Film Marka Osiecimskiego "O tym się nie mówi" pokazuje historię kilku Polek, które dowiedziały się, że ich ciąża obarczona jest wadami embriopatologicznymi. - Przekonałem się niestety, że konkretne decyzje konkretnych ludzi w drastyczny i dramatyczny sposób mogą zniszczyć życie innym konkretnym ludziom - opowiada twórca filmu w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną.
Przypominamy rozmowę ze października minionego roku. Film Marka Osiecimskiego "O tym się nie mówi" w niedzielę 24 września o 21 na antenie TVN24.
22 października 2020 r. Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej zdecydował, że przepis dopuszczający aborcję w przypadku dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, jest niekonstytucyjny. Tym samym za niekonstytucyjny uznany został "kompromis aborcyjny" z 1993 roku, który był ustępstwem rządzących wobec Kościoła katolickiego w Polsce. Decyzja trybunału podjęta została większością głosów składu sędziowskiego, a zdanie odrębne do orzeczenia złożyło dwóch sędziów: Piotr Pszczółkowski i Leon Kieres.
Reporter, dziennikarz i filmowiec Marek Osiecimski napisał scenariusz i wyreżyserował film dokumentalny "O tym się nie mówi". Dokument, który powstał ze środków zebranych w ramach zbiórki publicznej, prowadzonej na jednej z platform crowfundingowych, po raz pierwszy pokazany został w ramach Solanin Film Festiwal w Nowej Soli w końcu sierpnia. Specjalny pokaz filmu odbył się również 8 października bieżącego roku podczas Kongresu Kobiet we Wrocławiu. Wieczorem w czwartek (20 października) odbędzie się premiera "O tym się nie mówi", a w drugą rocznicę podjęcia decyzji przez Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej - w sobotę, 22 października - dokument trafi do sieci.
"O tym się nie mówi" pokazuje losy kobiet, które po zajściu w ciążę dowiadywały się, że płód obarczony jest wadami embriopatologicznymi - czyli wadami rozwojowymi, które nie pozwalają na przeżycie płodu lub spowodują śmierć dziecka po narodzinach czy w niedługim czasie po urodzeniu. Film oddaje głos tym, o których się nie mówi - kobietom pozbawionym wyboru w obliczu niewyobrażalnej tragedii. Osiecimski skupił się na konkretnym wycinku polskiej rzeczywistości aborcyjnej - tak aby wybrzmiały przemilczane często emocje i przeżycia konkretnych kobiet. Historie poszczególnych pań uzupełnione zostały fragmentami spotkań otwartych z ekspertami, którzy obalają mity i nieprawdziwe tezy, rozpowszechniane niejednokrotnie przez przedstawicieli ruchów antyaborcyjnych. Wykorzystano drastyczne zdjęcia płodów obarczonych wadami letalnymi. A wszystko sprowadza się do słów jednego z ekspertów, który w pewnym momencie stanowczo mówi: "Brak wyboru to przemoc".
Jeszcze przed specjalnym pokazem w ramach Kongresu Kobiet film skrytykowały między innymi Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet oraz Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. Obie aktywistki udzieliły wspólnego wywiadu Anicie Karwowskiej i Waldemarowi Pasiowi, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej" 6 października. Wśród zarzutów pod adresem dokumentu padają opinie, że "jest to film o tym, że powinniśmy wrócić do zakazu aborcji z 1993 r.", jest "fałszowaniem rzeczywistości" oraz "wzmaga poczucie zagrożenia, stygmatyzuje aborcję i pozostawia w poczuciu bezradności, a lekarze, nazywający się sojusznikami kobiet, mówią: nic nie możemy zrobić". W ostatnich dniach na łamach prasy i na portalach społecznościowych "O tym się nie mówi" w obronę wzięły między innymi prof. Magdalena Środa, prof. Inga Iwasiów czy Agnieszka Graff.
