Blokowali marsz narodowców, siedząc na ulicy. Gdy policjanci ich usuwali, Annie złamali rękę, a Mikołaja ciągnęli kilka metrów po ziemi za kajdanki przypięte do jego nadgarstka. Kazimierz stał z boku i po prostu się przewrócił, bo jest niepełnosprawny. Teraz Anna, Mikołaj i Kazimierz stają przed sądem. Są oskarżeni o fałszywe zeznania i napaść na policjantów.
Prokuratora oskarżyła Annę Domańską, że zeznała nieprawdę, opisując przebieg jej usunięcia z ulicy w Katowicach przez policjanta. Anna uczestniczyła wtedy w kontrmanifestacji - siedziała na ziemi, blokując marsz narodowców. Po interwencji złożyła w prokuraturze zawiadomienie, że policjant, który złamał jej rękę, przekroczył swoje uprawnienia.
Policjant został zidentyfikowany po stopniu służbowym i tatuażu na przedramieniu. To sierżant Marcin H.
Prokuratura nie zaprzecza, że w trakcie interwencji policji Anna doznała urazu ręki. Nawet H. przyznał to nie wprost. "Bardzo mi przykro, że taka sytuacja zaistniała. Gdybym wiedział, że tej kobiecie coś się dzieje w momencie wynoszenia, na pewno bym ją puścił i pomógł” - zeznawał w czasie zakończonego już śledztwa.
Jednak Anna utrzymuje, że H. złamał jej rękę celowo.
- Będziemy starali się wykazać to w sądzie - mówi Grzegorz Pelc, pełnomocnik Domańskiej. - Umyślność czynu obejmuje też tak zwany zamiar ewentualny. Człowiek nie zamierza czegoś zrobić, ale godzi się z tym, że może to zrobić. To nie był ktoś przypadkowy, ale osoba, która powinna być przeszkolona z chwytów transportowych. Ten policjant powinien wiedzieć, jak przeprowadzić taką interwencję, żeby nie zrobić komuś krzywdy.
- A z moich informacji wynika, że on był tego dnia wyjątkowo brutalny. Reprezentuję również innego uczestnika tej samej kontrmanifestacji, pana Mikołaja, który ciągnięty był przez H. po ziemi kilka metrów, a teraz jest przez niego oskarżany o kopnięcie i bluzganie.
Jak interwencję widziała 47-letnia Anna
6 maja 2018 roku w Katowicach odbywał się Marsz Powstańców Śląskich, zorganizowany przez Młodzież Wszechpolską. Był legalny, to znaczy zgłoszony do urzędu miasta. Ale narodowcy napotkali na drodze kontrmanifestację, na którą urząd nie wyraził zgody. Czyli nielegalną. Jej uczestnicy postanowili stawić bierny opór, ponieważ manifestanci między innymi nieśli transparenty z rasistowskim hasłem "white boys".
- Marsz był opakowany faszystowskimi hasłami. Byli tam policjanci, byli z urzędu miasta. Kontrmanifestanci zgłaszali im te hasła, ale nie było reakcji – opowiada Anna, lat 47, matka dwójki dzieci, architekt krajobrazu.
- Grupka kontrmanifestantów usiadła na ulicy. Była ich garstka, dlatego do nich dołączyłam – dodaje.
Nie była na to przygotowana. Włożyła nowe buty, co miało wpływ na jej późniejsze zachowanie.
Kordon policjantów ze zwróconymi w stronę kontrmanifestantów tarczami osłaniał przed nimi pochód. Inni policjanci podchodzili od tyłu, chwytali siedzących i przenosili na chodniki. Dokumentacja zdjęciowa dziennikarzy z tego wydarzenia pokazuje, że kontrmanifestanci utrudniali te działania, zachowując się, jakby omdleli. Byli przez to ciężsi i nieporęczni. Nie Anna. Ona "pomagała" policjantom, idąc, bo - jak mówi - nie chciała zniszczyć nowych butów.
Na zdjęciach i filmikach widać, że drobną (ważącą 50 kilogramów) kobietę dźwigają dwaj policjanci. W pewnym momencie aż podskoczyła. - Złapali mnie od tyłu za ręce między nadgarstkiem a łokciem. Ten z mojej prawej strony tak moją prawą ręką manipulował, że mi ją wyłamał - opowiada Anna.
Po prawej prowadził ją właśnie Marcin H.
Anna twierdzi, że dwukrotnie powiedziała do niego: złamałeś mi rękę. - A on coś do mnie odpowiedział - mówi. Na filmiku z tej interwencji słychać wymianę zdań. Anna przypuszcza, że H. odpowiada "będzie dobrze". Ale brzmi to także jak "nieważne".
Interweniujący policjanci odeszli, Anna wezwała karetkę, a inny funkcjonariusz podszedł do niej i spisał zeznania. Odnotował, że policjant Annie "wyłamał przedramię w obie strony". Będzie to kluczowe sformułowanie w oskarżeniu przeciw Domańskiej.
Uraz potwierdzony został przez lekarza. Ręka była złamana w łokciu, w kilku miejscach, z przemieszczeniem. Potrzebna była operacja i zakładanie drutów.
Anna przyznaje, że w jednym się pomyliła. Wydawało jej się, że policjant, który w trakcie przenoszenia trzymał ją z lewej strony, puścił ją pierwszy, zanim H. złamał jej rękę i tak na początku zeznała. Jak mówi, była wtedy w szoku z powodu bólu. Ale po obejrzeniu zdjęć i filmików z interwencji sprostowała tę informację w prokuraturze. Do złamania doszło, kiedy trzymali ją obaj policjanci. Mimo to prokuratura użyje błędu Anny przeciwko niej.
Jak interwencję widział 34-letni policjant Marcin H.
"Przez megafon były wydawane informacje o konieczności rozejścia się i ewentualnym użyciu siły w przypadku nie zareagowania na wezwanie do rozejścia. Uczestnicy kontrmanifestacji nie zareagowali. Wtedy komendant wydał polecenie usunięcia kontrmanifestujących z trasy przemarszu. Część osób, gdy się do nich podchodziło i ostrzegało o użyciu środków przymusu bezpośredniego sama wstawała i odprowadzaliśmy ich bezpiecznie na chodnik. Część natomiast nie chciała zareagować i wtedy przy użyciu siły byli wynoszeni. Nie przypominam sobie sytuacji z pokrzywdzoną, która miałaby krzyczeć, że bardzo boli ją ręka, że mam ją puścić. Gdyby coś takiego było, to na pewno zareagowałbym, tzn. udzielił jej pomocy i wezwał karetkę pogotowia” – zeznawał podczas śledztwa w prokuraturze Marcin H., sierżant policji, lat 34.
I opisał operację wynoszenia osób: "Wyglądało to w ten sposób, że jeżeli ktoś się opierał, to braliśmy taką osobę pod pachę z dwóch stron i przenosiło się ją na chodnik".
Jak interwencję widział 24-letni Mikołaj
Mikołaj T. też siedział na ziemi. Jak Anna, w proteście przeciwko rasistowskim hasłom manifestantów. 24 lata, grafik komputerowy. - Policjant zaszedł mnie od tyłu i szarpał za ramię. Zdjąłem jego rękę i powiedziałem, że nigdzie nie idę. Wtedy założył mi kajdanki. Na jedną rękę, bo nie chciałem dać mu drugiej. I zaczął mnie na tej kajdance ciągnąć - opowiada mężczyzna.
Ten policjant to Marcin H. Na filmiku z interwencji można go rozpoznać po tatuażu.
Mikołaj: - Nie byłem w stanie stanąć na nogi. Krzyczałem, że mnie boli, żeby mnie zostawił. Przeklinałem, ale to były wykrzykniki, nie pod adresem policjanta. Ból w nadgarstku był potworny. Kajdanki były tak mocno zaciśnięte, że po zdjęciu jeszcze przez kilkadziesiąt minut miałem zdrętwiałą dłoń.
Pamięta drogę do radiowozu, który znajdował się około 20 metrów dalej. Część tej drogi H. niósł go z trzema innymi policjantami trzymając go za ręce i nogi.
Zanim włożyli go do radiowozu, podszedł do niego adwokat Grzegorz Pelc, ten sam, który później będzie pełnomocnikiem Anny Domańskiej (był jednym z prawników poproszonych przez ruch Obywatele RP o obecność na kontrmanifestacji i pomoc prawną w razie potrzeby). - Zapytałem pana Mikołaja, czy zgadza się, bym reprezentował go jako obrońca - mówi.
