Bratki to pierwsze kwiaty, sprzedawane na wiosnę. Lublinieccy ogrodnicy wyhodowali ich prawie 300 tysięcy. A targi i giełdy pozamykane z powodu epidemii. Poza tym ludzie prędzej kupią teraz chleb i masło, niż bratka. Władze Lublińca przyszły swoim ogrodnikom z pomocą - wykupiły od każdego po kilka tysięcy kwiatów. Żółte, fioletowo-niebieskie, niebieskie, bordowe, żółte z promieniami rosną teraz na każdym skwerze miasta.
KORONAWIRUS W POLSCE. RAPORT TVN24.PL
OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>
Władze Lublińca w Śląskiem planowało obsadzać skwery i place wieloletnimi krzewami i różnobarwnymi trawami. Ale epidemia COVID-19 zmieniła strategię. Miasto kupiło od sześciu ogrodników 21 600 bratków.
Kwiaty są teraz na końcu listy potrzeb
- Borykamy się z dużą ilością niesprzedanego bratka - mówi ogrodniczka z Lublińca Janina Mzyk. Pieniadze ze sprzedaży bratka miały iść na kolejne sadzonki, które już zostały zamówione na wiosnę - dodaje.
Hoduje głównie kwiaty rabatowe, a pierwsze na wiosnę są bratki. Produkuje ich sto tysięcy rocznie.
- Bratka kupujemy w październiku, przez całą zimę podlewamy. Trzeba go opryskiwać przed chorobami, dbać o niego, jak przychodzi przymrozek. To jest praca 24 godziny na dobę - opowiada Mzyk.
Na giełdach i targach bratki szły hurtowo, na zakupy przyjeżdżało dużo Czechów. Ale w dobie epidemii giełdy, targi i granice zostały pozamykane. - Dopóki nie oznajmiono, że jest koronawirus, cena bratka była wyższa niż w poprzednich latach. Potem ceny poszły w dół - mówi ogrodniczka.
Próbowała sprzedawać bratki na sztuki, ale, jak zauważa Mzyk, "ludzie w pierwszej kolejności muszą kupić chleb i masło, kwiatki są na samym końcu potrzeb".
Mzyk: - Bratowa zaczęła sprzedawać bratki po znajomych i nagłośniła sytuację, doszło to do urzędu miasta, wiceburmistrz poszła nam na rękę i wspomogła nasze ogrodnictwa. Zaoferowała, że od każdego z ogrodników weźmie miasto 3600 sztuk bratka na obsadę Lublińca. To bardzo duża pomoc, będą pieniądze na opłaty.
Cieszą oko i dają nadzieję
- Podjęliśmy kroki, na które pozwalają przepisy, zareagowaliśmy na potrzeby sześciu gospodarstw ogrodniczych. Całe miesiące poświęcili pracy nad kwiatami, teraz zostali z pełnymi szklarniami - mówi Anna Jonczyk-Drzymała, wiceburmistrz Lublińca.
Władze Lublińca kupiło po 3,6 tysiąca bratków od sześciu ogrodników. Sadzone są na skwerach przy głównych drogach, na placach przy szkołach. Żółte, fioletowo-niebieskie, niebieskie, bordowe, żółte z promieniami, "cieszą oko i dają nadzieję", jak mówią ludzie pracujący przy sadzeniu. Dla nich to też radość - mogli wyjść z domu.
Miasto rozpoczęło też akcję "Bratek miejski". - Zainteresowaliśmy mieszkańców i ogrodnicy dowożą kwiatki do posesji - mówi wiceburmistrz.
- Zareagowaliśmy szybko, bo tego wymagała sytuacja. Proste rozwiązania są najbardziej skuteczne - ta grupa przedsiębiorców potrzebowała pomocy. Teraz czekamy na rozwiązania rządowe - dodała Anna Jonczyk-Drzymała.
Otworzyć targowiska
- Jesteśmy wdzięczni, że ktoś próbuje wczuć się w naszą sytuację, bo tak ciężko nigdy nie było - mówi Tomasz Czekała, który zajmuje się ogrodnictwem od 40 lat. Jak nie sprzeda bratka, będzie go musiał wyrzucić na kompost, bo następne sadzonki czekają, żeby zająć ich miejsce w szklarni. Nie będzie miał na opał, by ogrzewać szklarnie, na wypłaty dla pracowników, na życie. Pytamy, jak rząd może pomóc. - Może otworzyć targowiska, skoro markety są czynne - podpowiada Czekała.
Autorka/Autor: mag/gp
Źródło: TVN 24 Katowice