Naukowcy buntują się przeciwko medialnym nazwom nowych podtypów COVID-19, takim jak "gryfon", "Cerber" czy "Chiron". - Groźne mitologiczne nazwy nie wnoszą nic prócz zamętu - uważa profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska, wirusolożka z Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie. Eksperci są przeciwni również określeniu "twindemia" i "tridemia" na współzakażenie wirusem grypy, COVID-19 i RSV. - Wzbudzają niepotrzebny strach - uważają.
W pierwszych tygodniach, a nawet miesiącach pandemii nazwa koronawirusa nie stanowiła problemu - wystarczył COVID-19. Dziś, 2 lata i 7 miesięcy po jej ogłoszeniu, nawet najbardziej zainteresowani zaczynają gubić się w nazwach kolejnych wariantów. Tym bardziej, że obok oficjalnie obowiązujących pojawiają się te nieformalne.
Jeszcze rok temu sprawa była prostsza. Większość zakażeń powodował wariant delta, sprawca kolejnej dużej fali po "brytyjskiej" alfie. W listopadzie 2021 roku zidentyfikowano jednak omikron, który doczekał się kilku subwariantów, odpowiedzialnych za większość zakażeń, z jakimi mamy do czynienia obecnie.
I tak w raportach z badań i doniesieniach medialnych królują skomplikowane symbole BA.1, BA.2, BA.4 i BA.5, a także BQ.1 czy XBB, będący rekombinantem subwariantów BA.2.10.1 oraz BA.2.75. Obecnie Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) monitoruje natomiast wariant B.1.1.529.
Gryfon daleki od świata nauki
Pewnie dlatego w mediach, głównie tych społecznościowych, zaczęły pojawiać się nazwy takie jak "gryfon" (dla określenia wariantu XBB), "Cerber" (jako alternatywa dla BQ.1.1), "Tryfon" czy nawet "deltakron". Eksperci ostrzegają, że nie mają one nic wspólnego z nomenklaturą, jaką posługują się naukowcy.
- To nie są oficjalnie obowiązujące nazwy, a określenia wymyślone przez zagranicznych dziennikarzy mediów popularnych, którym znudziły się enigmatycznie brzmiące skróty typu BA.1.1 czy BA.2.75.2. Postanowili zastąpić je "gryfonem" (mityczny stwór z ciałem lwa i głową i skrzydłami orła) czy "Chironem" (najmądrzejszy i najbardziej cywilizowany z centaurów). Naukowcy traktują to jako kolejny szum medialny, który może spowodować niepotrzebny rozgardiasz wśród czytelników – mówi dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Te groźne mitologiczne nazwy nie wnoszą nic oprócz zamętu - zgadza się prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie.
Greckie litery nie stygmatyzują
Dlaczego naukowcom nie przeszkadza "alfa" i "delta", a "gryfon", "Chiron" czy "Cerber" już tak? Użycie liter z alfabetu greckiego zostało usankcjonowane oficjalnie. 31 maja 2021 roku Światowa Organizacja Zdrowia (World Health Organization, WHO) wprowadziła dla typów COVID-19 proste nazwy: alfa, beta, gamma czy delta. Greckie litery są odtąd nadawane zarówno wariantom zainteresowania (variants of interest) i wariantom budzącym obawy (variants of concern). Najbardziej rozpowszechniony obecnie wariant nazwano 15. literą greckiego alfabetu, czyli omikronem.
- Nazwy pochodzące od greckich liter były prostsze i mniej stygmatyzujące niż dotychczasowe, pochodzące od miejsca, w którym wykryto kolejną odmianę wirusa. Naukowcy nie chcieli, by wariant pierwotny kojarzył się z chińskim miastem Wuhan, a kolejne z Wielką Brytanią (wariant alfa), Południową Afryką (beta), Brazylią (gamma) czy Indiami (delta). Przypomnijmy, że na początku znaliśmy je jako wariant chiński, brytyjski, południowoafrykański, brazylijski czy indyjski - zauważa Angelika Aplas, diagnostka laboratoryjna z Zakładu Genetyki i Genomiki Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
Litery greckie zarezerwowane były dla wariantu dominującego. - Zasadnicza część genetyczna wirusa jest niezmienna, ale w jego niestabilnych genetycznie fragmentach mogą pojawić się mutacje, tworząc subwarianty. Jest ich tak wiele, że gdyby chcieć nazywać je literami greckimi, szybko zabrakłoby liter w alfabecie. Dlatego oznaczane są zgodnie z zasadami taksonomii laboratoryjnej, gdzie litery i cyfry oznaczają kolejne mutacje – tłumaczy prof. Andrzej Marszałek, konsultant krajowy w dziedzinie patomorfologii, kierownik Zakładu Profilaktyki Nowotworów i zastępca dyrektora do spraw lecznictwa Wielkopolskiego Centrum Onkologii.
"Cyfrowy" rodowód wirusa
- Podstawę stanowi linia, z której wywodzi się dany wariant. Do niej dodawane są cyfry oznaczające mutacje. To pozwala je zaszeregować w ogólnodostępnych międzynarodowych bazach genomów, niezbędnych dla osób zajmujących się genetyką. Ten ciąg liter i cyfr to swego rodzaju "rodowód", drzewo genealogiczne, pomagające łatwo uszeregować kolejny subwariant - wyjaśnia Aplas.
Skomplikowane nazwy zachowywane są między innymi dlatego, że stanowią gotowy "przepis" dla szczepionek: - Kolejne szczepionki, a ściślej boostery, wytwarzane są właśnie pod kątem nowych subwariantów. Jednolite nazwy używane przez naukowców na całym świecie pozwalają uniknąć pomyłki - tłumaczy ekspertka.
Wszystko wskazuje więc na to, że trzeba będzie przyzwyczaić się do ciągu liter i cyfr. Przynajmniej dopóki większość zakażeń nadal będą powodowały subwarianty dość zaraźliwego, ale łagodniejszego od poprzedników omikrona.
"Twindemia" też niepoprawna
Naukowcy buntują się także przeciwko określeniom "twindemia" i "tridemia" albo "tripledemia". – To nic innego jak współistnienie wirusów oddechowych, zjawisko naturalne w okresie jesienno-zimowym, kiedy zakażenie wirusem grypy może współistnieć z infekcją wirusem syncytialnym oddechowym (RSV) czy covidem. Nadawanie mu angielskobrzmiących nazw, które w dodatku nie mają nic wspólnego z językiem nauki, wywołuje niepotrzebny strach – uważa Szuster-Ciesielska.
Aplas tłumaczy, że w tym sezonie może nastąpić tak zwana epidemia wyrównawcza grypy czy wirusa RSV. - Podczas pandemii przez dwa lata izolowaliśmy się nie tylko przed wirusem SARS-CoV-2, ale także innymi wirusami, w tym grypy, RSV czy wirusami powodującymi zakażenia jelitowe u dzieci. Teraz, gdy przestaliśmy zachowywać zasady dystansowania społecznego, zaatakowały z większą siłą i mogą występować równocześnie - mówi diagnostka.
A Dzieciątkowski dodaje, że każda koinfekcja będzie przebiegała ciężej, bo jest to cecha typowa dla wszystkich współzakażeń. - Nie ma natomiast powodu do obaw, że wirusy te stworzą w ludzkim organizmie groźną hybrydę. Co prawda niedawno w "Nature Microbiology" pojawił się bardzo interesujący artykuł naukowy, który wykazał możliwość powstawania hybryd między wirusem grypy i RSV, ale stwierdzono to tylko w linii komórkowej w warunkach in vitro. Nie mamy jednak żadnych dowodów, że może coś takiego powstać w organizmie ludzkim. Jest to niepokojące, bo wcześniej nauka nie znała takiego przypadku, ale nie ma szansy, by taka hybryda spowodowała pandemię – uspokaja wirusolog.
Oficjalne nazwy oraz linie SARS-CoV-2 można znaleźć na stronie: www.who.int/en/activities/tracking-SARS-CoV-2-variants
Źródło: tvn24.pl