Z Markiem Osiecimskim rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Czego ty - jako mężczyzna, ojciec - nauczyłeś się z tego filmu?
Marek Osiecimski: (chwila zastanowienia) Wcześniej byłem bliski uznania, że polityka niczym nie różni się od PR-u, że jest sztuką żonglowania słowami, z której nic kompletnie dla rzeczywistości nie wynika, że jest to forma teatru. Widziałem to, pracowałem jako reporter w Sejmie. A tu przekonałem się niestety, że konkretne decyzje konkretnych ludzi w drastyczny i dramatyczny sposób mogą zniszczyć życie innym konkretnym ludziom. Te decyzje mogą również to życie odebrać. Politycy dysponują władzą, od której zależy być albo nie być innego człowieka. Jego życie bądź śmierć. Dlatego trzeba patrzeć im na ręce. Pilnować. I alarmować.
A skąd wziął się pomysł, żeby zrealizować "O tym się nie mówi" jako projekt crowfundingowy?
Bardzo zależało nam na niezależności od wszelkich instytucji, organizacji czy rynku. Poza tym uznaliśmy, że ten sposób finansowania filmu odpowiada na jakąś potrzebę społeczną, że dzięki tej zbiórce może utworzy się społeczność, której zależy na podobnym celu. Uważam, że crowfunding jest bardzo transparentną formą finansowania produkcji filmowych.
Prace koncepcyjne nad tym projektem rozpoczęły się już w lutym 2021 roku. Wcześniej zebrała się grupa ludzi, która uznała, że chce coś zrobić w związku z decyzją Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej z 22 października 2020 roku. Moje motywacje były czysto obywatelskie i ojcowskie. Poczułem wtedy, że zaczynam żyć w kraju, którego nie wyobrażałem sobie nawet w najczarniejszych snach, że państwo tak bardzo jest w stanie wpłynąć na wolność człowieka, odebrać mu prawo wyboru. Jestem ojcem córki i syna, nie chciałem tkwić w teoretycznej niezgodzie na to, co się wydarzyło, uznaniu imposybilizmu, że obywatel poza protestem nic nie może. Wtedy skontaktowała się ze mną inicjatorka akcji O Tym Się Nie Mówi - Anita Czarniecka, z którą znam się od 20 lat. Ważną jej cechą jest to, że zamiast dużo gadać, lubi robić konkretne rzeczy.
Rozpoczynając prace nad filmem, spodziewałeś się takiej reakcji przedstawicielek części środowisk feministycznych, proaborcyjnych?
Przez myśl mi to nie przeszło. Krytyki spodziewałem się raczej ze strony środowisk ultrakatolickich, związanych z Kościołem, tak zwanych proliferskich. Film jest głosem apelu o przywrócenie i poszerzenie kobietom prawa wyboru. Ta krytyka ze strony części feministek była dla mnie olbrzymim zaskoczeniem.
Nie wiem, czy zauważyłeś - ta reakcja szybko ewoluuje. Mam wrażenie, że na początku wypowiadały się bądź powielały te opinie osoby, które tego filmu nie widziały. To, o czym mówiły lub pisały, kompletnie nie było zbieżne z tym, co jest w filmie. Następnie coraz częściej do głosu dochodziły osoby, które film obejrzały i zmieniały perspektywę. Ta dyskusja cały czas trwa i nabrała właściwej równowagi. Są osoby bardzo krytyczne i te, które filmu bronią. Przyjmuję krytykę, pod warunkiem że pochodzi od osób, które film widziały. Przypomnę, że do sieci "O tym się nie mówi" trafi w sobotę, w drugą rocznicę haniebnej decyzji w sprawie aborcji. Mam nadzieję, że ta żarliwa dyskusja sprawi, że film trafi do jeszcze większej liczby osób.
Jeden z zarzutów, jaki się pojawia, dotyczy tego, że twój film reprezentuje tych, którzy chcą powrotu do tak zwanego kompromisu aborcyjnego z 1993 roku, a nie jest apelem o w pełni legalną aborcję do 12. tygodnia ciąży.
Zupełnie się z tym nie zgadzam. W filmie nie ma ani jednej sekundy, która mówiłaby o jakimkolwiek powrocie do prawa z 1993 roku. Wśród osób, które film widziały - mam wrażenie - przeważa przekonanie, że w Polsce wydarzyło się zło w postaci odebrania kobietom prawa wyboru. Oczywiście, mówimy tu o pewnym wycinku aborcyjnej rzeczywistości, dotyczącym kobiet, przeżywających dramat ciąży, w których płody obarczone są wadami embriopatologicznymi. Jednak przede wszystkim rzuca się w oczy to, że państwo odbiera kobietom prawo wyboru. Jeżeli to jest główna emocja, jaką odbiera widz, to jego naturalną reakcją jest to, że należy kobietom prawo wyboru oddać i poszerzyć.
W dzisiejszej Polsce nie ma możliwości powrotu do tak zwanego kompromisu z 1993 roku. To się nigdy nie wydarzy. Winne temu są PiS, odkrycie towarzyskie Jarosława Kaczyńskiego oraz wszyscy ci, którzy doprowadzili do zaostrzenia tego prawa. Każda zmiana będzie daleko bardziej liberalna, niż mogłoby to się wydawać niejednemu prawicowcowi. Ta sprężyna została tak mocno naciągnięta, że może albo pęknąć, albo gwałtownie odbić się w drugą stronę.
Zostawmy tę dyskusję z boku. "O tym się nie mówi" składa się z historii kobiet, które nie doczekały się upragnionego dziecka. Jak wyglądały twoje przygotowania do rozmów z nimi?
W dużej mierze pomógł nam crowfunding, ponieważ informując o zbiórce, zakomunikowaliśmy, że taki film powstaje i każda z osób, która ma taką historię, może się z nią podzielić. Zaczęły się z nami kontaktować kobiety, które z jakichś własnych powodów, chciały się podzielić z innymi swoimi doświadczeniami, żeby pokazać innym, że nie są same. To było bardzo istotne, bo w tych opowieściach przewijała się bardzo często kwestia samotności.
Pojawia się w filmie jedna rozmowa pacjentki z lekarką, jaką przeprowadziła w swoim gabinecie ginekolożka Anna Parzyńska.
Jak doszło do tej rozmowy?
Wraz z ekipą towarzyszyłem doktor Parzyńskiej w trakcie jej wolontariackiego dyżuru telefonicznego w FEDERZE. Taki dyżur polega na udzielaniu informacji kobietom, zaniepokojonym swoją sytuacją. Siedzieliśmy na tym dyżurze od 10 do 16, telefon cały czas dzwonił. W pewnym momencie zadzwoniła kobieta. To był lament, wrzask, wylewająca się ze słuchawki rozpacz.
Po zakończonej rozmowie poprosiliśmy doktor Parzyńską, żeby skontaktowała się z tą kobietą, opowiedziała o naszym projekcie, zapytała, czy zgodzi się podzielić swoją historią. Tym bardziej, że już wcześniej umówiły się na wizytę w warszawskim gabinecie ginekolożki. Ta pani wyraziła zgodę, żeby spotkać się w gabinecie doktor Parzyńskiej. Gdy przyszedł termin tej wizyty, przygotowaliśmy się ze sprzętem. Padło pytanie z ust lekarki i w zasadzie nie musiałem nic reżyserować. Pacjentka, która zastrzegła sobie anonimowość, przez 45 minut wyrzuciła z siebie wszystko. Zarówno to, co może przeżywać kobieta, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, w której płód obarczony jest wadami letalnymi, jak i szczegóły z życia prywatnego i to, jak je zmieniła ta informacja. Opowiadała o tym, jaki ta ciąża miała wpływ na nią, jej psychikę, na rodzinę. Mówiła to, płacząc, wrzeszcząc wręcz z bólu, jaki przeżywała. Odniosła swoją sytuację do życia społecznego, do polityki, Kościoła. Po zarejestrowaniu 45-minutowego lamentu tej pani, na który emocjonalnie zupełnie nie byłem przygotowany, poczułem, że mamy film, który zrealizujemy w jakikolwiek sposób, ale na pewno powstanie.
