Pani Krystyna jechała pociągiem z Lubina do Katowic, towarzyszył jej pies. Zwierzę ze względu na stan zdrowia miało luźno założony kaganiec – i właśnie dlatego pasażerka została z pociągu wyproszona. Kierownik pociągu wezwał nawet Straż Ochrony Kolei, jednak według relacji świadków funkcjonariusze uznali to wezwanie za bezzasadne i nie podjęli interwencji. Teraz PKP Intercity tłumaczy, że pies przebywał w wagonie restauracyjnym, a właścicielka nie tylko odmówiła założenia mu kagańca i okazania zaświadczenia o szczepieniu przeciwko wściekliźnie, ale także wykupienia biletu.
Do zdarzenia doszło w miniony piątek w pociągu Intercity Wawel. Jak tłumaczy pani Krystyna, jadący z nią pies miał założony kaganiec, jednak był on założony dość luźno, bo zwierzę niedawno przeszło operację oczu. Zbyt duży ucisk na pysk mógłby być niebezpieczny.
Pytana, jakie konsekwencje dla zdrowia zwierzęcia mogłoby mieć prawidłowe założenie kagańca, kobieta przyznaje, że "nawet nie chce o tym myśleć". - Mogłoby to się skończyć kolejną operacją. Dzień, w którym ruszyliśmy w podróż, to był dzień, kiedy zdjęliśmy mu szwy - tłumaczy kobieta.
Pasażerom wagonu restauracyjnego czworonóg podobno nie przeszkadzał, jednak kierownik pociągu wyraził poważne zastrzeżenia do jego obecności. Miał zażądać, by pasażerka opuściła pociąg razem z podopiecznym.
- Uparł się, że pies nie może być w Warsie - mówi pani Krystyna i przyznaje, że wiedziała, iż przepisy zabraniają przewożenia zwierząt w wagonie restauracyjnym. - Ale ani kierownik Warsu nie miał nic przeciw temu, ani ludzie - zapewnia pasażerka.
Apele pasażerów
Pasażerowie - według znajomego pani Krystyny, który nagłośnił sprawę w mediach społecznościowych - mieli wstawić się za kobietą i przekonywać, że pies i jego kaganiec nie przeszkadzają im w kontynuowaniu podróży. Nie zdało się to jednak na nic.
Kierownik pociągu miał nawet wezwać na miejsce funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei, którzy jednak uznali to wezwanie za nieuzasadnione. Ostatecznie pani Krystyna dobrowolnie wysiadła na stacji w Gliwicach. Stamtąd do Katowic – stacji, do której zmierzała pasażerka – pociąg tej relacji jedzie około 20 minut.
W aplikacji Portal Pasażera znajdziemy informację, że pociąg w Gliwicach napotkał utrudnienia, opisane lakonicznie jako "inne". Według relacji świadków właścicielka psa zdecydowała się opuścić skład, żeby nie zwiększać dalej jego opóźnienia. Miało ono wynosić w tym momencie około 45 minut. Oznacza to, że w tym czasie jadący planowo Wawel mógłby bez problemu dojechać do Katowic, a stamtąd ruszyć dalej, w kierunku Krakowa i Przemyśla – już bez pani Krystyny i jej psa. A także bez opóźnienia.
Intercity broni kierownika
O sprawę zapytaliśmy między innymi biuro prasowe Intercity. Relacja firmy różni się znacząco od tej przedstawianej przez pasażerkę. Przede wszystkim interwencja kierownika pociągu miała zostać przeprowadzona na prośbę osób obawiających się dużego psa bez kagańca, a właścicielka miała razem z czworonogiem przebywać w wagonie restauracyjnym, do którego zwierzęta nie mają wstępu. Wyjątkiem są psy asystujący i przewodnicy.
"O tym pasażerkę poinformowała obsługa WARS-u, prosząc równocześnie o wyprowadzenie psa. Ostatecznie również załoga wagonu gastronomicznego poprosiła kierownika pociągu o interwencję. Przewóz dużego psa bez kagańca, nawet łagodnego zgodnie z zapewnieniem właściciela, nie zwalnia z zachowania zasad służących bezpieczeństwu innych podróżnych" – czytamy w oświadczeniu PKP Intercity.
Jak przekazała firma, interwencja kierownika pociągu dotyczyła też odmowy zakupu biletów przez pasażerkę. "Podróżny, który wsiadł bez biletu do pociągu, nie informując o tym drużyny konduktorskiej, traktowany jest jak osoba bez ważnego biletu. Wiąże się to z naliczeniem opłaty dodatkowej" – tłumaczy przewoźnik.
Pani Krystyna tłumaczy, dlaczego odmówiła kupienia biletu. - Próbowali wymusić na mnie wykupienie biletu z dodatkową opłatą - mówi kobieta w rozmowie z tvn24.pl, zapewniając jednocześnie, że gdyby cena biletu była taka, jak w kasie, bez protestów uiściłaby opłatę za przejazd.
Nie wiadomo, co w tej sytuacji oznaczała tu opłata dodatkowa - w rozumieniu pani Krystyny chodzi o kwotę doliczaną za kupno biletu u konduktora zamiast w kasie dworca. Taka opłata nie powinna być doliczana, jeśli na stacji, na której wsiada pasażer, nie działają kasy biletowe, tak jak ma to miejsce w Lubinie. Mogła to też być opłata za przewóz większego psa (małe psy można przewozić bez dopłaty). Mianem "opłaty dodatkowej" w regulaminie przewoźnika określa się też karę za jazdę bez biletu - to, co potocznie nazywamy mandatem.
Dalej PKP Intercity wylicza przewinienia pani Krystyny: "pies bez kagańca i nieokazanie aktualnego świadectwa jego szczepienia przeciwko wściekliźnie, przewóz psa w wagonie gastronomicznym, przejazd bez ważnego biletu, nieokazanie dokumentu potwierdzającego tożsamość (…) – te przesłanki były wystarczającymi do uzasadnienia potrzeby podjęcia interwencji z udziałem służb". Autorzy komunikatu nie odnoszą się do zadanego przez redakcję tvn24.pl pytania o to, że funkcjonariusze SOK uznali wezwanie przez kierownika pociągu za bezzasadne.
O sprawę zapytaliśmy też Staż Ochrony kolei. Na odpowiedź czekamy.
Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock