Metalowy pręt przebił mu czaszkę, żył jeszcze przez 12 lat. Historia Phineasa Gage'a

Phineas Gage
cavendish
Metrowy, ważący sześć kilogramów żelazny pręt wbił się mu w twarz i przebił czaszkę. Phineas P. Gage przeżył koszmarny wypadek. Był przytomny, kilka minut później "wyraził nadzieję, że nie jest zbyt mocno ranny". Rehabilitacja trwała długo, ale wyzdrowiał. Jego bliscy i lekarze twierdzili jednak, że Phineas sprzed wypadku i ten po, to dwie zupełnie inne osoby. Tak bardzo się zmienił.
Kluczowe fakty:
  • Phineas Gage był brygadzistą na budowie linii kolejowej, gdy doszło do wypadku. Metalowy pręt przeszył jego twarz i czaszkę.
  • Mimo obrażeń był przytomny, mówił i poruszał się. Nie dawano mu wielkich szans na przeżycie, a lekarze nie dowierzali w to, co się stało. Przyszykowano mu nawet ubranie do trumny.
  • Wypadek zmienił osobowość mężczyzny. Żył jeszcze przez 12 lat.
  • Jego czaszka trafiła do muzealnych zbiorów jednej z amerykańskich uczelni.

We wrześniu 1848 roku w Cavendish (stan Vermont) w pocie czoła pracowano nad budową linii kolejowej. Jednym z robotników był Phineas P. Gage, 25-letni kawaler słusznego wzrostu i postury. Brygadzista bacznie nadzorował pracę innych, ale też sam rwał się do wielu zadań. To przyniosło mu zgubę i jednocześnie niespodziewaną sławę.

Gage jak wiele razy wcześniej przygotowywał skałę, którą trzeba było usunąć. W kamieniu nawiercono niewielki otwór, który następnie mężczyzna wypełnił prochem i zaczął ubijać metalowym prętem. Jednak wcześniej za każdym razem jeden z robotników przysypywał proch warstwą piasku, tym razem coś odwróciło uwagę mężczyzn. Metal uderzył o skałę. Doszło do wybuchu. Ponad metrowy i ważący sześć kilogramów żelazny pręt wbił się w lewy policzek Phineasa, przeszedł tuż obok gałki ocznej, przeszył mózg i przebił czaszkę. Pręt, brudny od krwi i fragmentów mózgu, znaleziono kilkadziesiąt metrów dalej. Phineas Gage padł jak rażony piorunem. Ówczesna prasa opisywała: "(…) wykonał kilka konwulsyjnych ruchów kończyn, ale przemówił kilka minut później".

Miał nadzieję, że "nie jest zbyt mocno ranny"

"Mówił w sposób racjonalny i chętnie odpowiadał na pytania. (…) nie miałem wątpliwości, że był w pełni władz umysłowych" - relacjonował dr Edward Williams, który jako pierwszy badał rannego. Lekarz przyznał, że początkowo nie wierzył w opisywany przebieg wypadku.

Rannego posadzono na wóz konny i zawieziono do domu, gdzie wynajmował pokój. "Siedział bez żadnej pomocy (…), gdy dotarliśmy na miejsce, sam podniósł się i zaczął szybko iść. Krok miał niepewny" - opisywał jeden ze świadków. Gage był przytomny i mówił, a nawet, sam lub z niewielką asystą (w zależności od źródeł), wszedł po schodach prowadzących do jego kwatery. Doktorowi Johnowi Martynowi Harlow’owi powiedział, że ma nadzieję, że "nie jest zbyt mocno ranny". Natomiast gazety odnotowały: "Górna część głowy była popękana, a rana na twarzy na tyle duża, że można było wsadzić tam palec. Małe kawałki czaszki zostały usunięte, większe dopasowane do siebie, a rana opatrzona".

Grafika przedstawiająca, jak wyglądała czaszka mężczyzny po wypadku
Grafika przedstawiająca, jak wyglądała czaszka mężczyzny po wypadku
Źródło: Shutterstock

Mężczyzna był przytomny, ale wyczerpany od utraty krwi. Miał poparzone ręce i przedramiona. "Widok, dla nieprzywykłych do chirurgii wojskowej, był naprawdę przerażający, ale pacjent znosił swoje cierpienie z najbardziej bohaterską twardością" - zanotował w swoich zapiskach Harlow.

Większość spodziewała się najgorszego. Do rannego natychmiast wezwano, mieszkającą kilkadziesiąt kilometrów dalej, matkę. Poinformowana o sprawie kobieta, po dotarciu na miejsce odetchnęła z ulgą. Jej syn wciąż żył. Nie miał jednak ochoty nikogo widzieć i twierdził, że za "dzień lub dwa wróci do pracy".

Najpierw przyszykowali mu ubrania do trumny, później poszedł na przechadzkę

Przez pierwszych 10 dni sytuacja nie zmieniała się diametralnie. Rokowania były niepewne. Na tyle, że bliscy przygotowali mu ubranie do trumny.

Jak relacjonowały dzienniki, Gage gorączkował, ale "wydawał się być przy zdrowych zmysłach i pełen nadziei", choć krwawił i zdarzało mu się niezrozumiale mówić do siebie. W międzyczasie stracił wzrok w lewym oku, a w kolejnych dniach jego nastrój znacznie się pogorszył. Jednak wciąż poprawnie wskazywał dzień tygodnia i to, co działo się po feralnym dniu.

Artykuł prasowy z 1848 roku o wypadku
Artykuł prasowy z 1848 roku o wypadku
Źródło: The Franklin Democrat - 26.09.1848

Niedługo później nastąpił przełom - 56. dnia od wypadku Gage, wbrew zaleceniom lekarskim, przechadzał się po okolicy i serdecznie pozdrawiał tych, którzy z niedowierzaniem zerkali w jego stronę. Przeszedł niemal kilometr, by zrobić sprawunki w sklepie. Po tym jego stan na chwilę się pogorszył, bo podczas spacerów przeziębił się, a każda infekcja była groźna dla osłabionego organizmu. Wkrótce mężczyzna stanął na nogi. Jego lekarz zanotował, że pacjenta nie boli już głowa, a jedyne o czym mówi to powrót do domu. Niedługo później jego marzenie się spełniło. W domowym zaciszu dochodził do zdrowia, a rana na jego głowie zabliźniła się.

Opiekujący się nim doktor opisywał, że w styczniu 1849 roku, niecałe cztery miesiące po tym, jak żelazny pręt przebił twarz i czaszkę Gage’a, dziura w jego głowie była zasklepiona. Jednak na powierzchni czaszki widać i czuć było miarowe pulsowanie. Profesor chirurgii Henry Bigelow, który postanowił przestudiować sprawę rannego mężczyzny podkreślał na łamach prasy, że "wiodącą cechą tego przypadku jest jego nieprawdopodobieństwo". Opisywał sprawę Gage’a jako "być może bezprecedensową w kronikach chirurgii". Profesor zaznaczał też, że początkowo "był sceptyczny", ale "został osobiście przekonany". Nie na darmo dziennik "Alabama Planter" już w listopadzie 1848 roku podkreślał: "Ta historia byłaby niewiarygodna, gdyby nie była tak dobrze poręczona". Dziennikarze dodawali też, że "prawda jest dziwna, dziwniejsza niż fikcja".

"Wygląda dobrze, stoi całkiem prosto"

Po rekonwalescencji, w kwietniu 1849 roku, Phineas wrócił do Cavendish. I tu po raz kolejny spotkał się z medykiem, który leczył go jako pierwszy. A ten zanotował: "(…) wygląda dobrze, stoi całkiem prosto, choć głowa zwraca się lekko ku prawej stronie, chodzi stabilnie, a jego ruchy są szybkie i przychodzą mu z łatwością". Lekarz zauważył też, że lewa strona twarzy mężczyzny jest szersza niż prawa.

Wielu uważało, że Phineas Gage miał szczęście w nieszczęściu. Przeżył straszliwy wypadek. Żył, choć większość na wieść o tym, co się stało, nie dawała mu na to szans. Wprawdzie miał częściowo sparaliżowaną lewą stronę twarzy, ale jego ogólny stan fizyczny medycy oceniali jako dobry. "Nie boli go głowa, ale twierdzi, że czuje coś dziwnego, czego nie jest w stanie opisać" - zanotował doktor Harlow. I podkreślał, że jego były pacjent wciąż zastanawia się nad tym, jakie powinny być jego dalsze kroki: powrót do pracy, czy może rozpoczęcie żywota podróżnika.

Inny niż wcześniej

Do pracy z czasu wypadku nie mógł jednak wrócić. Pracodawca, choć wcześniej miał Phineasa za "najbardziej efektywnego i zdolnego" brygadzistę, teraz nie chciał przyjąć go z powrotem. Wszystko przez zmiany w zachowaniu mężczyzny. Miał stać się dziecinny, kapryśny i lekceważący. Zaczął używać wulgaryzmów, a wcześniej raczej nie miał zwyczaju kląć. Szybko się niecierpliwił, zwłaszcza jeśli coś nie szło po jego myśli. Wygłaszał niezwykłe, często mające brzmieć niedorzecznie, historie i upierał się, że są prawdziwe. Nowością w jego zachowaniu było też to, że zaczął snuć wiele planów na przyszłość, ale każdy jeden porzucał na rzecz kolejnych, których później także nie realizował.

Wcześniej bliscy uważali, że jest wytrwały w realizacji swoich celów i planów. Dlatego nie mieli wątpliwości, że Phineasa Gage’a zmienił wypadek. Mieli nawet powiedzieć, że mężczyzna nie jest już sobą. Jego matka mówiła, że kochał zwierzęta i opowieści, którymi raczył swoich siostrzeńców i siostrzenice, a miłość tę "przewyższało jedynie uczucie do ubijaka, który towarzyszył mu do końca życia".

Ze Stanów do Chile

Gage nie wrócił do tego, co robił przed fatalnym dniem. Zamiast pracy na budowie, wybrał podróże. Początkowo wszędzie, gdzie się pojawiał, towarzyszył mu metalowy pręt. Phineas jako "ciekawostka" występował w jednym z cyrków. To najpewniej z tego okresu pochodzi zdjęcie, na którym widać Gage’a. Na dagerotypie uwieczniono schludnego, młodego mężczyznę. Ściska żelazny pręt. Najprawdopodobniej ten sam, który naznaczył go na resztę życia. Ciemnowłosy Phineas jednym otwartym okiem pewnie patrzy w obiektyw. Na jego twarzy niemal nie widać, poza przymkniętym lewym okiem, a także niewielką blizną na czole i policzku, oznak wypadku. Zamiast tego zauważalne są lekko podniesione kąciki ust, a jednocześnie smutek bijący z jego wzroku.

Gage odwiedził Boston, zjeździł Nową Anglię i stan Nowy Jork. W 1851 roku zaczął pracę w stajni, ale zagrzał tam tylko kilkanaście miesięcy. W sierpniu 1852 roku, niemal cztery lata po wypadku, wyruszył do Chile. W międzyczasie żelazny pręt przekazał do muzeum anatomicznego, ale w sierpniu 1854 roku poprosił o zwrot "pamiątki" po zdarzeniu, które odmieniło jego życie. W Ameryce Południowej współpracował z mężczyzną, który wymarzył sobie zbicie kokosów na transporcie. Chciał, a doświadczony w pracy z końmi Gage miał mu pomóc, założyć linię powozową. Phineas prowadził wóz zaprzęgnięty w sześć koni na trasie Valparaiso - Santiago.

Phineas Gage po wypadku
Phineas Gage po wypadku
Źródło: GRANGER / Granger History Collection / Forum

Atak za atakiem. Po 12 latach od wypadku zmarł

Po kilku latach jego zdrowie drastycznie się pogorszyło. Coraz częściej chorował i w końcu zdecydował się zmienić klimat. W czerwcu 1860 roku opuścił Valparaiso i ruszył w drogę do San Francisco, gdzie mieszkały jego matka i siostra. Zmiana klimatu faktycznie mu posłużyła. Na tyle, że zaczął pracować u przygodnie spotkanego farmera. Ich drogi szybko się rozeszły. Był bezrobotny, gdy w lutym 1861 roku przy obiedzie dostał ataku epilepsji. Jak stwierdził później lekarz śledzący jego przypadek, "bez wątpienia były to drgawki padaczkowe". Krótko po nim nadeszły kolejne. A później sytuacja się uspokoiła. Gage z nowym zapałem podejmował się kolejnych dorywczych prac. W żadnej nie zagrzał dużo czasu, zawsze znajdował coś, co mu nie pasowało. Nad ranem 20 maja 1861 roku, gdy był w domu matki, dostał silnych drgawek. Ataki powtarzały się, w coraz krótszych odstępach czasu, aż do godziny 22 następnego dnia. Wtedy to lekarz stwierdził zgon Phineasa P. Gage’a. Mężczyzna, którego - ponad 12 lat wcześniej - głowę przebił metalowy pręt, zmarł.

