W latach 60. byli ikoną buntu i młodzieżowej rewolucji. W 70. i 80. – hedonizmu. Na starość stali się po prostu własną marką, legendą rock’n’rolla. Już w środę 25 lipca The Rolling Stones zagrają na warszawskim Służewcu swój trzeci koncert w Polsce.
Like A Rolling Stone
Niegrzeczni chłopcy. Buntownicy. Abnegaci. Sataniści (po „Sympathy for the Devil”). Narkomani. Seksoholicy. Szowiniści. Obsceniczni. Bezczelni. Niepokorni. Chuligani. Prowokatorzy. Na taki wizerunek Stonesi ciężko pracowali od samego początku, od legendarnego już debiutu w londyńskim klubie Marquee w 1962 roku. I, co chyba robi największe wrażenie, potrafili ten styl zachować przez 45 lat, nie popadając w śmieszność. I choć nazywani bywają dinozaurami rocka, mało która skamielina ma w sobie jeszcze tyle pary.
Start me up!
Zaczęło się od zespołu Micka Jaggera i Keitha Richardsa - Little Boy Blue And The Blue Boys. Nazwa, pod którą podbili świat, wzięła się z piosenki amerykańskiego bluesmana Muddy'ego Watersa - Rolling Stones, czyli toczące się kamienie, które nie obrastają mchem. Skład zmieniał się (w zespole grał m.in. Brian Jones i Tony Chapman), dopiero w latach 70, po akcesie Rona Wooda, powstała obecna czwórka: Jagger, Richards, Wood i Charlie Watts.
(I Can't Get No) Satisfaction
Stonesi zaczęli grać w burzliwych latach sześćdziesiątych i w ciągu kilku lat stali się ikoną kontrkulturowego buntu w jego dzikszej, brutalniejszej i bardziej "niegrzecznej" wersji. Uduchowieni hipisi z kwiatami we włosach słuchali Beatlesów. Do bijących się z policją studentów Sorbony czy Berkeley bardziej przemawiał niepokorny i obsceniczny styl Stonesów. Ci, świetnie się przy tym bawiąc, z zapałem kreowali swoją legendę. Tworzyły ją alkoholowe i narkotykowe ekscesy, tabuny kobiet, które miały przewinąć się przez łóżka muzyków (ze szczególnym uwzględnieniem wokalisty Micka Jaggera), no i piosenki, które w niezawoalowany sposób opisywały ich niezbyt przykładny styl życia.
Sympathy for the Devil
To po "Współczuciu dla diabła" Stonesi zostali uznani za satanistów. Po "Brown Sugar", "Some Girls" czy "Under my thumb" - za zakompleksionych szowinistów (feministki) bądź prawdziwych macho (antyfeminiści). "Sister Morphine", "Mother's Little Helper" czy "Moonlight Mile" ugruntowały narkotykową legendę zespołu. No i, oczywiście, seks. Wiele piosenek w telewizyjnych występach sami Stonesi musieli cenzurować, omijając co bardziej pikantne fragmenty (ofiarami tego padały m.in. "Satisfaction" czy "Start me up").
Paint It Black
Kulminacją mrocznej legendy zespołu był festiwal w Altamont w 1969 roku. W założeniu odpowiedź na Woodstock, uznany został za symboliczny koniec beztroskiej epoki hipisów. Stonesi grali jako główna gwiazda, a ich ochroniarzami byli motocykliści z Hell Angels. W czasie koncertu jeden z Aniołów Piekła zadźgał nożem czarnoskórego chłopaka z widowni. Według legendy, Stonesi mieli wówczas grać "Sympathy for the Devil" (w rzeczywistości był to inny kawałek).
Miss You
W latach 70. flirtowali z glam rockiem, w latach 80. próbowali solowej kariery. W 90. zebrali się ponownie, wrzucili drugi bieg i przypomnieli światu o The Rolling Stones. Ich znakiem rozpoznawczym stały się gigantyczne trasy koncertowe, podczas których na perfekcyjnie przygotowanych i wizualnie olśniewających show dość juz wiekowi panowie dawali z siebie wszystko. W 2002 roku wydali świetnie się sprzedające "Forty Licks", czyli the best of z 40 lat.
It's Only Rock 'N Roll (But I Like It)
Płyta i trasa koncertowa "A Bigger Bang" z 2005 i 2006 również okazała się gigantycznym sukcesem. Z którego zresztą członkowie The Rolling Stones potrafili wyciągnąć niezłe profity. Majątek Micka Jaggera (ze względu na zapobiegliwość - godną zresztą studenta London School of Economics - przez złośliwych nazywanego "głównym księgowym" zespołu) szacowany jest na ponad 300 milionów funtów, Richardsa - ponad 160 milionów funtów. Były to pieniądze zasłużenie zarobione - Stonesi nie odcinali kuponów, lecz po raz kolejny pokazali, że może i są "dziadkami rocka", ale energii i rockowego pazura mogą im pozazdrościć dużo młodsze zespoły.
Wild Horses
Choć na starość przystopowali z alkoholowo-narkotykowo-erotycznymi ekscesami, to wciąż o ich życiu bywa głośno. W 1999 roku Mick Jagger rozwiódł się z długoletnią partnerką Jerry Hall po tym, jak brazylijska modelka ogłosiła, że wokalista jest ojcem jej dziecka. Najbardziej szaleje jednak Keith Richards. W kwietniu tego roku nieoczekiwanie ogłosił, że najdziwniejszą substancją, jaką kiedykolwiek wciągnął, były... prochy jego ojca (który zmarł parę lat temu). Z kolei zeszłoroczny koncert Stonesów w Polsce został odwołany, bo Richards na wakacjach na Fidżi postanowił wspiąć się na palmę. Spadł z niej, potłukł się poważnie i musiał zwolnić tempo. Wreszcie pięciominutowym epizodem w trzeciej części "Piratów z Karaibów" (podczas kręcenia którego, jak głosi legenda, Richards był kompletnie pijany) powalił na kolana i ukradł show takim gwiazdom, jak Johnny Deep i Goeffrey Rush,
You Can't Always Get You Want (?)
W środę Stonesi zagrają w Polsce po raz trzeci. 40 lat temu dali dwa legendarne koncerty w Sali Kongresowej. Obecni na nich nieliczni szczęśliwcy (choć z upływem lat ich liczba tajemniczo rosła, w miarę jak show zespołu obrastał w mitologię) wspominali, że był to głos z innego świata, oddech kolorowego Zachodu w siermiężnych polskich latach 60. Dziewięć lat temu dali kompletnie inny koncert w Chorzowie: perfekcyjnie dopracowane show, rozrywkę na najwyższym poziomie. I choć zapewne środowy występ będzie bardziej przypominał ten drugi koncert Rolling Stones, to jedno pozostanie bez zmian: znów przyjeżdża do nas prawdziwa legenda rocka.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: EMI Music Polska