- To nie jest zrzędliwy człowiek, obrażony na świat. Jak ktoś ją spotka, będzie się uśmiechać. Cieszyła się, że słońce świeci, a ona sobie idzie. Chodnik ją prowadził. Jak się kończył, zawracała albo przechodziła na drugą stronę, ostrożnie. Mogła tak przejść wiele kilometrów. Przedstawi się z imienia i nazwiska, porozmawia. Ale nie będzie umiała sama wrócić do domu - mówi pan Grzegorz, syn 80-letniej Leokadii Kupiec, zaginionej trzy tygodnie temu. Poszukiwania osoby z zanikami pamięci, której zaginięcie zgłoszono w Sosnowcu, nigdy nie trwały tak długo.
- W 2018 roku mama oddaliła się pierwszy raz na poważnie. Znaleźliśmy ją na drugi dzień w szpitalu górniczym – opowiada Grzegorz Kupiec, syn zaginionej pani Leokadii z Sosnowca.
Nic jej się wtedy nie stało. Karetkę wezwali ludzie, zaniepokojeni "dziwnymi pytaniami", które zadawała im starsza pani. Nie mogli jej zrozumieć, nie wiedziała, gdzie jest. Była na dworcu głównym w Sosnowcu, półtora kilometra od domu.
- Po tym incydencie zabrałem jej klucze. Wychodziła z domu tylko ze mną albo z moim synem – mówi pan Grzegorz.
Dlatego 21 czerwca wyszła z domu bez telefonu komórkowego. Nie używała go, bo zapomniała, jak się go obsługuje. W mieszkaniu wystarczał jej stacjonarny.
Drzwi zawsze były zamknięte na klucz, także od środka. Ale tego dnia nikt nie przekręcił klucza. Zjedli obiad, pani Leokadia siadła przed telewizorem z drutami i włóczką, syn położył się spać, wnuk grał na komputerze ze słuchawkami na uszach. Było po godzinie 15.
Przed 18 pan Grzegorz obudził się i mamy już nie było.
Nie ma jej do dzisiaj.
Wiecznie jeździła do domu rodzinnego, który dawno jest wyburzony
- Ubrałem się i wsiadłem do auta szukać mamy – pan Grzegorz odtwarza feralną niedzielę. Zawsze tak robił, gdy mama znikała z domu.
Leokadia Kupiec ma dzisiaj 80 lat. Całe życie pracowała, na koniec prowadziła własny sklepik z odzieżą. Sprawna i sprytna. To ona wystarała się o mieszkanie komunalne, do którego przeprowadziła się z rodziną w 1983 roku z zawilgoconej rudery i do dzisiaj tam mieszka. Mąż zmarł, a syn siedem lat temu rozwiódł się z żoną i wrócił do mamy.
- W 2016 roku nasiliły jej się kłopoty z pamięcią. Kiedyś przywiozła ją policja, bo wyszła ze sklepu z pietruszką, nie płacąc – opowiada.
Nigdy nie zapomniała, kim on jest. Ale wydawało jej się, że ona mieszka u niego, a nie na odwrót.
- Miała popakowane rzeczy w reklamówki, które stały w korytarzu i powtarzała, że ona już musi wychodzić, że jedzie do swojego domu. Mama, mówiłam, do jakiego domu, przecież jesteś u siebie, a ja przyszłam do ciebie – opowiada była żona pana Grzegorza.
- Wiecznie jeździła do tego swojego domu. Mówiłem, popatrz, to jest twój segment, twoje ubrania. Czasami, gdy wracaliśmy do domu, doznawała olśnienia. "To moje firanki, moje kapcie" – opowiada pan Grzegorz.
Oboje przypuszczają, że pani Leokadia wybierała się do swojego domu rodzinnego we wsi w Małopolsce, który od dawna jest wyburzony. We wsi mieszka córka najstarszej siostry pani Leokadii, kobiety są prawie rówieśniczkami i utrzymują kontakt.
Pan Grzegorz znajdywał mamę zawsze tego samego dnia w Sosnowcu. W końcu zaczął zamykać ją w domu, gdy wychodził do pracy.
21 czerwca od razu pojechał na dworzec. Potem sprawdzał wiaty przystankowe w mieście. Był pewien, że mama tam będzie, bo kilka razy ją śledził podczas jej samotnych wycieczek. – Szła na przystanek, ale nigdy nie wsiadała do autobusu – mówi.
Pamięta, że tego dnia po 19 niebo pociemniało, a o 20.30 "zaczęło niemiłosiernie padać". Może jednak, pomyślał, mama wsiadła z tłumem do autobusu, uciekając przed deszczem. – Ale mogły to być tylko autobusy czerwone - zaznacza.
Czerwone, czyli nadzorowane przez Zarząd Transportu Metropolitalnego, który obsługuje Górny Śląsk i Zagłębie i dla osób od 70 roku życia oferuje darmowe przejazdy. Pani Leokadia mogła bez biletu jechać do Dąbrowy Górniczej, z drugiej strony do Katowic i dalej do Gliwic, Bytomia, Tychów, ale za podróż do Małopolski musiałaby zapłacić. Syn: - Mama nie ma przy sobie pieniędzy. Zostawiła w domu portfel i dokumenty.
Zapisy monitoringu
Gdy Grzegorz Kupiec wyruszył w miasto na poszukiwanie mamy, pani Leokadia szła ulicą Mikołajczyka w Sosnowcu w stronę Mysłowic – tak przypuszcza policja. O 17.50 kamera stacji paliw przy tej ulicy zarejestrowała postać, którą policja z dużym prawdopodobieństwem wskazuje jako zaginioną 80-latkę.
Na nagraniu ubrana jest w cienką jasną cytrynową bluzę i jasne spodnie. – Początkowo podałem policji, że miała na sobie granatowe spodnie typu leginsy w kropki, bo nie znalazłem ich w domu. Ale wyszła pewnie w kremowych, polarowych, w których chodziła po domu – mówi pan Grzegorz.
Granatowe leginsy oraz cieplejszy biały sweter w granatowe paski i kapcie – te rzeczy też zniknęły z mieszkania - mogą być w ciemnej reklamówce, którą niesie postać na nagraniu. Mogą tam być druty i włóczka, z którymi pani Leokadia się nie rozstawała. Może tam być też zimowa czapka, w której ta sama postać zostanie zarejestrowana przez inną kamerę oraz inne rzeczy. Pani Leokadia może dzisiaj być już inaczej ubrana.
Na nagraniach ma na nogach trampki. – Kupowałem jej sportowe ubrania i chodziliśmy na drobne zakupy okrężną drogą, żeby codziennie wyjść i się przespacerować. Zamiast 300 metrów do sklepu, robiliśmy kilometr. Poruszała się jak 60-latka, żwawym tempem.
Postać w jasnym ubraniu i trampkach nie dotarła do Mysłowic. 40 minut później kamera zarejestrowała ją na ulicy Wygody. Oznacza to, że skręciła w lewo i szła w stronę równoległej do Mikołajczyka ulicy Wojska Polskiego. Ale zawróciła. Po publikacji zapisów z monitoringu mieszkańcy zgłosili policji, że widzieli postać z nagrania w okolicy garaży za szkołą podstawową numer 15, między ulicami Wygody i Watta. To znaczy, że wracała w stronę Sosnowca.
Jest to ostatni jak dotąd ślad po Leokadii Kupiec, znaleziony w zapisach monitoringu.
Miejsca bez zasięgu kamer i cenne relacje świadków
Kolejne zapisy z monitoringu sprawdza na stałe sześciu funkcjonariuszy. - Część z tych czynności, szczególnie w początkowej fazie poszukiwań wykonywali poza przewidzianym ustawowo czasem służby – mówi Sonia Kepper, rzeczniczka policji w Sosnowcu.
Ale to nie wystarczy. Miasto, szczególnie w rejonie nieużytków oraz zabudowań firm i osób prywatnych, nie jest pokryte siatką monitoringu tak, by jego zasięgi idealnie się uzupełniały. Istnieją miejsca bez zasięgu kamer. Dlatego dla policji tak cenne są relacje świadków. - Pozwalają zawęzić krąg poszukiwań i ustalić trasę, którą przebyła zaginiona, a przede wszystkim prawdopodobne kierunki, w jakich mogła się udać – mówi Kepper.
Po publikacjach komunikatów o zaginięciu Leokadii Kupiec do policji spłynęło wiele sygnałów, że była gdzieś widziana. Kepper: - Wszystkie zostały sprawdzone i nie zostały potwierdzone.
W teren ruszyli policjanci, strażacy, ratownicy GOPR.
Obszar poszukiwań objął "zasięg osoby pieszej w okręgu od miejsca, gdzie była widziana po raz ostatni". Pomogli go wytyczyć specjaliści, którzy znają sposób postrzegania rzeczywistości przez osoby ze schorzeniami, doskwierającymi pani Leokadii, lekarze, psychologowie. - Oni też służą nam pomocą naprowadzając nas, która wersja hipotetycznego sposobu postępowania zaginionej jest bardziej prawdopodobna. Te wersje weryfikowane są w pierwszej kolejności. Dzięki wsparciu tych osób poszukiwania mają szanse być bardziej efektywne – mówi Kepper.
Początkowo było to 107 hektarów, w czwartek kilka razy więcej dzięki zaangażowaniu psów tropiących, quadów i policyjnego śmigłowca, który przeleciał nad trudno dostępnymi terenami zielonymi, polanami, okolicami rzek, rozległymi posesjami prywatnymi.
Policjanci nie potwierdzili, że pani Leokadia wsiadła do autobusu. Nie natrafili też na żaden ślad, który mógłby wskazywać, że wsiadła do samochodu osoby prywatnej.
Nie wykluczali, że zdezorientowana 80-latka w niezbyt uczęszczanym miejscu mogła zostać potrącona przez samochód, którego kierowca tego nie zauważył. Jednak policjanci, przyglądając się drogom i przyległym do nich terenom ze śmigłowca, nie potwierdzili tej wersji. Za mało prawdopodobne uważają, że kobieta jest przez kogoś przetrzymywana.
Poszukiwania osoby z zanikami pamięci nigdy nie trwały tak długo
- Im do większej liczby osób dotrze informacja o poszukiwaniach Leokadii Kupiec, tym większe są szanse na odnalezienie nowego tropu – mówi Sonia Kepper. - Pomimo sporego upływu czasu nadal istnieje szansa na to, że zaginiona żyje. Warunki atmosferyczne są sprzyjające, jest ciepło, kobieta mogła znaleźć schronienie u osoby nieświadomej faktu jej zaginięcia lub też udać się jakimś środkiem transportu, choćby autostopem, do innego miasta. Wszystkie te wersje są sprawdzane. Na dobrą sprawę nie wiemy, jakie przedmioty ze sobą zabrała, czy wzięła wodę i jedzenie, czy ktoś jej nie wsparł, jeśli poprosiła o pomoc. Wciąż mamy w pamięci poszukiwania nastoletniego chłopca, który zimą oddalił się z oddziału szpitalnego w podkoszulku, krótkich spodenkach i gumowych klapkach. Po kilku dniach został odnaleziony w Dąbrowie Górniczej u starszej kobiety, która, nieświadoma jego zaginięcia, udzieliła mu schronienia.
Jednak poszukiwania osoby z zanikami pamięci, której zaginięcie zgłoszono w Sosnowcu, nigdy nie trwały tak długo.
W czwartek wczesnym wieczorem, gdy trwały intensywne poszukiwania Leokadii Kupiec, inna rodzina zgłosiła zaginięcie 71-latka, również cierpiącego na zaniki pamięci. Według relacji jego żony, wybrali się razem na targ do sąsiedniej Dąbrowy Górniczej i mąż wsiadł do niewłaściwego autobusu, jadącego w kierunku Katowic. Przez kolejną godzinę rodzinie kilka razy udało się do niego dodzwonić. Mówił im, gdzie jest, ale krewni nie mogli go tam odnaleźć. W ostatniej rozmowie powiedział, że się przewrócił, leży w krzakach i nie może się wydostać.
Tego samego dnia policjanci odnaleźli w Katowicach telefon i dokumenty 71-latka. Potem spotkali kobietę, która widziała osobę podobnego do zaginionego. Sprawdzili wskazane przez nią miejsce i w gęstych zaroślach odnaleźli mężczyznę. Był osłabiony, ale cały i zdrowy.
- Kiedyś zimą prowadziliśmy poszukiwania starszej pani, która nieświadoma otaczającej ją rzeczywistości wyszła z domu w nocy i zaginęła. Dzięki mobilizacji wszystkich policjantów i intensywnym poszukiwaniom odnaleźliśmy ją wyziębioną, wyczerpaną i zdezorientowaną w lesie – opowiada Kepper.
Ale Henryka Sroki, zaginionego 2 grudnia 2017, wtedy 60-letniego, do dzisiaj nie udało się odnaleźć. Nie cierpiał na zaniki pamięci. Miał schorzenie neurologiczne, które utrudniło mu poruszanie się. Kepper: - Znikł z zasięgu kamer monitoringu praktycznie w centrum miasta.
Nadzieja
- Już trzy tygodnie, jak mamy nie ma. Policjanci już mnie nastawiają na najgorsze. Ja mam nadzieję, że ktoś ją przygarnął, ktoś, kto jest do niej podobny, nie brakuje takich w mieście – mówi syn pani Leokadii.
Była synowa: - Ona lgnie do ludzi, jest bardzo rozmowna, mógł się nią ktoś zaopiekować.
Sonia Kepper: - Teoretycznie jest możliwe, że pani Leokadia u kogoś przebywa. Bardziej prawdopodobne jest, że ktoś nieświadomy faktu jej zaginięcia udzielił jej schronienia, niż to, że rozpoczęła nowe życie.
Pan Grzegorz: - To nie jest zrzędliwy człowiek, obrażony na świat. Jak ktoś ją spotka, będzie się uśmiechać. Doskwierała jej samotność, ale trochę jej zazdrościłem, że jest taka wyluzowana. Cieszyła się, że słońce świeci, a ona sobie idzie. Chodnik ją prowadził. Jak się kończył, zawracała albo przechodziła na druga stronę, ostrożnie. Mogła tak przejść wiele kilometrów. Przedstawi się z imienia i nazwiska. Ale nie będzie umiała sama wrócić do domu.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Śląska policja