W autobus z dziećmi uderzyła ciężarówka. Nie mogli dalej jechać. Nie mogli też zejść z ruchliwej trasy, bo za barierami jest wysoka skarpa. Nauczyciel z kierowcą zostali przy pojeździe i czekali na policję, a dwie nauczycielki z siedemnastoma przedszkolakami i uczniami podstawówki poszli jezdnią na przystanek. Przełożony opiekunów broni ich decyzji, prokuratura wszczęła śledztwo.
- Prokuratura wszczęła w poniedziałek postępowanie w sprawie niebezpieczeństwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym. Przesłuchano kilku świadków, zaplanowano przesłuchanie kolejnych osób, brane jest pod uwagę skorzystanie z opinii biegłych z zakresu ruchu drogowego. Nikomu dotąd nie przedstawiono zarzutów - przekazał nam Cezary Golik, prokurator rejonowy w Chorzowie.
Chodzi o zdarzenie z 16 listopada. Grupa dzieci z opiekunami szła jezdnią Drogowej Trasy Średnicowej, gdzie dozwolona jest wyższa prędkość i nie ma miejsca dla pieszych. Przemarsz zarejestrowała kamerka przejeżdżającego samochodu. Nagranie trafiło do mediów i do policji, ma je także prokuratura.
Siedemnaścioro dzieci, najmłodsze miało trzy lata
Autobus wiózł dzieci do szkoły podstawowej i przedszkola w Katowicach, niepublicznych placówek prowadzonych przez Stowarzyszenie Na Rzecz Edukacji i Rodziny Węgielek. Codzienne zabiera ich z ościennych miast, a po zajęciach odwozi.
Feralnego dnia nie dojechał do Katowic.
- W autobusie było siedemnaścioro dzieci, w wieku od przedszkolnego (od trzech lat) do ósmej klasy oraz dwie nauczycielki, nauczyciel i kierowca - mówi Sebastian Rusek, wiceprezes Stowarzyszenia.
Liczbę osób w autobusie potwierdzają śledczy.
- W drodze z Rudy Śląskiej do Katowic, na wysokości Chorzowa w autobus uderzyła ciężarówka. Nie z winy kierowcy autobusu, sprawcą kolizji był kierowca samochodu ciężarowego. To była godzina 7.30, na DTŚ był wtedy spory ruch – mówi Golik.
Nikomu nic się nie stało, ale autobus został unieruchomiony. – Zgłoszono, że w wyniku kolizji doszło do wycieku płynów eksploatacyjnych. Opiekunowie mieli obawy, że nastąpi samozapłon – przekazuje Golik.
Ostatecznie do pożaru nie doszło, ale wezwano służby. Na miejsce przyjechali strażacy i policjanci.
Policja była na miejscu po pięciu minutach, grupy już nie było
Karol Kolaczek z policji w Chorzowie przekazał nam w piątek, że dostali zgłoszenie o kolizji w środę o 7.37, a patrol był na miejscu o 7.42. Grupy już nie było.
Jak mówi Golik, dwaj opiekunowie poszli z dziećmi trasą na przystanek autobusowy, a trzeci został w autobusie.
- Nauczycielki ewakuowały grupę, a nauczyciel został z kierowcą i czekali na policję - uściśla Sebastian Rusek.
Jak widać na nagraniu, piechurzy nie mieli kamizelek odblaskowych. Czy były w autobusie i dlaczego nie zostały ubrane, dlaczego dzieciom nie towarzyszyli wszyscy opiekunowie, Rusek nie potrafi wyjaśnić. - To była szybka ewakuacja, nie było czasu na zastanawianie się - mówi.
Dlaczego grupa nie poczekała na policjantów, by skorzystać z ich eskorty? - Dzisiaj, po fakcie wiemy, że to było pięć minut. Ale stojąc tam, oni nie wiedzieli, jak długo będą czekać. Wiemy, że autobus się nie zapalił. A co by się stało, gdyby się zapalił? - pyta Rusek.
Nie mogli zejść z trasy
Grupa nie mogła zejść z DTŚ. Jak mówi prokurator, autobus utknął na odcinku, gdzie nie ma nawet pobocza. Po obu stronach trasy, zaraz za barierami energochłonnymi, jest skarpa. Według wiedzy Sebastiana Ruska - wysoka na pięć metrów. Śledczy przyznają, że dzieci nie mogłyby się na nią wspiąć.
Rusek: - Byłem tam dwa razy, analizowałem mapy. Marsz do przodu, na przystanek to był jedyny rozsądny kierunek ewakuacji. Droga do tyłu byłaby gorsza, bo tworzył się tam korek i jechały wozy straży pożarnej. Dzisiaj każdy spekuluje, co powinni zrobić opiekunowie, ale wtedy trudno było przewidywać, co się stanie. Średnicówka, duży ruch, ryzyko pożaru autobusu, czekanie na służby. Cieszę się, że dzieci zostały stamtąd zabrane i że nie musiałem podejmować takiej decyzji.
Według wiceprezesa stowarzyszenia i policji grupa przeszła trasą około 100 metrów. Golik mówi o 200-300 metrach i dodaje, że będzie to jeszcze sprawdzane, podobnie jak inne okoliczności zdarzenia, w tym czy było realne ryzyko pożaru autobusu.
Grupa szczęśliwie dotarła do celu. Rusek zapewnia, że rodzice dzieci nie mają pretensji do opiekunów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Zbyszek Gronowski/ Facebook