Tylko w TVN24 GO

Ambasador Afganistanu: Nie da się uciszyć 35 milionów ludzi. Nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy, będziemy tworzyć nasz kraj

Dbamy o wszystkich naszych obywateli, ale to, co się teraz dzieje w Afganistanie to ogromny kryzys  - powiedział ambasador Afganistanu w Polsce Tahir Qadiry. W rozmowie z Jackiem Tacikiem dyplomata odpowiadał na pytania o sytuację migrantów koczujących na granicy polsko-białoruskiej. - Nie śledzimy tej sprawy, skupiamy się na sytuacji w Afganistanie i to, na czym nam teraz zależy, to ewakuacja Afgańczyków z Kabulu - komentował. Pamięta, kiedy był nastolatkiem i talibowie przejęli władzę. Jednak po 2001 roku ją stracili. - Mogliśmy zbudować swój kraj z pomocą społeczności międzynarodowej. (...) To, co nam się udało, to przekazanie władzy młodszej generacji politycznej w Afganistanie. Z kraju, który był kierowany przez starszych mężczyzn, władza została przekazana młodym ludziom i też kobietom - mówił Qadiry.

 

Jak będzie wyglądała przyszłość Afganistanu po ponownym przejęciu władzy przez talibów? - Afganistan różni się od tego sprzed 20 lat. Wtedy praktycznie nikt nie miał wyższego wykształcenia, teraz ma je większość populacji - podkreślił ambasador i dodał, że nie będzie teraz można narzucić społeczeństwu praw niezgodnych z konstytucją. Dyplomata stwierdził również, że jednym z najpoważniejszych wyzwań będzie utrzymanie wolności prasy. – Wiem, że to nie będzie proste, ale mam nadzieję, że talibowie uznają nowe pokolenie Afgańczyków. Nie da się uciszyć 35 milionów ludzi - podkreślił. - Nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy, będziemy tworzyć nasz kraj. I w dniu, kiedy zapanuje pokój i będzie rząd, który będzie można zaakceptować, wszyscy wrócimy do Afganistanu - powiedział ambasador.

 

Wywiad został przeprowadzony w środę. W czwartek około godziny 18 czasu lokalnego (15.30 czasu polskiego) przed portem lotniczym w stolicy Afganistanu doszło do zamachu, do którego przyznało się tzw. Państwo Islamskie. Według danych Agencji Reutera, w ataku zginęło co najmniej 85 osób, w tym 13 żołnierzy amerykańskich. Według innych, wciąż niepotwierdzonych doniesień, ofiar śmiertelnych może być aż 170.