Człowiek-rakieta leciał z prędkością ponad 200 km/h, chciał pokonać trasę z Afryki do Europy (około 37 kilometrów). Nie udało się. W połowie drogi wpadł do Oceanu Atlantyckiego. Szwajcar Yves Rossy czuje się jednak dobrze. Z wody zabrała go ekipa ratunkowa. Już zapowiada kolejny lot.
Lot odbywał się na zachód od cieśniny Gibraltarskiej, a więc już nad Oceanem Atlantyckim.
Szwajcar wyskoczył z samolotu, który leciał prawie dwa kilometry nad ziemią, na wysokości Maroka tuż po godzinie 15. Jego lot miał trwać 13 minut i zakończyć na plaży w Hiszpanii.
Gdzie rakieta?
Wydawało się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Po wyskoku z samolotu, Szwajcar odpalił cztery odrzutowe silniki, które miał na plecach. Jednak po kilka minutach oglądający lot wstrzymali oddech: Rossy wleciał w chmury. Kontakt wzrokowy stracili z nim także organizatorzy. Po około 10 minutach Rossy został zlokalizowany. Okazało się, że śmiałek wpadł do Oceanu.
Na ratunek Szwajcarowi natychmiast przyleciał helikopter ratunkowy. Kilkanaście minut później wyłowiono go z wody. Czuje się dobrze, nie doznał żadnych obrażeń.
Jak na Twitterze napisali organizatorzy, przyczyną porażki Rossy'ego był silny wiatr albo zbyt duże zachmurzenie. Już teraz jednak zapowiadają, że człowiek-rakieta kolejną próbę podejmie za pół roku.
Szwajcar leciał dzięki lotni (tzw. skrzydła o rozpiętości 2,5 metra) i czterech silników, które miał na plecach.
Czy to człowiek, czy rakieta?
Yves Rossy to zawodowy pilot, który na co dzień pilotuje Airbusy. Cały świat zna jednak drugą stronę jego życia.
Człowiek-rakieta w ubiegłym roku na lotni o napędzie rakietowym pokonał kanał La Manche. Samolot transportowy wyniósł go na dwa i pół kilometra nad Calais, następnie Rossy odpalił cztery silniki wbudowane w przypięte do pleców skrzydło i wyskoczył z maszyny. Przeleciał nad kanałem i wylądował na polu po angielskiej stronie.
ŁUD, nsz /iga//mat/k
Źródło: tvn24.pl