Mikołaj: - Zgodziłem się, zdążyłem wykrzyczeć swoje nazwisko i drzwi radiowozu się zatrzasnęły.
Pelc: - Nie wpuścili mnie do środka.
- Kazali mi zdjąć plecak, wysypali wszystko na ziemię. Policjant zapytał, jak się zdejmuje klapkę z telefonu, żeby wyciągnąć baterię. To chyba normalna procedura, żeby sprawdzić, czy telefon nie jest kradziony. Byłem tak roztrzęsiony, że nie byłem w stanie wytłumaczyć. Założyli mi kajdanki za plecami. Siedziałem pochylony, a policjant dociskał moje plecy kolanem. To był jedyny mój kontakt fizyczny z policjantem - relacjonuje Mikołaj. - Przyszło mi do głowy, żeby oskarżyć policjanta o przekroczenie uprawnień, bo ciągnięcie człowieka po ziemi za kajdanki wydawało mi się nieprofesjonalne - dodaje. - Ale nie miałem żadnych obrażeń, prócz otarć.
Ofiara przestępcą
Około dwudziestu uczestników blokady z 6 maja dostało tak zwane wyroki nakazowe za przeszkadzanie w przebiegu legalnego zgromadzenia (art. 52 par. 2 kodeksu wykroczeń). Karą była grzywna, która z kosztami sądowymi wynosiła w sumie 200 złotych. Kilku zapłaciło, tak jak Mikołaj. Większość, jak Anna, odwołała się do sądu i ci, którzy są już po procesach, zostali uniewinnieni.
Sąd rejonowy Katowice Wschód - uznał, że każdy obywatel ma prawo manifestować swoje poglądy - mówi Anna.
Ale prawdziwe problemy z wymiarem sprawiedliwości dopiero się zaczęły.
Prokuratura rejonowa Katowice Południe umorzyła postępowanie w zgłoszonej przez Annę sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza, a sąd odrzucił zażalenie kobiety na to postanowienie prokuratury.
Anna powinna wiedzieć - uzasadniała prokuratura - że zachowuje się niezgodnie z prawem, uczestnicząc w nielegalnym zgromadzeniu i liczyć się z interwencją policji, podczas której złamano jej rękę. Niewątpliwie, ale przypadkowo.
I wtedy sprawa obróciła się przeciwko niej. Z poszkodowanej stała się potencjalnym przestępcą. Na podstawie ustaleń śledztwa, które toczyło się na jej wniosek - Anna oskarżona została o fałszywe zeznania i fałszywe oskarżenie policjanta. Może za to trafić do więzienia. Nawet na osiem lat.
"Wykazać należy – argumentowała prokuratura - iż twierdzenia pokrzywdzonej, że funkcjonariusz miał ją przyciągnąć do siebie i założyć dźwignię w konsekwencji łamiąc jej rękę nie znajdują potwierdzenia w zapisie monitoringu, z którym tutejszy sąd się zapoznał bardzo szczegółowo, analizując nagranie praktycznie sekunda po sekundzie. Nie doszło zatem do takiej sytuacji, jak wskazała pokrzywdzona, jakoby uchwyt na lewą rękę został zwolniony jako pierwszy, a następnie funkcjonariusz trzymający za rękę prawą miał dokonać jej wykręcenia lub odgięcia".
Zapis z monitoringu był głównym dowodem. - Kamera znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Na nagraniu widać małe ludziki, a ja jestem jak mróweczka, zasłonięta plecami policjantów. Nie widać, co się dzieje z moją ręką - mówi Anna.
Nie udało nam się porozmawiać z referentem sprawy, bo przed rozpoczęciem procesu poszedł na długie zwolnienie lekarskie. A jego przełożona, Bogusława Szczepanek-Siejka, prokurator rejonowa w prokuraturze Katowice Południe, powiedziała: Nie będę oceniać materiału dowodowego do czasu wyroku sądu.
Z kolei Mikołaja ta sama prokuratura oskarżyła o stosowanie przemocy wobec policjanta Mariusza H., naruszenie nietykalności cielesnej i wulgarne znieważenie. Miał mu grozić zwolnieniem z pracy, szarpać go i kopnąć w prawą nogę.
- Byłem w radiowozie - małym pomieszczeniu z rosłym mężczyzną, zdany zupełnie na jego łaskę - mówi Mikołaj o Marcinie H. - Nie miałem możliwości kopać. Nie kopałbym ani nie ubliżał w takiej sytuacji, mam w sobie na tyle instynktu samozachowawczego. Na pewno nie tymi słowami. Policjant twierdzi, że powiedziałem do niego: zwolnię cię, ty jeb… psie, pedale. Nikogo tak nie nazywam, to raczej ja jestem wyzywany od pedałów.
To nie wszyscy ścigani z urzędu przez policję i prokuraturę uczestnicy blokady. Kolejny to Kazimierz D. z Żor, lat 39, technik żywienia.
- Stałem z boku. Pojechałem tam, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Nie bardzo się angażowałem – mówi Kazimierz.
Nie siedział na ziemi, jak Anna i Mikołaj, W pewnym momencie przewrócił się. Ma problemy z równowagą po tym, jak został potrącony przez samochód. - Wstałem, ale znowu mnie zachwiało. Machnąłem ręką w taki sposób, że uderzyłem lekko jakiegoś człowieka w głowę. Okazało się, że tym człowiekiem był policjant po cywilnemu – opowiada Kazimierz.
- On jest niepełnosprawny. Został wywleczony z tłumu przez policjantów do radiowozu, a potem oskarżony o czynną napaść na policjanta - mówi Gabriela Morawska-Stanecka, obrońca D.
Kazimierz: - Przeprosiłem tego człowieka, próbowałem wytłumaczyć, nic to nie dało. On sam powiedział w sądzie, że nie jest pewien, czy to był przypadek, czy celowo, ale podejrzewa, że przypadek.
Wyrok w sprawie Kazimierza ma zapaść dziś.
Wymiar sprawiedliwości zainteresował się też Dawidem, który podczas marszu i kontrmanifestacji robił zdjęcia dla gazety. 41-letni fotoreporter po spędzeniu nocy w areszcie (trafili tam też Kazimierz i Mikołaj) usłyszał zarzuty.
- Oskarżyli mnie o naruszenie nietykalności cielesnej, naruszenie czynności narządu ciała i znieważenie policjanta. Prokuratura to umorzyła, bo nie byli w stanie wskazać policjanta, któremu miałem to zrobić – mówi Dawid. - Ale najbardziej absurdalny był ostatni zarzut, czyli udział w nielegalnym zgromadzeniu, a ja tam byłem w pracy. I ten zarzut nie został umorzony.
Śląska policja odmówiła komentowania spraw, które toczą się w sądzie.
"Czepianie się słówek"
- Prokuratura zarzuca mojej klientce, że nie dość dokładnie opisała zdarzenie, w wyniku którego policjant złamał jej rękę. Bo nikt nie zaprzecza, że ręka została złamana w trakcie interwencji, wyrządzenie krzywdy przez policjanta jest niewątpliwe. To jest czepianie się słówek - mówi pełnomocnik Anny Domańskiej.
Kobieta cały czas stara się udowodnić, że na filmikach kręconych przez uczestników zdarzenia widać, jak policjant wyłamuje jej ręce w obie strony. Zdaniem jej adwokata to nie ma znaczenia.
- Fałszywe zeznanie jest wtedy, kiedy informujemy organy ścigania o czynie zabronionym, którego nie było. W przypadku pani Anny tym czynem jest złamanie ręki, naruszenie czynności ciała powyżej siedmiu dni. A to, czy to złamanie było celowe, czy nie, jest tylko oceną tego czynu. Poszkodowana miała prawo mylić się co do oceny, to nie jest spenalizowane, ocena może okazać się niesłuszna. Nie można więc zarzucać jej, że fałszywie zeznawała – wyjaśnia Pelc.
I dodaje: - Obywatel ścigany jest za to, że próbował dochodzić sprawiedliwości. Słowo, które mi się nasuwa, to bezczelność. W ten sposób policja staje się bezkarna. Obywatele będą bali się dochodzić swoich praw.
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne