Kilkanaście godzin czekała na stwierdzenie zgonu syna

Pijany lekarz na SOR-ze (zdjęcie ilustracyjne)
Do zdarzenia doszło w Toruniu
Źródło: Google Earth
W Toruniu matka zmarłego 57-latka kilkanaście godzin czekała na stwierdzenie zgonu syna. Ostatecznie sprawę udało się załatwić i lekarz przyjechał na miejsce. W tego typu przypadkach polskie przepisy są dziurawe i wymagają nowelizacji. Czy jest na to szansa i jak można usprawnić te procedury?
Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • Pan Grzegorz już nie żył, gdy przed 5 rano przyjechali ratownicy medyczni. Nie mogli potwierdzić zgonu, bo ten nie nastąpił podczas akcji medycznej.
  • Matka 57-latka od 5 rano próbowała wezwać lekarza do potwierdzenia zgonu syna. Udało się kilkanaście godzin później.
  • Obecnie obowiązujące przepisy powstały w połowie ubiegłego wieku, a wiele zapisów w nich zawartych nie ma odzwierciedlania w praktyce. Wszystko wydaje się proste tylko wtedy, gdy ktoś umiera w swoim domu, w dzień roboczy, między godziną 8 a 18.
  • Ministerstwo Zdrowia planuje nowelizację, która ureguluje kwestię wypisywania karty zgonu i przeniesie ten obowiązek na koronerów.

W poniedziałek, 19 maja, pan Grzegorz źle się poczuł i narzekał na bóle serca. Jego matka wezwała pogotowie, ratownicy podali mu leki. Dzień później, nad ranem, kobieta zauważyła, że jej syn nie oddycha.

Na miejsce przyjechali ratownicy, którzy stwierdzili brak oznak życiowych u mężczyzny. Nie mogli jednak oficjalnie potwierdzić zgonu, ponieważ nie mają do tego uprawnień. Zgodnie z art. 33 ust. 1 pkt 5 ustawy o zawodzie ratownika medycznego oraz samorządzie ratowników medycznych wykonywanie zawodu ratownika medycznego polega co prawda m.in. na stwierdzaniu zgonu, ale tylko podczas akcji medycznej.

Jak informuje portal o2.pl, o godzinie 5.20 matka 57-latka dodzwoniła się do miejskiej przychodni specjalistycznej, która świadczy usługi nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej w mieście. Kobieta miała usłyszeć, że nocna opieka świadczona jest do godziny 5 i powinna szukać placówki, która wyśle lekarza. Na stronie internetowej przychodni widnieje jednak informacja, że "świadczenia medyczne w zakresie nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej realizowane są od poniedziałku do piątku w godzinach 18-7 oraz całodobowo w dni wolne od pracy i święta".

Zamieszanie miało trwać do późnych godzin wieczornych. Ostatecznie rodzinie - jak relacjonowali bliscy zmarłego - udało się dodzwonić do przychodni około godziny 19.30. Karetka z lekarzem przyjechała o godzinie 20.40. Dopiero potem zakład pogrzebowy mógł odebrać ciało.

Przychodnia wyjaśnia

O komentarz poprosiliśmy Szymona Kudlickiego, dyrektora do spraw lecznictwa w miejskiej przychodniej specjalistycznej w Toruniu.

- Nagranie telefoniczne wskazuje na udzielenie szczegółowego wyjaśnienia i pokierowania rozmówczyni w sprawie zgłoszenia zgonu. Nocna i świąteczna opieka zdrowotna otrzymała telefon o godzinie 5.20, więc fizycznie nie było możliwe, aby dyżurujący lekarz mógł pojechać i taką czynność wykonać, ponieważ świadczenia udzielane są tylko do godziny 7. W związku z tym rozmówczyni została pokierowana, aby o godzinie 8 niezwłocznie skontaktować się ze swoim lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej i tak zgłosić zgon syna - tłumaczy.

Jak dodaje, "w rozmowie telefonicznej nie padło stwierdzenie, że przychodnia przyjmuje informacje o zgonach do godziny 5". Twierdzi, że "drugie zgłoszenie zgonu nastąpiło tego samego dnia o godzinie 18".

- Zgłoszenie zostało przyjęte przez personel dyżurujący i zgodnie z obowiązującą procedurą lekarz pojechał na miejsce, aby stwierdzić zgon i wypisać kartę zgonu. Nocna i świąteczna opieka zdrowotna nie jest powiązana z podstawową opieką zdrowotną i personel medyczny nie zdaje sprawozdania z dyżuru nocnego lekarzom rozpoczynającym pracę od godziny 8 oraz nie funkcjonuje system kontynuacji leczenia, jak w podstawowej opiece zdrowotnej bądź ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Każde zgłoszenie jest traktowane jako zgłoszenie pierwszorazowe, ponieważ codziennie kadra medyczna udzielająca pierwszej pomocy składa się z innego personelu - podkreśla Szymon Kudlicki.

Kudlicki tłumaczy, że "procedura stwierdzenia zgonu i wypisania karty zgonu rozpoczyna się minimum dwie godziny po zgłoszeniu, że zgon nastąpił, ale nie może trwać dłużej niż 12 godzin od zgłoszenia".

- W większości przypadków zgon stwierdza lekarz, który jako ostatni udzielał pacjentowi świadczeń medycznych w ciągu ostatnich 30 dni. Jeśli to niemożliwe, to lekarz pogotowia ratunkowego lub inny lekarz z przychodni lub ośrodka zdrowia może stwierdzić zgon i wypisać kartę zgonu - zaznacza.

"Absurdalne" przepisy z ubiegłego wieku

- To problem, który przez wiele lat był tylko dotykany, ale nigdy nie został rozstrzygnięty. Zmagamy się z nim od 23 lat. Instytucja koronera jest zapisana w prawie, ale tak naprawdę nie funkcjonuje to wcale - alarmuje w rozmowie z tvn24.pl dr Michał Sutkowski z Uczelni Łazarskiego, prezes elekt Kolegium Lekarzy Rodzinnych.

Jak się okazuje, polskie przepisy dotyczące stwierdzenia zgonu są dziurawe. Sytuacja wydaje się być prosta, ale tylko wtedy, gdy ktoś umiera w swoim domu w dzień roboczy, między godziną 8 a 18. Wtedy stwierdzenie zgonu należy do lekarza rodzinnego, który przeprasza pacjentów czekających w kolejce i jedzie wypisać kartę zgonu. Sprawy komplikują się, gdy śmierć następuje w nocy albo w weekend lub święto. Bliscy odruchowo dzwonią wtedy po zespół ratownictwa medycznego. To błąd.

- Powinni dzwonić na nocną i świąteczną opiekę lekarską i oczekiwać wystawienia karty zgonu przez lekarza, który tam pracuje. Jest on bowiem przedłużeniem podstawowej opieki zdrowotnej. Tak naprawdę najczęściej jednak jest tak, że ten lekarz stwierdza zgon i odsyła bliskich zmarłego do lekarza rodzinnego następnego dnia rano, by ten wystawił kartę. Bardzo rzadko zdarza się, że lekarz nocnej i świątecznej opieki załatwia sprawę od początku do końca. Najczęściej tłumaczy się tym, że nie zna tego pacjenta i nie wie, co się z nim ostatnio działo, albo że nie ma przy sobie druczków - mówi dr Michał Sutkowski, prezes elekt Kolegium Lekarzy Rodzinnych.

Bliscy zmarłego nie zawsze mogą jednak liczyć nawet na takie załatwienie sprawy. W efekcie muszą czekać ze zmarłym w domu do rana, aż pracę rozpocznie podstawowa opieka zdrowotna.

- Wtedy muszę rzucić wszystko i jechać, żeby stwierdzić zgon u osoby, która zmarła na przykład 10 godzin wcześniej. Przedłuża to obecność zwłok w domu i niepotrzebnie komplikuje sprawy rodzinie. Niewątpliwie wymaga to regulacji - ocenia prezes elekt Kolegium Lekarzy Rodzinnych.

Obowiązujące przepisy mają źródło w regulacjach, które powstały w latach 50. ubiegłego wieku. Są tam zapisy, które trudno uznać za przystające do współczesnej rzeczywistości. Dotyczą chociażby tego, który lekarz ma stwierdzać zgon.

- Ma to być lekarz, który badał chorego przez ostatnich 30 dni, albo który mieszka od niego w odległości czterech kilometrów. Ja od swoich pacjentów mieszkam w odległości 40 czy 50 kilometrów. Te przepisy są absurdalne i od lat prosimy o ich zmianę - wskazuje dr Sutkowski.

Rząd zapowiada nowelizację

Nowelizację ustawy o działalności leczniczej zapowiedział już wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny. Stosowny projekt znalazł się w wykazie prac legislacyjnych rządu, a jego przyjęcie przez Radę Ministrów jest planowane na trzeci lub czwarty kwartał tego roku.

"Jednym z zasadniczych celów rekomendowanych rozwiązań jest uregulowanie zagadnień związanych z funkcjonowaniem lekarza koronera właściwego w przypadku konieczności stwierdzania zgonu osoby w sytuacji trudności we wskazaniu lekarza leczącego, który byłby zobowiązany do stwierdzenia zgonu lub konieczności dokonania czynności i ustaleń związanych ze zgonem, wymagających specjalistycznej wiedzy" - czytamy w informacji o projekcie nowelizacji, zamieszczonej w serwisie gov.pl.

- Z perspektywy lekarzy jest to bardzo oczekiwana zmiana. Powołanie lekarza, który będzie dyżurował, może rozwiązać większość obecnych problemów. Rodziny nie będą odsyłane, a lekarze w poradniach będą się mogli skupić na swojej pracy. Dziś jest tak, że faktycznie czasem nie ma kto dopełnić procedury stwierdzania zgonu, a mówimy o momencie krytycznym, w którym stwierdza się na przykład, czy przy śmierci doszło do udziału osób trzecich. Ważne jest to, żeby nie zajmowali się tym lekarze z przypadku, przymuszeni przez policję lub rodzinę - ocenia w rozmowie z tvn24.pl Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.

Jest jedno "ale"...

Duże wątpliwości co do tego, czy projektowana nowelizacja rzeczywiście zmieni sytuację, wyraża dr Michał Sutkowski. W jego ocenie może się pojawić problem z obsadzeniem dyżurów. Z kolei Jakub Kosikowski na zapowiadaną zmianę ustawy patrzy nieco bardziej optymistycznie. Jak jednak podkreśla, powodzenie zależy tu od tego, czy lekarzom-koronerom zostaną stworzone odpowiednie warunki pracy, a to oznacza nie tylko adekwatną wycenę.

- Oczywiście muszą być na to odpowiednie pieniądze. Pozostaje też kwestia tego, kto będzie to wszystko nadzorował, układał grafiki. Ważne jest to, czy ten lekarz będzie musiał gdzieś stacjonować, czy może będzie mógł dyżurować w domu. Czy będzie miał samochód służbowy lub rozliczenie dojazdów, czy będzie miał sekretarkę, która zajmie się dokumentacją. Jeśli warunki pracy będą dobre, to myślę, że znajdą się chętni - ocenia rzecznik samorządu lekarskiego.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: