Był największą gwiazdą kina amerykańskiego lat 50. i 60. obok Marlona Brando i zarazem najbardziej utalentowanym aktorem tamtego czasu. Największą sławę przyniosły mu role w arcydziele Freda Zinnemanna "Stąd do wieczności" oraz w "Wyroku w Norymberdze". Po ciężkim wypadku samochodowym w 1956 r. nigdy nie odzyskał dawnej sprawności, popadł w depresję, której następstwem były uzależnienie od leków i alkoholizm. Zmarł 23 lipca na atak serca w wieku zaledwie 45 lat.
"Chciałbym mieć choćby cząstkę jego talentu" miał powiedzieć jego największy rywal w szczytowym okresie kariery, uważany za aktora wszech czasów Marlon Brando, gdy w 1954 r. obejrzał "Stąd do wieczności". (Obaj aktorzy otrzymali wtedy nominacje do Oscara - Clift właśnie za ten film, zaś Brando za rolę w "Juliuszu Cezarze"). Brando przyznał też, że to właśnie na swojego rywala oddał wtedy głos, jako członek Akademii.
To on miał zagrać rolę Caleba, którą potem dopiero zaproponowano Jamesowi Deanowi, w "Na wschód od Edenu". Odrzucił ją jako "nazbyt oczywistą". Nie znosił dosłowności, wybierał najchętniej postaci dwuznaczne, naznaczone - jak on sam - tajemnicą. Pewnie dlatego nazywano go także "Najbardziej europejskim spośród amerykańskich aktorów".
Historia jego życia to przejmująca historia powolnego umierania człowieka i artysty, będącego w pełni sił twórczych.
Wbrew woli matki
Montgomery Clift urodził się 17 października 1920 r. w Omaha w stanie Nebraska jako syn wiceprezesa banku Omaha National Trust Company. Ojciec chciał, by syn - błyskotliwy, inteligentny - poszedł w jego ślady, ale Monty'ego (tak nazwali go później przyjaciele) od początku pociągały artystyczne klimaty.
Wszechstronnie wykształcony dzięki prywatnym nauczycielom, jakich we wczesnym dzieciństwie chłopca i jego rodzeństwa zatrudniła matka, prócz ojczystego języka biegle władał francuskim, niemieckim i włoskim. Przypadek sprawił, że w wieku 14 lat zetknął się z aktorami teatru objazdowego i już wiedział, co chce robić w przyszłości. Nie spotkało się to z akceptacją matki, która uważała aktorów za "zdemoralizowaną bandę darmozjadów". Chciała, by Monty, który był drobny, delikatny i, nie wiedzieć czemu, zawsze wołał bawić się z dziewczynkami, zmężniał i wybrał sobie jakiś "męski zawód".
Jednak było już za późno. Jego talent sprawił, że jako 15-latek dostał się na Broadway i do słynnego Actor's Studio Lee Strasberga. Szybko upomniało się o niego kino. Pierwszą ważną rolę stworzył w filmie "Czerwona rzeka" Howarda Hawksa u boku Johna Wayne'a. Nie znosił go i ról, jakie kreował - macho, jakim on nigdy nie miał się stać. Już wtedy odkrył, że jest biseksualny, z czym do końca życia nie umiał się pogodzić. Chciał być "normalny" - mieć rodzinę, żonę, dzieci. Bał się, że ktoś odkryje jego skłonności.
Clift stworzył nowy typ bohatera - rozedrganego, skłóconego ze światem buntownika, jaki potem uosabiali Brando i Dean. On jednak nie grał, ale pokazywał własne nieudane życie. To, co było przekleństwem w życiu, na ekranie stało się jego siłą. Pierwsza nominacja do Oscara przyszła wraz z kreacją w filmie "Po wielkiej burzy" Freda Zinnemanna, u którego wkrótce miał zagrać jedną z największych ról. Jako 19-latek czeskiego pochodzenia, który ocalał z obozu w Auschwitz, ale zostaje złapany przez amerykańskiego żołnierza, porwał publiczność. On sam jednak był niezadowolony z filmu i z własnej roli.
Narodziny gwiazdy
Choć reżyserzy zachwycali się jego tajemniczą, mroczną urodą i zasypywany był propozycjami, role wybierał starannie. Mówiono, że po jego mieszkaniu nie dało się normalnie poruszać, bo wszędzie leżały stosy scenariuszy z ofertami ról. Po roli w "Dziedziczce" u boku Olivii de Havilland (gwiazdy "Przeminęło z wiatrem") w melodramacie Williama Wylera (twórcy "Ben Hura"), okrzyknięty został symbolem seksu. On sam filmu nie znosił. Rzadko też był zadowolony z efektów swojej pracy. Tak było np. w przypadku kreacji w "Miejscach w słońcu" George'a Stevensa, w którym pojawił się u boku Liz Taylor.
Młodziutka Liz, jak wiele późniejszych partnerek, zakochała się szaleńczo w Montym, który nie odwzajemniał jej uczucia. Już wiedział, że związek z kobietą nie jestem tym, o czym marzy. Stała się jednak jego największą przyjaciółką i pozostała nią do śmierci artysty. Film Wylera był nietypowym melodramatem z elementami kina noir. Aby przygotować się do scen więziennych w filmie, Clift spędził kilka nocy w prawdziwym więzieniu. To było wcielenie w życie metody Stanisławskiego, a on jako pierwszy pokazał ją na ekranie, choć świat przypisuje to Brando. Zdobył kolejną nominację do Oscara.
Rok później przyszła jedna z najważniejszych, bodaj największa rola w jego aktorskiej karierze i kolejna nominacja do Oscara, która powinna była zamienić się w statuetkę. Fred Zinnemann przeniósł na ekran powieść Jamesa Jonesa "Stąd do wieczności". Monty zagrał byłego boksera, szeregowca, który trafia do bazy wojskowej na Hawajach, gdzie dowódca chce zwerbować go wbrew jego woli do rozgrywek bokserskich. Gdy żołnierz, który kiedyś nieumyślnie okaleczył przeciwnika i porzucił ring, nie chce ustąpić, zaczyna się rozgrywka między podwładnym a przełożonym...
Clift specjalnie do filmu nauczył się grać na trąbce, chociaż wiedział, że gra będzie dubbingowana przez zawodowca. Po raz kolejny otrzymał nominację do Oscara dla najlepszego aktora, jednak przegrał z Williamem Holdenem (za rolę w słabym filmie Wildera). Po raz pierwszy był załamany przegraną. Od producentów filmu otrzymał w zamian złoty róg, który traktował jak relikwię do końca życia. W filmie jedną z ról grał Frank Sinatra i - jeśli wierzyć biografom Clifta - miało połączyć go z nim wielkie uczucie. Również biseksualny Sinatra oficjalnie jednak pokazywał się z kobietami.
Wypadek, czyli początek końca
W połowie lat 50. Montgomery Clift był najważniejszym aktorem amerykańskim obok Marlona Brando. I właśnie wtedy wydarzył się tragiczny wypadek. Wieczorem 12 maja 1956 r., podczas realizacji zdjęć do filmu "W poszukiwaniu deszczowego drzewa", wracając z przyjęcia od Liz Taylor, prawdopodobnie zasnął za kierownicą i rozbił swój samochód na słupie telefonicznym. Wypadek miał miejsce blisko domu przyjaciółki - Liz uratowała go od śmierci, biegnąc na miejsce wypadku i usuwając ząb z gardła Clifta, który zaczął się nim dusić.
Aktor doznał złamania nosa, pęknięcia żuchwy i poważnych okaleczeń twarzy, które wymagały operacji plastycznej. Ucierpiała jego niezwykła uroda, a, co gorsze, lewą część twarzy niespełna 36-letni aktor miał nieruchomą już na zawsze. Oficjalnie operacja się udała, zaś Clift po długiej rehabilitacji wrócił na plan i dokończył film. Męczyły go jednak silne bóle żuchwy i uzależnił się od leków przeciwbólowych, zaś z czasem również od alkoholu i narkotyków. Prasa rozpisywała się o jego dziwnych zachowaniach w miejscach publicznych, on zaś coraz bardziej odsuwał się od ludzi.
