Niemiecki powiat zaprosił do siebie stu uchodźców z powiatu bielskiego. Mieliby mieszkać u rodzin. Polska strona zorganizowała transport. Autobusy czekają, ale nie ma chętnych. - Chcą być jak najbliżej swoich braci, mężów, ojców, którzy zostali w Ukrainie. Wierzą, że wojna szybko się skończy i wrócą do kraju - mówi przedstawicielka starostwa w Bielsku-Białej.
Niemiecki powiat Rhein-Erft w Nadrenii Północna-Westfalia i bielski w województwie śląskim mają umowę partnerską od 2001 roku. Jak informuje Magdalena Fritz, rzeczniczka starostwa w Bielsku-Białej, przyjaciele z zachodu od początku napaści Rosji na Ukrainę interesują się tym, co się dzieje w Polsce i chcą pomóc. Zaproponowali powiatowi bielskiemu, że przyjmą do siebie około stu uchodźców z Ukrainy. - Mieliby zamieszkać tam u rodzin. Czekają na kobiety z dziećmi, osoby starsze. Po naszej stronie było zorganizowanie transportu - mówi Fritz.
Przygotowano autobusy. Samorządowcy zapytali w ośrodkach, gdzie przebywają uchodźcy, kto chce jechać do Niemiec. Fritz: - Nikt się nie zgłosił.
Pytano także w sąsiednich powiatach, żywieckim i pszczyńskim. Zero odzewu.
Relacja tvn24.pl: ATAK ROSJI NA UKRAINĘ
W powiecie bielskim może być 5 tysięcy uchodźców z Ukrainy
Uchodźcy z Ukrainy w powiecie bielskim mieszkają w dziewięciu ośrodkach. Najwięcej w domu wczasów dziecięcych w Porąbce - 150. Po 40, 15, 10 w gościńcach, bazach strażackich, schroniskach młodzieżowych. W Szczyrku, Bystrej, Czechowicach-Dziedzicach. W sumie około 380.
Poza tym w domach prywatnych. Co najmniej 2,5 tysiąca - tylu zostało zgłoszonych przez gospodarzy. Władze starostwa szacują, że w sumie w powiecie może być nawet 5 tysięcy osób, które uciekły z Ukrainy po wybuchu wojny z Rosją.
- To głownie kobiety i dzieci. Nie chcą od nas wyjeżdżać, bo - jak tłumaczą - chcą być jak najbliżej swoich braci, mężów, ojców. Oni wierzą, że wojna długo nie potrwa i wrócą szybko do swoich domów, żeby pomóc w odbudowywaniu kraju - mówi Fritz.
OGLĄDAJ TVN24 NA ŻYWO W TVN24 GO:
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Darek Delmanowicz