Pan Grzegorz mieszka w bloku w Tychach, w którym w poniedziałek rano doszło do wybuchu gazu. - Aż podskoczyłem - opowiada. - Wszystkie drzwi mi powywalało. Jakby tajfun przeleciał przez dom - mówi. Pomagał sąsiadom z pierwszego piętra, byli zakrwawieni. W sumie poszkodowanych zostało 13 osób.
- Siedziałem z żoną w domu - opowiada pan Grzegorz z bloku przy ulicy Darwina, gdzie w poniedziałek po godzinie 9 doszło do eksplozji. - Po prostu był taki wybuch, że aż podskoczyłem - mówi. - Poleciałem tam, patrzę przez okno, całą ścianę widziałem wywaloną.
Wybuch nastąpił w mieszkaniu na parterze. Jak mówili strażacy, "frontowa ściana została wypchnięta", a z okien w mieszkaniach na kilku piętrach wypadły szyby. W rozmowie z TVN24 pan Grzegorz stwierdził, że widział mieszkania po wybuchu, ale takich zniszczeń dotąd nigdy. - To był huk, że syn z osiedla A (Darwina jest na osiedlu D - red.), choć parę kilometrów ma, zaraz przyjechał tu do mnie. Że on tam słyszał taki huk, to nie wiem, co to było.
Potężny, głuchy huk słyszeli mieszkańcy w całym mieście i okolicznych miejscowościach.
"Wszystkie drzwi powywalało"
- Wszystko mi zmieliło. Wszystkie drzwi powywalało, z łazienki. Miałem z metalu drzwi wejściowe na zamki, to wpół mi całe wygięło. Nie mam nic, tak jakby mi tajfun przeleciał przez dom - opowiada pan Grzegorz. Uważa, że miał szczęście. Gdyby akurat wyszedł do przedpokoju, drzwi mogłyby go przygwoździć do ściany.
Znał lokatorów mieszkania, w którym doszło do eksplozji. - Młode małżeństwo, niedawno się tu wprowadzili, pół roku czy rok temu - powiedział.
- W lokalu mieszkał 27-letni mężczyzna który został najciężej ranny - przekazała nam Paulina Kęsek, rzeczniczka policji w Tychach. Mężczyzna jest w szpitalu w Ochojcu, jest w ciężkim stanie, ma poparzone około 80 procent ciała i urazy chirurgiczne.
Nie wiadomo, co żoną mężczyzny. W szpitalach jest w sumie siedmioro mieszkańców bloku, w tym kobieta z urazem nogi oraz rodzeństwo dzieci, ośmioletni chłopiec i czteroletnia dziewczynka. Dzieci są w stanie dobrym.
Pan Grzegorz nie widział po wybuchu sąsiadów z mieszkania na parterze. Pomagał innym poszkodowanym z pierwszego piętra. - Buzie mieli pokaleczone, ręce. Krew im leciała, powycierałem ich, powyciągałem na zewnątrz - mówi pan Grzegorz.
Pamięta, że ludzie wydzwaniali po pomoc. Karetki i pojazdy innych służb dodarły na miejsce w kilka-kilkanaście minut.
Źródło: tvn24.pl