Najpierw utykał, potem stanął. Na końcu koń ciągnący dorożkę nie mógł już dłużej ustać i runął na ziemię. Zwierzę było zestresowane, nie mogło z powrotem stanąć na nogi. Weterynarz był już w drodze, aby zaaplikować mu środek uspokajający. Mimo to właściciel i jeszcze kilku mężczyzn, nie czekając na lekarza, siłą wciągnęli konia do przyczepy.
W czwartek koło godziny 13 pani Magdalena szła ulicą św. Jana w Krakowie. Wracała ze sklepu do pracy. Zobaczyła nadjeżdżającą dorożkę. Ciągnący ją koń wyraźnie utykał na tylną lewą nogę. Nie był w stanie położyć na ziemi całego kopyta, stawał na jego czubku.
- Gdy byli na mojej wysokości zwróciłam uwagę, że powinni się zatrzymać i wezwać jakiś transport. Idący obok starszy pan powiedział, że już wezwali, a koń się wcześniej poślizgnął i coś sobie zrobił w nogę. Wtedy coś dziwnego zaczęło się dziać z drugą nogą konia. Nie był w stanie już stanąć na żadnej z tylnych nóg. Poprosiłam, żeby się zatrzymali. Zrobili to dopiero jak koń zaczął upadać. Koń wyglądał jakby cierpiał, co chwilę mdlał i znowu się podnosił podtrzymywany za lejce i z pomocą woźnicy, który zszedł z dorożki - relacjonuje kobieta.
Kiedy zaczęła ich straszyć policją, mężczyźni mieli zrobić się agresywni i wygrażać kobiecie. W trakcie wymiany zdań koń upadł na ziemię. Wtedy pani Magda zadzwoniła na policję i do Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, które nieopodal ma swoje biuro.
Koń wystraszony
Inspektorka KTOZ po kilku minutach była na miejscu. I w tym miejscu relacje zaczynają się trochę "rozjeżdżać". Pani Magda twierdzi, że inspektorka była opryskliwa i w ogóle nie chciała z nią - jako świadkiem zdarzenia - rozmawiać.
- Rozmawiała tylko i wyłącznie z dorożkarzem. Prosiła też, żeby konia przykryli, bo leżał na zimnym bruku, a mieli koce na dorożce. Zero odzewu - żali się kobieta.
KTOZ z kolei uważa, że ich przedstawiciele zrobili wszystko jak należy.
- Chwilę po wezwaniu byliśmy na miejscu. Koń był potwornie zdenerwowany, wystraszony. Miał porażenie tylnych nóg, jak próbował wstać, to się wywracał. Dodatkowo ludzie stojący wokół krzyczeli, był chaos. Właściciel próbował go trzymać na ziemi. My zajęliśmy się szukaniem weterynarza, który mógł podać leki uspokajające - mówi Joanna Repel z KTOZ-u.
Właściciel konia miał jednak inny plan. Nie zamierzał czekać na weterynarza. Ściągnął przyczepę i z pomocą kilku innych mężczyzn (w tym robotników z pobliskiej budowy), przy użyciu lin, zaczęli wciągać konia do środka.
Diagnoza: mięśniochwat
W tym czasie na miejscu pojawił się partner pani Magdaleny. - Kiedy przyszedłem, zastałem już sam moment ładowania konia do wozu. Weterynarz nie był wezwany do samego końca. Dopiero pod koniec, co słychać na nagranym filmie, pani z KTOZ-u stwierdziła, że chyba faktycznie należy wezwać lekarza. To się wszystko działo bez specjalisty, w końcu sami wciągnęli konia do samochodu - relacjonuje pan Łukasz.
- Wykonaliśmy sporo telefonów, aby znaleźć weterynarza, zależało nam na kimś z doświadczeniem w obchodzeniu się z końmi. Ciężko w środku dnia znaleźć taką osobę. Wszyscy lekarze do których dzwoniliśmy nam odmówili ze względu na pacjentów znajdujących się w ich gabinetach. W końcu udało się znaleźć takiego, który przyjedzie, jednak czas dojazdu wynosił kilkadziesiąt minut - kontruje inspektorka KTOZ.
Ostatecznie weterynarz przyjechał w momencie, kiedy koń został już załadowany. Lekarka stwierdziła, że w takim momencie podanie mu zastrzyku mogłoby tylko zaszkodzić. Zdiagnozowała u zwierzęcia mięśniochwat - chorobę mięśni, która powstaje na skutek zaburzeń przemiany materii w mięśniach u koni, zazwyczaj po kilkudniowej przerwie od pracy.
Znęcanie czy nie?
Zwierzę zostało przewiezione do stajni, gdzie czekał na niego innych weterynarz. Ten stwierdził, że ogólny stan konia jest dobry. W piątek właściciel przekazał, że koń stanął z powrotem na nogi. Inspektorzy nie mają zastrzeżeń co do samego stanu konia, ale do sposobu obchodzenia się z nim i załadunku już tak. Dlatego chcą, żeby sprawą zajęła się policja.
- Na miejscu zdarzenia był nasz patrol. Będziemy też analizować nagranie, które trafiło do mediów. Sprawę badamy pod kątem znęcania się nad zwierzęciem, będziemy posiłkować się opinią specjalisty. Policjanci sprawdzili też jak w miejscu przebywania konia wygląda sprawa z jego utrzymaniem. Nie mieli żadnych zastrzeżeń. Na tę chwilę nie ma przesłanek do twierdzenia, iż doszło do znęcania - mówi Sebastian Gleń, rzecznik małopolskiej policji.
Do zdarzenia doszło w centrum Krakowa:
Autor: ib / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne