- Jestem sobą, mam poglądy, które wyrażam głośno, będąc w tym szczerym, chociaż zdaję sobie sprawę, że wiele z tych rzeczy ma prawo się innym nie podobać. Natomiast nie lubię cenzurować samego siebie - opowiada Adam Nergal Darski w rozmowie z Esterą Prugar.
W lutym 2021 roku został skazany za obrazę uczuć religijnych, na co odpowiedział, organizując kampanię społeczną "Ordo Blasfemia" i zbiórkę pieniędzy, z której wpływy mają wesprzeć inne osoby, którym wytoczono podobne procesy.
Adam Nergal Darski jest liderem jednego z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich zespołów - Behemoth, ale często to jego życie prywatne, poglądy, a nawet posty w mediach społecznościowych są komentowane głośniej niż sukcesy muzyczne.
W 2016 roku Nergal pokazał publiczności swoje nowe muzyczne oblicze, zakładając razem z Johnem Porterem grupę Me and That Man, której debiutancka płyta została dobrze przyjęta przez krytyków i publiczność. Mimo to drogi muzyków rozeszły się. Już po pierwszej wspólnej trasie koncertowej Porter poinformował fanów, że odchodzi z projektu. "Diabeł znad Wisły" zaprosił do współpracy innych artystów, z którymi stworzył nowe, dwuczęściowe wydawnictwo. Jego pierwsza część ukazała się w marcu 2020 roku, a druga - "New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2" - trafi do fanów 19 listopada.
Nie padnę, nie klęknę przed tobą, co miłość w ból, męstwo w tępą siłę. Nie stanę, nie spocznę, nie będę kajał się, bo wiem, wiem, czym grozi takie kłamstwo. Ja wiem, czym jestem i czym nie będę.Me and That Man"Męstwo"
Estera Prugar: Najnowsze, dwuczęściowe wydawnictwo zatytułowałeś "New Man, New Songs, Same Shit".
Adam Nergal Darski: To puszczenie oka do słuchaczy. Można go pewnie interpretować na różne sposoby, bo zmienił się na przykład skład - "new man", chociaż w teorii muzyka jest ta sama, czyli "same shit". Dodatkowo zmieniła się formuła, ponieważ zamiast duetu na płycie wystąpiła cała plejada gwiazd. Natomiast mrugnięcie okiem polega na tym, że debiutancki album "Me and That Man" był raczej smutny i poważny, a na tym dwupłytowym wydawnictwie, obok refleksyjnych, pojawiają się także tematy żartobliwe i to jest fajne, bo dzięki temu zwiększył się koloryt całości. Ale na koniec dnia myślę, że nie ma co zbytnio się do tego przywiązywać. To tylko tytuł, moim zdaniem zajebisty!
Dlaczego chciałeś kontynuować projekt?
Chciałem dalej grać i realizować się na tym polu. Po pierwszej płycie wiedziałem, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Poza tym po debiucie zostało jeszcze sporo materiału, który nie pasował do wizerunku poprzedniego albumu, w związku z czym na niego nie wszedł. Nie chciałem tego wszystkiego zakopywać, a zależało mi na tym, aby jeszcze zaskoczyć siebie i słuchaczy, dlatego zamiast szukania kolejnego Johna - co i tak spełzłoby na niczym, bo on jest wyjątkowy - postanowiłem zrobić coś zupełnie innego.
Nie próbowaliście się dogadać?
Nie. Rozstaliśmy się raczej chłodno, chociaż do końca nie wiem, dlaczego tak się stało, ale zgrzyty między nami były dość poważne i dotyczyły różnych kwestii. Aż John, po zakończeniu trasy, zakomunikował, że odchodzi. Nie wysłał nawet do mnie wiadomości, a zrobił to przez media społecznościowe, co odebrałem jako dość duże faux pas, ale jednocześnie odetchnąłem z ulgą, ponieważ problemy między nami się piętrzyły.
Natomiast nie chciałbym tutaj dokonywać wiwisekcji, tym bardziej że koncerty, które zagraliśmy wspólnie w ostatnie wakacje, były najlepszym doświadczeniem, jakie z nim miałem. To jest pewien paradoks, bo nominalnie nie jest już członkiem zespołu, bo powrócił w charakterze gościa, ale teraz mamy najlepsze relacje osobiste, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Poza tym dużo się wydarzyło od pierwszej płyty i ja też pewne rzeczy przemyślałem: staram się, aby moim życiem i decyzjami nie rządził sentyment. Mówiąc krótko, cieszę się, że jesteśmy znów kolegami.