To niejedyna bohaterka tego dokumentu. Udało ci się zebrać historie przedstawicielek różnych grup społecznych.
Dopisało nam szczęście - jeśli można w tym kontekście o nim mówić - że udało mi się umówić z kobietami z różnych rejonów Polski. Była pani, która mieszka na wsi, w bardzo tradycyjnej społeczności, w której bardzo ważną rolę odgrywa religijność, Kościół katolicki. Była osoba z Warszawy, która korzystając z prawa wyboru - bo rodziła jeszcze przed pseudowyrokiem, zdecydowała się urodzić dziecko obarczone wadami letalnymi. Są również historie mieszkanek Wrocławia czy Sosnowca, które ratowały się jak mogły po wprowadzeniu barbarzyńskiego prawa.
Utrzymujesz z nimi kontakt?
Zawsze dbam o to, żeby pozostawać w kontakcie z bohaterkami i bohaterami swoich reportaży czy filmów. Staram się im nie narzucać zbyt często, ale kontaktowałem się z nimi w kluczowych momentach powstawania tego filmu i dbałem o to, żeby zobaczyły film jako pierwsze. Otrzymały pierwszą wersję roboczą, żeby mogły wyrazić swoją opinię. Informowałem je o wszelkich uwagach dotyczących projektu. Ode mnie dowiedziały się o tej g**** burzy z udziałem przedstawicielek ruchów feministycznych i proaborcyjnych. Przekazałem im, że mają możliwość odpowiedzenia na całą dyskusję oraz mogą się wycofać z udziału w filmie. Na szczęście żadna z nich nie zrezygnowała. Część z nich weźmie udział w warszawskiej premierze filmu.
W jakiej są kondycji?
Część z nich poradziła sobie z tą dramatyczną sytuacją, niektóre niezależnie od tego, czy do tej ciąży doszło na przykład 30 lat temu, nadal o tym mówią i "wyją jak zwierzęta" - jak wyznała jedna z nich - tak samo jak wtedy. Trudno im nadal o tym mówić. Ale mówią, że robią to dla siebie i innych. I to jest w nich wielkie.
Część z pań, które znalazły się w tej sytuacji stosunkowo niedawno, czują ulgę, że udało im się przez to przejść i nie podzieliły losu na przykład pani Izy z Pszczyny. Po prostu cieszą się, że żyją. Żeby było jasne: nie da się wyciągnąć prostych odpowiedzi, jednego modelu, jak przez to przejść, jak sobie poradzić z taką sytuacją.
---
Marek Osiecimski - z wykształcenia filozof, z zawodu dziennikarz, reporter, reżyser, producent telewizyjny i filmowy. Absolwent kursu dokumentalnego DOK PRO w Szkole Wajdy. Od 2008 roku w TVN24 relacjonował na żywo i realizował reportaże z najważniejszych wydarzeń w Polsce i na świecie. Wcześniej pracował w "Gazecie Wyborczej" i nowojorskim "Nowym Dzienniku".
Jako scenarzysta i reżyser filmów dokumentalnych zadebiutował w 2019 roku filmem "Stoczniowcy. Ludzie z tła". Nominowany do nagród Grand Press i Camera Obscura. Laureat nagrody Intermedia-Globe Silver na festiwalu World Media w Hamburgu w 2018 roku za reportaż "Palestyna jest kobietą" (TVN24). Bohaterami jego filmów i reportaży są "zwykli ludzie" uwikłani w świat technologii i religii, w historię i politykę.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: dzięki uprzejmości Marka Osiecimskiego