W jednej z licznych biografii aktora Patricia Bosworth napisała, że katastrofa samochodowa dała początek "najdłuższemu samobójstwu w Hollywood". Aktor cierpiał fizycznie, ale też rozpaczał z powodu oszpeconej twarzy, wyolbrzymiając skutki operacji. Był samotny i nieszczęśliwy. Mimo to nadal grał - i to znakomicie.
Młode lwy i kariera po wypadku
Wypadek zmienił rodzaj ról, w jakich zaczęto go obsadzać. Rok później pojawił się u boku m.in. Marlona Brando w głośnych "Młodych lwach". Adaptacja powieści Irvina Shawa w reżyserii Edwina Dmytryka to wielkie kino, nie do końca chyba docenione za oceanem.
"Młode lwy" pokazują losy trzech żołnierzy rzuconych w wiry II wojny światowej: Niemca rozczarowanego nazizmem (Marlon Brando), walczącego z poczuciem służenia złej sprawie amerykańskiego Żyda - szeregowca, który okazuje się bohaterem (Montgomery Clift) i jego przyjaciela, popularnego piosenkarza, cwaniaka (Dean Martin). Brando i Clift stworzyli w tym filmie wielkie kreacje, a brak chociażby nominacji dla obu do dziś pozostaje zagadką.
Kolejne lata to już było piekło dla Clifta, coraz bardziej uzależnionego od leków, alkoholu i narkotyków. W trzecim filmie, w jakim pojawili się wspólnie - "Nagle, ostatniego lata" Liz Taylor ręczyła swoim wynagrodzeniem za to, że Clift będzie stawiał się na planie i nie zawali.
W 1961 r. wydawało się, że aktor wychodzi na prostą, a dwie wielkie kreacje na miarę jego talentu były tego dowodem. Pierwsza to ta u boku Marilyn Monroe w "Skłóconych z życiem" Johna Hustona, gdzie wraz Clarkiem Gable rywalizował o względy MM w roli pięknej Roselyn. "Był jedynym aktorem, jakiego spotkałam na planie, który był jeszcze bardziej uzależniony od prochów i w jeszcze gorszym stanie niż ja"- opisała potem ich spotkanie Monroe. Znamienne, że dla niej i Gable'a był to ostatni film, dla Clifta zaś jeden z ostatnich.
Ostatnim, ważnym obrazem w dorobku aktora był "Wyrok w Norymberdze" Stanleya Kramera, a rola przyniosła mu czwartą nominację do Oscara. Punktem wyjścia filmu był jeden z procesów norymberskich - tym razem prawników, który miał osądzić członków hitlerowskiego wymiaru sprawiedliwości za zbrodnie przeciwko ludzkości. Clift, choć na drugim planie, zagrał tak przejmująco swoją rolę, że przyćmił postacie pierwszoplanowe grane m.in. przez Spencera Tracy i Burta Lancastera. Niestety, Oscar znów go ominął. Aktor zrezygnował z wynagrodzenia za film, przekazując pieniądze na rzecz ofiar Holocaustu.
23 lipca 1966 r. miał udać się na plan filmu, w którym po raz czwarty grał z Liz Taylor. Wynajęty do opieki nad aktorem pielęgniarz długo pukał do drzwi jego sypialni, nim zdecydował się je wyważyć. Znalazł nieżyjącego prawdopodobnie od kilku godzin aktora w okularach, leżącego obok tekstu scenariusza, który zapewne czytał. Lekarz pogotowia stwierdził atak serca. Nocny stolik pełen był leków, które Clift zażywał garściami.
"Był dużo lepszy ode mnie, miał tylko mniej szczęścia"- powiedział po jego śmierci Marlon Brando.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia - domena publiczna