Myślę, że dla wielu osób cały czas jesteś problematyczną postacią.
Uwieram.
Lubisz uwierać?
Bardzo. Jestem z natury konfrontacyjny i silnie reaktywny, co w wielu kwestiach jest bardzo skuteczne, ale w niektórych bywa niefajne, nawet dla mnie samego.
Nie męczy cię to?
Męczy i nie jest to tajemnicą, bo lubię otwarcie mówić o moich relacjach ze światem, a są jakie są. Chociaż regularnie pracuję nad tym, żeby być lepszą wersją siebie, bo bywam skomplikowany. Natomiast gdybym miał zrobić retrospekcję, to jednej rzeczy nikt, nawet moi adwersarze, nie mogą o mnie powiedzieć: tego, że jestem nijaki.
W Nowym Testamencie, w Apokalipsie świętego Jana jest napisane: "Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust".
Amen. Słowo "letni" jest potwornie ujmujące. Wiesz, rzeczy, które dzieją się w wokół mnie, wynikają głównie z tego, że kiedyś podjąłem decyzję - choć właściwie nie wiem, na ile faktycznie ją podjąłem, a na ile po prostu tak wyszło - że prowadzę moje życie w sposób bezkompromisowy. Jestem sobą, mam poglądy, które wyrażam głośno, będąc w tym szczerym, chociaż zdaję sobie sprawę, że wiele z tych rzeczy ma prawo się innym nie podobać. Natomiast nie lubię cenzurować samego siebie. Jeśli coś mi się nie podoba lub z czymś się nie zgadzam, to głośno to artykułuję.
Ludzie muszą sobie radzić z tym, co ich boli. Jeśli istnieje jakieś tabu, to trzeba je rozpi*****ić, bo jeżeli się tego nie robi, powstają rany, które krwawią. Dlatego jestem fanem otwartego wyrażania siebie, raczej szczerze niż miło.
Tematów tabu w Polsce cały czas jest wiele.
Zauważ, że ci, którzy stoją po drugiej stronie tej symbolicznej barykady, coraz bardziej uderzają w ton - nazwijmy go - "parafialny". Ostatnio gdzieś przeczytałem, że jakiś polityk nazwał jakąś grupę "dziećmi szatana". Przypomnę, że mamy XXI wiek i tego typu retorykę odbieram jak najgorszy, najbardziej chamski populizm. Ja mogę mówić o "dzieciach szatana", kiedy cytuję Przybyszewskiego albo Romka Kostrzewskiego. My, artyści, możemy się tym bawić, wynosząc diabła na sztandary jako wdzięczną metaforę, ale do cholery, politycy straszący ludzi rogami, kopytami i ogniem piekielnym?
Nie masz wrażenia, że dla wielu osób nie ma różnicy między metaforą artystyczną i prawdą religijną?
Świat jest coraz bardziej cenzurowany, przez co odbiera nam się prawo do metafory, a satyra już prawie w ogóle nie istnieje. Coraz mniej rzeczy możemy powiedzieć i z coraz mniejszej liczby rzeczy możemy się publicznie śmiać. Jeśli to robimy, to nagle wszyscy się na nas obrażają. Pod tym względem sytuacja jest katastrofalna, bo w ten sposób odbiera się nam subtelności naszego języka - szarą strefę, do której można było kiedyś wejść i dać upust emocjom.
Mógłbym takich przykładów wymienić mnóstwo, ale niestety obecnie mogę to robić wyłącznie w zamkniętym środowisku, na backstage'u własnego koncertu, gdy mam pewność, że otaczają mnie ludzie myślący podobnie. A na zewnątrz mam coraz więcej problemów, nawet przez filmiki, które wypuszczam w mediach społecznościowych. Jesteśmy ofiarami literalizmu, co zresztą przepowiedziała kiedyś Olga Tokarczuk. Fatalna sytuacja. To smutne i niebezpieczne dla wolności słowa, która pozwala nam oddychać pełną piersią. Już nawet nie mogę się wku**ić na kierowcę Ubera, który zachował się jak skończony palant…
Nawiązałeś do tego, więc zapytam: na początku września w swoich mediach społecznościowych opublikowałeś film z przejazdu samochodem jednej z firm transportowych, na którym widać, jak pokłóciłeś się z ukraińskim kierowcą, który ostatecznie wyprosił cię z auta. W internecie pojawiło się wiele negatywnych komentarzy. Myślisz, że byłoby tak samo, gdyby to nie dotyczyło ciebie?
Pewnie gdyby był to ktoś anonimowy, to nie. Rozumiem, że obserwują mnie tysiące ludzi, więc musze liczyć się z tym, że echo różnych sytuacji będzie większe. Tylko naprawdę coraz częściej wszyscy musimy tłumaczyć się z kompletnych bzdur.
Masz poczucie, że źle się zachowałeś?
Być może moja reakcja była mocna, ale nie odbierajcie mi prawa do wku**u. Rozumiem, że dla kogoś jestem "panem z telewizji" czy z okładki płyty, ale na pewno nie jestem święty. Mam dwie ręce, dwie nogi, f**ta i dym w głowie. Cierpię tak samo jak każdy. Jestem sfrustrowany, a od półtora roku jest naprawdę źle w Polsce i na świecie. Jestem muzykiem, ale trudno dziś podróżować ze swoją sztuką, ograniczenia torpedują nasze artystyczne plany. Jesteśmy bezsilni. Oczywiście, że inni mają gorzej, a na naszej granicy umierają ludzie, co jest niewyobrażalne. Tak że obiektywnie nie mam strasznie i przeżyję, dam sobie radę, ale proszę o jedno: nie odbierajcie mi prawa do tego, że czasami puszczają mi nerwy.
Na co dzień używam zwrotów "dziękuję", "proszę", "przepraszam". Jestem dżentelmenem, natomiast zdarza się, że wychodzi ze mnie zwyczajny cham, a - według niektórych - mi nie wypada. Tyle że ja się z tym nie zgadzam. Jestem artystą, ale cały czas również człowiekiem. Nie jestem święty i nawet jeśli ktoś twierdzi, że powinienem dawać przykład swoim fanom, to musi pamiętać, że ja chcę być sobą. Dlatego walczę o swoje prawo do bycia człowiekiem. Smucę się tak samo jak wy, śmieję się tak samo, wku***am tak samo. Czasami dzieli nas szklany ekran lub stoję na scenie, ale to są tylko momenty, cała reszta egzystencji przebiega podobnie. Dlaczego zakładamy ludziom korony, żeby później je zrywać?
Wyciągnąłeś wnioski z tej sytuacji?
Niedawno znowu jechałem z tym przewoźnikiem, z innym kierowcą. Wsiadłem do auta i poprosiłem o zmianę radiostacji, bo leciało jakieś chamskie disco, a ponieważ nie znałem fali radia, którego słucham, kierowca powiedział, że go nie zmieni. Założyłem słuchawki. Byliśmy może kilometr od celu, gdy dostałem wiadomość, na którą musiałem odpowiedzieć, a najczęściej komunikuję się przez wiadomości głosowe, więc zacząłem nagrywać: "nie, musisz to zrobić inaczej". Wtedy kierowca zaczął się na mnie drzeć, że to on prowadzi i nie będę go pouczać, jak ma jechać. Zrobiłem wielkie oczy, ale chyba nawet ja mogę nauczyć się dobrych manier, więc opanowałem się, pokazałem telefon i wyjaśniłem, że nagrywam wiadomość. Przemyślał to i po chwili kilka razy mnie przeprosił, a ja odpowiedziałem, że absolutnie nie ma problemu. Sam jeżdżę autem po Warszawie i mam wrażenie, że korki i stres na ulicach są większe niż kiedykolwiek wcześniej, a emocje wiszą w powietrzu. Tak że jest we mnie zrozumienie, bo każdemu z nas zdarza się wybuchnąć.
Dla ciebie istnieje jakieś tabu?
Chyba nie. I przez to mam coraz więcej problemów, bo widzę, jak szeroko otwierają się niektórym oczy, gdy mówię. A przecież po to mamy język, aby rozmawiać o wszystkim.
Tabu sprawia, że jesteśmy narodem cierpiętniczym. Nie robimy porządków w naszej przestrzeni, tylko pozwalamy tym czarnym chmurom wisieć nad nami - o tym nie wolno, to się omija, a później wychodzi taki film, jak "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego i nagle połowa narodu się zachwyca, a druga odżegnuje.
Dostaje cięgi za posty polityczne, ale jest we mnie niezgoda na tę sytuację, muszę to komunikować i robię to także w języku angielskim, aby cały świat mógł zobaczyć, co wyprawia nasza władza. Mam do tego prawo, bo jeszcze żyjemy w ustroju demokratycznym. A mimo to zawsze znajdzie się ktoś, kto powie mi, że jestem "anty-Polakiem", co jest głupotą, ponieważ to, co robię, jest właśnie patriotyzmem. Dbam o kraj, którego dobro leży mi na sercu, dlatego wołam: tu się dzieje coś złego, świecie, usłysz mnie! Jestem rozczarowany, zły i mógłbym się poskarżyć mamie, ale akurat ona o tym wie. Mogę powtarzać to wszystko wyłącznie w swoim gronie, ale przecież żyję w bańce - w Warszawie lub w Trójmieście, gdzie wszyscy znajomi myślą to samo jak ja. Nawet moja walka z Kościołem jest obywatelska, ponieważ ta instytucja jest cegłą zawieszoną na szyi topiącej się Polski. Kościół, polityka Prawa i Sprawiedliwości, te wszystkie tabu, o których rozmawiamy, to pogrąża polskie społeczeństwo.
Gdzie kończy się artysta, a zaczyna człowiek?
Jakiś czas temu zablokowano moje konto na portalu społecznościowym, bo na którymś zdjęciu miałem na sobie koszulkę niepoprawnego politycznie zespołu, a tak się składa, że wychowałem się na ich muzyce, co absolutnie nie oznacza, że dzielę ich poglądy. To, że uważam "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego za jeden z najwybitniejszych filmów polskiej kinematografii, nie oznacza, że popieram pociąg dorosłych facetów do 13-latek. Podobnie jak to, że uważam piosenkę Michaela Jacksona "Beat It" za jeden z największych klasyków pop-rocka, nie oznacza, że mam jakiekolwiek ciągoty w stronę nieletnich. Moja sympatia do Johnny'ego Casha, którego co druga piosenka jest wyznaniem wiary, nie znaczy, że ja ją podzielam. Mógłbym podawać takie przykłady w nieskończoność.
Są naprawdę różni artyści i sam mam często tak, że kogoś nie chciałbym osobiście poznawać, bo wolę cały czas lubić jego twórczość, a mam przeczucie, że mógłbym przestać. Często się o tym słyszy. Czytasz biografię Charlesa Bukowskiego i zastanawiasz się, jak świat mógł go znosić, bo przecież jako człowiek wpisywał się wiele definicji zła, ale jest klasykiem, z którym nikt nie dyskutuje. A jest to dodatkowo jeszcze kwestia czasów.
To znaczy?
Dziś jesteśmy ofiarami fatalnego zjawiska, jakim jest "cancel culture", które jest nową formą totalitaryzmu. Wrzucisz do internetu coś, co innym się nie spodoba i świat cię momentalnie skazuje. Ludzie nie bawią się już w żadne refleksje, pytania, wyjaśnienie, po prostu przypinają łatki i wydają wyroki. Ja się tym bawię i testuję opinię publiczną, ale czasami mam ochotę tym wszystkim pier****ąć.
Dwa lata temu zmanipulowałem opinię publiczną, kiedy wrzuciłem kompletnie wymyślone nagranie na temat powodu, dla którego nie mogłem wejść do amerykańskiej siłowni YMCA. W filmie powiedziałem, że pracownicy nie wpuścili mnie przez to, że miałem na sobie koszulkę norweskiego zespołu Darkthrone. Pojawiły się setki nagłówków na różnych portalach, w tym muzycznych i plotkarskich, ale wszystkie łączyło jedno: nikt nie zadał sobie trudu, aby przed publikacją zapytać o tę sytuację mnie. Manipulacja par excellence. A teraz wyobraź sobie, co mogą z nami robić politycy, decydenci, ci, którzy naprawdę pociągają za sznurki i decydują o naszym życiu. Nie wróżę dobrze światu.
Jak w takim razie powinni być traktowani artyści tworzący rzeczy, które na stałe wpisują się do naszej kultury, ale jednocześnie są ludźmi, którzy dopuścili się przestępstw?
Oczywiście, że za przestępstwo należy się kara, artysta nie ma immunitetu, który go zwalnia z przestrzegania prawa. Ale pamiętam też sprawę polskiego zespołu Decapitated, którego członkowie zostali oskarżeni o gwałt, do którego miało dojść podczas ich trasy koncertowej w Stanach Zjednoczonych. Cały świat ich skazał. Zadzwonił do mnie później Wacek [Wacław Kiełtyka, założyciel zespołu - red.] i dziękował za to, że jako jeden z nielicznych zabrałem wtedy głos w najbardziej racjonalny sposób, w jaki potrafiłem, mówiąc: zacznę od tego, że znam tych chłopców, są przemili i nie wierzę, że to się wydarzyło, ale jeśli jednak do tego doszło, to zostaną skazani i za to zapłacą. Dopóki nie było rozprawy, byli wyłącznie oskarżonymi o czyn, którego prawdziwość trzeba było zweryfikować i udowodnić. Ostatecznie okazało się, że zarzuty były zmyślone.
Może taki człowiek, który siedzi przy komputerze i wypisuje różne rzeczy o innych, sam ma coś za uszami, skoro z taką łatwością przychodzi mu rzucanie kamieniami? Wielu z nas ma mroczne sekrety. Jeżeli ktoś złamał prawo i skrzywdził drugą osobę, to muszą zostać wyciągnięte konsekwencje. Bardzo trudne jest rzetelne zważenie i wystawienie jednoznacznej oceny etycznej w takich sytuacjach. Nie jest łatwo być mądrym, kiedy czasy się tak szybko zmieniają, a razem z nimi zmienia się nasza rzeczywistość i standardy etyczne. Dlatego staram się szukać złotego środka. Nie wiem, czy istnieje, ale próbuję.
Wychodzi na to, że jesteś rozsądnym diabłem.
Pracuję nad tym.
Jesteś też aktywistą, który walczy nie tylko z wpływami Kościoła katolickiego. Wspierasz również wiele akcji społecznych, działasz także charytatywnie, robisz dobre rzeczy, ale przez maskę, którą ci założono lub sam sobie nałożyłeś, wiele osób tego nie dostrzega, a nawet o tym nie wie.
Wiesz co, paradoks tej sytuacji i w ogóle mojego życia na tym polega i to jest okej. Myślę sobie, że jestem buntownikiem, tym, który kwestionuje, zadaje niewygodne pytania. Antychrystem, jeśli wolisz. Egzystencjalnie to jest dużo bliższe ludzkiej naturze, niż bycie Chrystusem. Tak czuję i stoję za tym, bo jeśli obedrze się to wszystko z metafor, to będzie nam wszystkim bliżej do diabłów niż do cherubinków. Cała ta symbolika została wymyślona w określonym celu, a my musimy grać w tę grę, bo zostało nam to narzucone. I zobacz teraz ten paradoks: ci, którzy wymachują wyświechtanym dekalogiem na prawo i lewo, robią znacznie gorsze rzeczy niż ja. Może to arogancja, ale naprawdę staram się intencjonalnie nie krzywdzić innych. Jeśli mówię lub gram coś, co może potrząsnąć moimi odbiorcami, to uważam, że jest to pozytywny efekt, bo potrzebujemy sztuki właśnie do tego, aby widzieć więcej. Jeśli chociaż jedna osoba przyjedzie do mnie po koncercie i powie, że zrobiłem coś, co ją zainspirowało, to za to powinienem trafić do nieba.
Tymczasem moi adwersarze często są antytezą tego, co sami głoszą. Z jednej strony mamy Matkę Boską, ministra Czarnka i całą świtę u władzy, która bez chwili zawahania skazuje ludzi na śmierć. Gdzie jest wasze miłosierdzie, kiedy ludzie marzną i umierają w lasach na granicy? Oczywiście, że trzeba im pomóc. Czy jednocześnie trzeba bronić granic? Tak. I ja nie wiem, jak to zrobić, bo nie jestem politykiem, ale oni powinni wiedzieć, jak nie zostawiać ludzi na pewną śmierć, jednocześnie dbając o interes i bezpieczeństwo Polski. Zgaduję, że muszą istnieć jakieś mądre rozwiązania, które pozwolą na obronę przed wojną podjazdową, którą próbują prowadzić z nami Łukaszenka i Putin, ale na pewno nie kosztem niewinnych ludzi, którzy stają się narzędziami w rękach polityków. Ci smutni, biedni, pozbawieni jakichkolwiek środków do życia uchodźcy stają się kozłami ofiarnymi. Jeszcze raz głośno pytam, gdzie jest polskie katolickie miłosierdzie? Bo dla mnie to kolejny powód, aby kwestionować papierowe dogmaty, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego.
Autorka/Autor: Estera Prugar
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Oskar Szramka