Niemal dwa lata po wypadku w Sądzie Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim ruszył proces w sprawie młodej kobiety, która straciła nogę, gdy szła chodnikiem. Jadący ulicą samochód zahaczył o linie telekomunikacyjne i zerwał je wraz z drewnianymi słupami, a jeden z nich uderzył w pieszą. Prokuratura uznała, że kable wisiały za nisko nad ziemią, a winni są dwaj specjaliści, którzy mieli kontrolować ich stan.
Do wypadku doszło 7 lipca 2021 roku około 10.50 na ulicy Narutowicza. Śledczy rozstrzygali przy mapach geodezyjnych, która prokuratura ma się zająć sprawą, ponieważ ulica leży na granicy Radlina i Rybnika i jest kręta. Raz przebiega przez jedną miejscowość, za chwilę przez drugą.
Pokrzywdzona Maja, wówczas 22-letnia, znajdowała się na chodniku w Rybniku, a samochód, który ją mijał i zerwał linie telekomunikacyjne - na fragmencie ulicy w Radlinie.
Śledztwo wszczęła prokuratura w Wodzisławiu Śląskim właściwa dla Radlina, ale przekazała sprawę do Rybnika. 29 sierpnia 2022 roku rybnicka prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu w Rybniku. Proces toczy się jednak w Wodzisławiu. Pierwsza rozprawa rozpoczęła się w środę. Na sali nie ma pokrzywdzonej, obecni są oskarżeni.
Czytaj też: Sama sobie tej nogi nie urwałam
Wracała do domu z psem
Maja wracała chodnikiem do domu ze spaceru z psem. W tym samym kierunku ulicą jechał samochód specjalny - pompa do betonu marki Mercedes Benz Actros. - Samochód zaczepił o przebiegającą nad jezdnią napowietrzną linię telefoniczną, w następstwie czego doszło do wywrócenia się dwóch drewnianych słupów, z których jeden upadając na chodnik uderzył w przechodzącą chodnikiem pieszą Maję D. - opisywała po zakończeniu śledztwa Malwina Pawela-Szendzielorz, zastępca prokuratora rejonowego w Rybniku.
- Na skutek tego zdarzenia pokrzywdzona doznała ciężkich obrażeń ciała w postaci urazowej amputacji kończyny dolnej prawej na poziomie uda z następową infekcją tkanek miękkich kikuta, a także złamania końca barkowego obojczyka lewego, co doprowadziło do ciężkiego uszczerbku na jej zdrowiu w postaci ciężkiego kalectwa oraz istotnego zeszpecenia i zniekształcenia ciała - przekazywała prokurator.
Kierowca pojechał dalej, nie zauważył wypadku. Zatrzymany po kilku godzinach, okazał się trzeźwy.
Ranną pieszą ratowali w pierwszej kolejności mieszkańcy Narutowicza, w tym pielęgniarka, pomagał jej potem strażak, który jest ratownikiem medycznym.
Biegły uznał, że kierowca samochodu nie przyczynił się do wypadku
W śledztwie zasięgnięto opinii biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych. Z tej opinii wynika, że przyczyną wypadku był nieprawidłowy przebieg napowietrznej linii telekomunikacyjnej nad jezdnią ulicy Narutowicza na odcinku przęsła pomiędzy słupami czwartym i piątym.
- Podstawową nieprawidłowością było niedopełnienie wymogu wynikającego z obowiązujących norm w zakresie wysokości zawieszenia przewodów, która powinna być taka, aby przy największym zwisie normalnym odległość pionowa najniżej zawieszonego przewodu nie była mniejsza niż pięć metrów od powierzchni jezdni nawet przy temperaturze otoczenia 40 stopni Celsjusza. Nieprawidłową odległość zwisu przewodów nad jezdnią dokumentuje fakt zaczepienia się przewodów o jadący po jezdni samochód specjalny - pompa do betonu, którego wysokość nie była większa niż cztery metry - wskazała prokurator.
Przęsło między czwartym a piątym słupem miało odległość 22 metrów. W dniu wypadku temperatura powietrza wynosiła 31 stopni Celsjusza. Ostatni przegląd techniczny linii odbył się dziewięć miesięcy wcześniej. Biegły wykluczył, że w tym czasie i przy takich parametrach kable mogłyby się same obniżyć do wysokości poniżej czterech metrów nad ziemią, gdyby wisiały prawidłowo.
Prokurator: - Fakt, że zwis napowietrznej linii telekomunikacyjnej był znacznie większy od normatywnego, kwalifikował go jako tak zwany "zwis katastrofalny".
Biegły uznał, że kierowca samochodu nie przyczynił się do wypadku. "Nieprawidłowy zwis przewodów nad jezdnią realnie stanowił nieoczekiwaną sytuację na drodze, której nie mógł i nie miał obowiązku przewidywania" - stwierdzili badający sprawę. Dlatego śledztwo w kierunku artykułu 177 paragraf 2 Kodeksu karnego (spowodowanie wypadku drogowego z ciężkimi obrażenia ciała) zostało umorzone.
Prokuratura: winni są specjaliści, którzy mieli kontrolować sieć
Śledczy ustalili, że linie telekomunikacyjne nad ulicą Narutowicza były nieprawidłowo utrzymywane, a kontrola ich stanu została przeprowadzona "bez zachowania należytej staranności".
Z dokumentacji właściciela sieci wynika, że ostatni przed wypadkiem przegląd roczny sieci w Radlinie i Rybniku przeprowadzony został od 1 września do 21 października 2020 roku przez dwóch specjalistów. - Nie stwierdzono wówczas zagrożeń obiektu budowlanego, które mogłyby spowodować zagrożenie życia lub zdrowia ludzi. Tymczasem z zeznań świadków - mieszkańców ulicy Narutowicza - wynikało, iż przed zdarzeniem kilkukrotnie zgłaszali fakt nisko zawieszonych nad jezdnią przewodów telekomunikacyjnych, co ewidentnie zaprzecza wynikom przeprowadzonej kontroli technicznej. Świadkowie mieli także (na miesiąc przed wypadkiem) widzieć zdarzenie, kiedy kierowca samochodu dostawczego z powodu nisko zwisających kabli wycofał pojazd i zjechał w kierunku osi jezdni, aby przejechać bezkolizyjnie - przekazała Pawela-Szendzielorz.
Prokuratura przedstawiła zarzuty z artykułu 91 a ustawy Prawo budowlane (naruszenie obowiązku utrzymania obiektu budowlanego w należytym stanie) w związku z artykułem 156 paragraf 2 Kodeksu karnego (nieumyślne spowodowanie ciężkich obrażeń ciała) dwóm osobom z zewnętrznej firmy, która na zlecenie właściciela sieci miała je kontrolować. Pierwszym oskarżonym jest 56-letni mieszkaniec województwa kujawsko-pomorskiego, który miał kontrolować linie nad ulicą Narutowicza, a drugim - 57-letni mieszkaniec województwa małopolskiego, który miał nadzorować wykonanie kontroli.
Grozi im do trzech lat pozbawienia wolności.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PSP w Wodzisławiu Śląskim/ Michał Potysz