W 1867 roku rodzina zgodziła się na ekshumację. Doktor John Martyn Harlow otrzymał czaszkę zmarłego i żelazny ubijak, które później przekazał na rzecz Harvard Medical School. Lekarz podkreślał, że wyzdrowienie Gage zawdzięczał sile organizmu, który z całą mocą "przeciwstawiał się skutkom urazu". Jak zaznaczał, fizyczna rekonwalescencja była zakończona cztery lata po wypadku, ale "ostatecznie pacjent uległ postępującej chorobie mózgu". Swoje spostrzeżenia opisał i zakończył zdaniem, nawiązującym do słów wybitnego chirurga epoki renesansu Ambrożego Pare, "ja go opatrzyłem, a Bóg wyleczył".

Żelazny pręt i czaszka Phineasa Gage'a
Żelazny pręt i czaszka Phineasa Gage'a
Źródło: GRANGER / Granger History Collection / Forum

W latach 80. XX wieku "The Kansas City Times" przypomniał historię mężczyzny, opisując go jako "człowieka, który miał randkę w ciemno z przeznaczeniem".

W 150. rocznicę wypadku neurolodzy z całego świata dyskutowali w Okemo Mountain Resort (w stanie Vermont) o wpływie zdarzenia na zdrowie Gage’a, a kilkaset osób fetowało jego pamięć. Zaczęło się od śniadania z naleśnikami, przez miasteczko przeszła parada prowadzona przez potomka doktora Williamsa z Cavendish, a później świętowano przy grillach i budkach z napojami. W ratuszu można było oglądać, wypożyczoną z HMS, czaszkę mężczyzny, a specjalny pociąg kursował trasą obok miejsca, gdzie doszło do wypadku.

Czaszka Phineasa Gage'a trafiła do zbiorów uczelnianych
Czaszka Phineasa Gage'a trafiła do zbiorów uczelnianych
Źródło: GRANGER / Granger History Collection / Forum

Dagerotyp z wizerunkiem Phineasa odnalazł się w pierwszej dekadzie XXI wieku. Wszystko dzięki kolekcjonerom zdjęć vintage - Jack’owi i Beverly Wilgus - którzy przez ponad 40 lat byli przekonani, że czarno-biała fotografia przedstawia wielorybnika. Dopiero, gdy na swoim fotograficznym profilu w mediach społecznościowych w 2009 roku zamieścili zdjęcie z opisem "Jednooki mężczyzna z harpunem", ich teoria została obalona przez komentatorów. Okazało się, że to nikt inny tylko Phineas P. Gage. Przypadek mężczyzny jest uważany za jeden z pierwszych dowodów na to, że uszkodzenie płatów czołowych, odpowiedzialnych między innymi za planowanie działań i przewidywanie ich konsekwencji oraz regulujących procesy świadomego skupienia się na określonych zadaniach, może mieć wpływ na osobowość i relacje społeczne.

***

Podczas pisania tekstu korzystałam z archiwalnych numerów amerykańskiej prasy m.in.: "The Biblical Recorder" z 21 X 1848 roku, "The Times" z 6 XII 1850 roku, "Intelligencer Journal" z 12 VI 1868 roku, "The Western Star" z 15 VIII 1850 roku, "The Kansas City Times" z 25 X 1980 roku, "Rutland Daily Herald" z 13 IX 1998 roku, a także książki Johna Fleischmana "Phineas Cage: A Gruesome But True Story about Brain Science", artykułu Henry’ego Bigelowa "Dr. Harlow's Case of Recovery from the Passage of an Iron Bar through the Head" oraz pracy Johna Harlowa "Recovery from the Passage of an Iron Bar through the Head", którą została odczytana przed Towarzystem Medycznym Massachusetts 3 VI 1868 roku.

Loża prasowa
Dowiedz się więcej:

Loża prasowa

Czytaj także: