Fani kina niezależnego znają ją z głośnej "Przechowalni numer 12", za którą odebrała m.in. nagrodę Gotham. Po tym, co 26-letnia Brie Larson pokazała jednak w nominowanym do Oscara "Pokoju", Robert Redford miał powiedzieć: "Chyba mamy następczynie Meryl Streep. I być może laureatkę nadchodzących Oscarów". Walcząca o złotą statuetkę dla najlepszej aktorki m.in. z wielką Cate Blanchet i Jennifer Lawrence, Larson uchodzi za faworytkę, na co wskazują zgarniane hurtowo nagrody.
Ma zaledwie 26 lat, a jej aktorska kariera trwa…już dwie dekady. Brie Larson debiutowała jako niespełna 8-letnia dziewczynka, a o tym, że zostanie aktorką, postanowiła podobno mając 6 lat. I natychmiast rozpoczęła naukę w cenionej American Conservatory Theater w San Francisco, stając się tym samym najmłodszą "studentką" w historii tej uczelni i zarazem teatru słynącego z niebanalnego repertuaru.
Od początku wróżono jej międzynarodową karierę, zwłaszcza, że równie biegle jak angielskim, włada językiem francuskim, dzięki francusko-kanadyjskim korzeniom ojca. Mama natomiast, pół Walijka, pół Szkotka, dbała by jej angielski bliższy był językowi Szekspira, niźli niechlujnym amerykanizmom. 6-latka zdumiewała nauczycieli dojrzałością i determinacją w dążeniu do celu, jakiej mógłby się od nie uczyć niejeden dorosły.
Larson to nie tylko aktorka, ale również profesjonalna piosenkarka, która jako 13-latka podpisała swój pierwszy kontrakt płytowy z wytwórnią Universal Records.
Brianne czyli Brie
Naprawdę nazywa się Brianne Sidonie Desaulniers, ale babcia ze strony ojca szybko wytłumaczyła przyszłej aktorce, że z takim nazwiskiem na karierę nie ma szans i przemianowała ją na Brie Larson, "w spadku" po dalekiej krewnej.
Dostrzeżono ją niemal natychmiast. Debiutem Brie była rola w komedii "Special Delivery', a jej bohaterka - Little Angel - była właśnie takim słodkim blond aniołkiem, jak 8-letnia wówczas Brie. Potem były nieznane w Polsce seriale, dzięki którym stała się niebywale popularna. Jej przyjaciele wspominają jako nieśmiałe i niepewne siebie dziecko, ale przed kamerą nagle zamieniała się w kogoś, dla kogo plan filmowy czy telewizja stawały się środowiskiem naturalnym. Sama Brie z rozrzewnieniem wspomina swoje pierwsze lata w zawodzie.
#tbt to a 2001, unamused Brie on ”Hollywood Squares: Young Stars Week” pic.twitter.com/PkwoF2Ymx6
— Brie Larson (@brielarson) styczeń 22, 2016
W 2004 roku pojawiła się w zwariowanej komedii "Piżama party", która krążyła nawet dość wysoko w box officach. Potem była znana także u nas seria komediowa "Wszystkie wcielenia Tary", stworzona na podstawie pomysłu Stevena Spielberga, gdzie grała zbuntowaną córkę Toni Collette. Serial miał trzy sezony i był nominowany do Złotego Globu.
Brie grała niemal bez przerwy, głównie w komediach. Uwodziła Adama Sandlera w "Greenbergu", była jedną z dziewczyn, o której marzył seksoholik grany przez Josepha Gordona-Levitta w jego własnym filmie. Od dziecka marzyła jednak o rolach dramatycznych. W 2009 r. zaczęła się jej przygoda z kinem niezależnym - zagrała u boku starszej o kilka lat Rooney Mary w filmie "Tanner Hall".
Pieniądze to za mało
Coraz częściej – z powodu błyskotliwej kariery i talentu - bywa nazywana "drugą Jennifer Lawrence". Tyle tylko, że ta dorastała w dostatku, zaś Brie,( do czego przyznała się dopiero podczas realizacji "Pokoju") po rozwodzie rodziców wraz z mamą i siostrą żyła w biedzie. W pewnym momencie to jej dochody - kilkuletniej aktorki obsadzanej głównie serialach - stały się podstawą domowego budżetu. Gdyby American Conservatory Theater nie prowadziło działalności non profit, prawdopodobnie jej marzenia o aktorstwie nie mogłyby się spełnić.
Ponadto zaczęła też promować swoje piosenki na prywatnej stronie internetowej i tam wylansowała dwa muzyczne przeboje, których konsekwencją były kontrakty płytowe. To kolejny fenomen, bo duże firmy niechętnie podpisują umowy z nieznanym wykonawcą. Zwłaszcza gdy ma on lat 13. Bywało, że prosto z planu filmowego ruszała w trasy koncertowe ze swoją muzyką, po drodze "zahaczając" o teatr w San Francisco, w którym grała dużo i chętnie.
Jej pierwszy album ukazał się w 2005 roku, ale choć radził sobie świetnie na listach przebojów, gdy zaczęto narzucać jej cudze projekty, zrezygnowała z nagrania kolejnej płyty. - Nie warto inwestować w coś, czego nie kochasz. Nie warto robić niczego tylko dla pieniędzy - mówiła potem w wywiadzie dla brytyjskiego "Guardiana". Właśnie wtedy zainteresowała się kinem niezależnym - nakręciła wspólnie z dwoma przyjaciółkami krótki film "The Arm", o presji społecznej i braku prawdziwych więzi międzyludzkich w zaawansowanym technologicznie świecie. Film zdobył nagrodę w Sundance w 2012 roku, a Brie wyznała: "Nie sądzę, bym kiedykolwiek dotąd czuła się bardziej dumna w moim życiu". Film trafił też do Polski na młodzieżowy festiwal "Ale Kino", gdzie zdobył główną nagrodę jury młodzieżowego - Złote Koziołki.
Właśnie w tym okresie zwrócił na nią uwagę Robert Redford, który 3 lata później miał uznać ją za następczynię Meryl Streep. To on miał powiedzieć twórcy "Przechowalni nr 12", Destinowi Crettonowi, szukającemu aktorki do roli Grace, by zwrócił uwagę na Larson.
Cretton wspomina, że będąca wówczas w trasie Brie dostała tę rolę po nietypowym, bo zorganizowanym przez Skype'a castingu, po którym wiedział od razu, że dalej szukać nie musi. "Przechowalnia..." to poruszająca opowieść o nastoletnich ofiarach przemocy, umieszczonych w ośrodku wychowawczym. Ich problemy, przerastające niejednego dorosłego, obserwujemy z perspektywy granej przez Brie Grace, zarządzającej ośrodkiem. Tyle tylko, że jej własne życie również naznaczone jest traumą nie do zniesienia.
Za rolę w tym filmie uhonorowano ją tytułem najlepszej aktorki na m.im. na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno, oraz nagrodą Gotham. Pisano, że Brie "łamie serce i zarazem podnosi na nas na duchu". Przypadek sprawił, że zagrała ją na krótko przed rozpoczęciem zdjęć do filmu Abrahamsona "Pokój". Dla młodej aktorki świat pokazany w "Poczekalni..." stał się rodzajem "otrzęsin", wstępem do drastycznej rzeczywistości "Pokoju".
Na początku było słowo
Wszyscy, którzy znają bestseller Emmy Donoghue pod tym samym tytułem, co film Abrahamsona, wiedzą, że to on był punktem wyjścia dla projektu. O zgodę na ekranizację "Pokoju", uznanego za jedną z najlepszych książek 2010 roku m. in. przez "The New York Times", nagrodzonego Booker Prize, zabiegało zresztą wielu reżyserów.
Pisarka nie ukrywa, że inspiracją były dla niej dwie drastyczne historie młodych kobiet - Nataschy Kampusch, Austriaczki uprowadzonej i wykorzystywanej seksualnie przez swojego oprawcę kilka lat, i Elisabeth Fritzl, która przez 24 lata była więziona przez swojego ojca, Josefa Fritzla, w piwnicy, gdzie urodziła kilkoro jego dzieci. Obie szeroko relacjonowane przez media historie dały początek książce Donoghue, bo ta niesamowita opowieść dalej idzie swoim własnym tropem.
Pisarka, która jest również autorką scenariusza do filmu (podobnie jak Brie, reżyser i sam obraz nominowana do Oscara) nie funduje nam bowiem obrazu upokorzeń i nienawiści kata i jego ofiary. Skupia się przede wszystkim na niezwykłej więzi łączącej matkę i syna, więzionych przez lata w ogrodowej szopie. Film stanowi dość wierną ekranizację powieści i podobnie jak ona, jest przeżyciem niezwykłym. Nie sposób otrząsnąć się z niego jeszcze długo po seansie. Krytycy "The Hollywood Reporter" umieścili nawet ostatnio "Pokój" w pierwszej 10 najważniejszych dzieł filmowych XXI wieku.
"Pokój" czyli studium miłości absolutnej
Jack ma pięć lat, gdy dowiaduje się od mamy, że pokój, w którym mieszka z nią od urodzenia, nie jest wcale całym światem. Wychował się w nim, myśląc, że po drugiej stronie ściany nie ma już nic. Ogląda co prawda innych ludzi w telewizji, ale od mamy wie, że to tylko bajki, że naprawdę nie istnieją. Teraz matka decyduje się powiedzieć mu prawdę i z jego pomocą zawalczyć o wolność. Od 6 lat są więzieni przez człowieka, o którym chłopiec wie już teraz, że izoluje ich od świata, grożąc śmiercią podczas ucieczki. Nie ma jednak pojęcia, jak bardzo skrzywdził on jego mamę, która obmyśla plan ucieczki.
Aby przygotować się do swojej roli Brie zabarykadowała się w swoim mieszkaniu w LA na miesiąc i poddała ścisłej diecie, by zrozumieć możliwie najlepiej, przez co przechodzi jej bohaterka. - Wiele starych wspomnień z mojego dzieciństwa powróciło - mówi w wywiadzie dla "The Telegraph" i zdradza szczegóły:
- Przeprowadziłyśmy się do Los Angeles wraz z mamą, gdy miałam siedem lat, a moja siostra cztery. Mieszkałyśmy w kawalerce, który nie była wiele większa od szopy przerobionej na pokój z z łóżkiem. Byłyśmy naprawdę biedne. Miałam tylko dwie pary dżinsów, kilka koszul i jedną parę butów. Jadłyśmy na okrągło makaron z kostką rosołową, bo to było najtańsze[...] Ale moja mama ma tak niesamowitą wyobraźnię, zaszczepiła tyle życia w tym miejscu, że nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, że nie mamy niemal nic.
Paradoksalnie lata biedy okazały się niezwykle pomocne w budowaniu postaci granej przez Brie. Stworzyła wielką, jedyną w swoim rodzaju kreację, czyniąc całą opowieść przejmująco prawdziwą. Skupienie się na relacjach matki i syna, będących czystą miłością, pozbawioną jakiegokolwiek żalu, cienia pretensji do losu, (tego, w jaki sposób bohaterka została mamą, widz domyśla się natychmiast), było genialnym posunięciem. Od pierwszej do ostatniej sceny mamy więc studium miłości absolutnej, zdolnej dokonać rzeczy niemożliwych.
Bez snu, grzebienia i szczerze do bólu
- Brie ma tę wyjątkową umiejętność przechodzenia do tych bardzo ciemnych i emocjonalnie pustych miejsc, robi to z taką prostotą, autentyzmem i szczerością, że zdarzało mi się po obejrzeniu ujęć, dojrzeć znacznie więcej w wielu scenach, niż wcześniej zakładałem - mówi zauroczony swoja aktorką reżyser.
Abrahamson - z wykształcenia filozof - pokazuje tę historię w sposób, który narzuca wiele interpretacji, czyni ją opowieścią o każdej odmianie zniewolenia. Przed rozpoczęciem zdjęć Brie spędziła z niesamowitym, małym aktorem (wyróżniony Critic Choice Awards dla młodego talentu, 9-letni Jacob Tremblay ) wiele tygodni, rozmawiając i bawiąc się godzinami klockami Lego w maleńkim pomieszczeniu, w Toronto, które potem "zagrało" ogrodową szopę - tytułowy "Pokój" .
Brie odbyła też mnóstwo rozmów z psychiatrami, opiekującymi się ofiarami przemocy i porwań, dociekając, czym ich reakcje na to, co przychodzi później, różnią się od zachowań innych ludzi. Aktorka chciała być do tego stopnia wiarygodna, że kilkanaście dni przed rozpoczęciem zdjęć celowo nie myła i nie czesała włosów, stosowała też dermatologiczne preparaty, mające uczynić bardziej szarą skórę twarzy. Świadomie ograniczyła tez do 3, 4 godzin sen, by wyglądać na wymęczoną i załamaną. Czy promieniejąca na ekranie urodą i świeżością, z idealnym make upem Cate Blanchett może jej w tych okolicznościach zagrozić?
Antygwiazda w sercu Hollywood
Przyjaciele Brie podkreślają, że zupełnie nie pasuje do Hollywood. Nawet jej styl noszenia się - sportowo, na luzie, co zresztą było widać na pierwszych branżowych galach rozdania nagród, sprawia, że wyróżnia się na tle ubranych w suknie od słynnych projektantów i markową biżuterię pań. Na rozdaniu Złotych Globów już jednak zachwyciła iście hollywoodzkim glamourem, wręcz nie poznania w pierwszej chwili. Czy przyswoi sobie go na dobre?
Od kilku lat jest w udanym związku z Alexem Greenwaldem, wokalistą zespołu rockowego Phantom Planet, ale nie zwykła opowiadać o swoim partnerze. Kilka dni temu w "Vanity Fair" legendarna fotografka Anne Leibovitz zamieściła niezwykłą sesję zdjęciową 13 kobiet aktorek, przy nazwisku każdej umieszczając liczbę nakręconych przez nie filmów i zdobytych nagród.
Obok takich gwiazd jak Jane Fonda, Helen Mirren, Charlotte Rempling czy Jennifer Lawrence nie mogło tym razem zabraknąć Brie Larson. Czy 28 lutego do swoich trofeów dołoży to najważniejsze - statuetkę dla najlepszej aktorki w pierwszoplanowej roli? Wedle wszelkich znaków na ziemi i niebie ma na to wielkie szanse.
The 13 women of the Hollywood cover have made a combined 442 films https://t.co/XDrDakSKN3 pic.twitter.com/YhXeoH2Txe
— VANITY FAIR (@VanityFair) luty 1, 2016
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Helga Esteb / Shutterstock.com