Hollywood jest w szoku po śmierci Philipa Seymoura Hoffmana. George Clooney, który pracował z nim w "Idach marcowych" oświadczył: "Nie mam słów, więc zamilknę. To jest zbyt straszne". Hoffman, który od dawna zmagał się z uzależnieniem od narkotyków, zmarł prawdopodobnie z powodu przedawkowania heroiny.
46-letni Philip Seymour Hoffman, zdobywca Oscara za kreację Trumana Capote, dla wielu był jeśli nie największym, to jednym z największych aktorów swojego pokolenia. Jego talent, a przy tym skromność podkreślają wszyscy, którzy mieli okazję z nim pracować. "Hollywood tonie we łzach"- donosił kilka godzin temu internetowy portal TMZ.
Od kilkunastu godzin fora internetowe i portale społecznościowe prześcigają się w informowaniu o reakcjach, wstrząśniętych nagłą śmiercią Hoffmana, filmowców zza Oceanu.
Tom Hanks, który pracował z Hoffmanem nad "Wojną Charliego Wilsona", napisał: "To straszny dzień dla tych, którzy znali Philipa. To był olbrzymi, gigantyczny talent". "Jestem w szoku. Wspaniały facet i tak cholernie utalentowany, prawdziwy skarb" - taki z kolei status na swoim profilu na Facebooku zamieścił aktor Jeff Bridges.
Mike Nichols, który wyreżyserował "Wojnę Charliego Wilsona", oświadczył tylko: "Brak słów, by powiedzieć, czym jest dla nas ta nagła śmierć. On był zbyt wielki, a my jesteśmy zbyt rozbici".
Aktor był w trakcie prac nad serialem komediowym sieci Showtime "Happyish", gdzie grał mężczyznę, który pewnego dnia odkrywa u siebie dar znikania. Z oświadczenia producentów filmu wynika, że do tej pory zdołano jednak nakręcić wyłącznie pilotażowy odcinek serialu, którego Hoffman miał być gwiazdą.
Ze strachu przed życiem
Philip Seymour Hoffman od wczesnej młodości interesował się teatrem. Urodzony w 1967 roku w Nowym Jorku, ukończył studia aktorskie na prestiżowym nowojorskim uniwersytecie Tisch School of the Arts.
Marzył o karierze aktorskiej, ale kiepsko oceniał swoje możliwości. Nade wszystko - aparycję, a dokładniej brak tzw. "warunków". Mimo wszechstronnego wykształcenia i talentu, pucułowaty, bardzo jasny blondyn, nie budził entuzjazmu producentów. Z castingów wracał z niczym.
- Dorabiałem jako ochroniarz, opiekun do dzieci, bileter w kinie. Stale wyrzucali mnie z restauracji, w których próbowałem pracować jako kelner - mówił w jednym z wywiadów.
Już wtedy zaczęły się jego kłopoty z alkoholem i narkotykami. - Byłem tak przerażony życiem i brakiem perspektyw upragnionej pracy, że znajdowałem w nich ulgę - mówił potem szczerze. Jako 22-latek przestraszony tym, że nie może się obejść bez narkotyków, poszedł na odwyk.
Później, przez ponad 20 lat był "czysty". W wywiadzie dla telewizji CBS mówił jakiś czas temu: "Cieszę się, że wytrzeźwiałem, zanim stałem się sławny. Współczuję tym młodym aktorom, którzy w wieku 19 lat mają wszystko: urodę, sławę i pieniądze. Myślę sobie: Boże, gdybym wtedy był bogaty, na pewno już bym nie żył!".
W 1991 roku debiutował na dużym ekranie, ale przełom w jego karierze nastąpił rok później, kiedy zagrał w "Zapachu kobiety". Drugoplanowa rola wystarczyła, by został dostrzeżony. - Pracowałem wtedy w sklepie, w dziale przetworów spożywczych i na plan przychodziłem, pachnąc cebulą i brokułami, więc mnie zapamiętano - żartował później.
Jak płonąca pochodnia
Lata 90. upłynęły mu na serii świetnych, głównie drugoplanowych rol. Stał się ulubionym aktorem Paula Thomasa Andersona - na siedem jego filmów zagrał aż w pięciu. Zaczęło się od skandalizującego "Boogie Nights", później była "Magnolia", a wreszcie "Mistrz".
Wydawało się, że aktor ułożył sobie życie. Związał się ze znaną projektantką kostiumów Mimi O'Donnell, z którą miał troje dzieci. Uchodził za wspaniałego ojca i obsesyjnie pilnował, by jego dzieci za największe zło świata miały narkotyki, od których - jak myślał - zdołał się na zawsze uwolnić.
W 2004 roku zagrał rolę życia. Wcielił się w Trumana Capote, przygotowującego się do napisania swojej najważniejszej książki "Z zimną krwią". Zagrał tak genialnie, że, jak mówi plotka, podczas oscarowej gali Jack Nicholson miał klęknąć przed nim w kuluarach i powiedzieć: "To ty jesteś mistrzem". Potem była kreacja w "Wątpliwości" u boku Meryl Streep. Zagrał tam księdza podejrzewanego przez siostrę zakonną o molestowanie dziecka.
Mimo Oscara i worka prestiżowych nagród, był niezwykle surowy dla siebie. Na pytanie w jednym z wywiadów: "Co oznacza być dobrym aktorem?", odpowiedział: "Znać swoje ograniczenia. Grałem u boku najlepszych - Roberta De Niro czy Meryl Streep. To oni nauczyli mnie, że prawdziwy artysta jest świadomy, jak łatwo może się potknąć. Wystarczy na chwilę uciec myślami i z wielkiej roli robi się chłam. Ja taką nieudolną grę nazywam nudzeniem kamery. Czasem widzę to u siebie. I wtedy mi wstyd".
Jest jednym z siedmiu aktorów w historii kina, który zdobył Oscara, nagrodę BAFTA, Nagrodę Krytyków, Złoty Glob i SAG - czyli wszystkie liczące się nagrody aktorskie - za tę samą rolę.
W połowie 2013 r., po 23 latach "czystości", znowu zaczęły się jego problemy z narkotykami. Szeptano, że rola szalonego hochsztaplera w "Mistrzu" kosztowała go tak wiele, że nie wytrzymał napięcia.
Jednak jeszcze kilka tygodni temu przyjaciele powtarzali, że jest w świetnej formie, a sam Hoffman zajęty był promocją swojego najnowszego projektu, thrillera "A Most Wanted Man".
W niedzielę rano, 2 lutego, gdy nie przyjechał jak zwykle punktualnie po swoje dzieci, jego przyjaciel pojechał do mieszkania na Manhattanie i znalazł go martwego z igłą wbitą w przedramię. Obok leżały puste opakowania po heroinie.
Autor: Justyna Kobus/jk / Źródło: The Hollywood Reporter,TZM,tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe