Stepowali, tańczyli, śpiewali i bawili do łez – trzech braci Glauer i ich kuzyn, choć mieli nie więcej niż 95 centymetrów wzrostu, przed drugą wojną światową podbiło najpierw Europę, a później Stany Zjednoczone. Występowali nawet przed jednym z amerykańskich prezydentów. Glauerowie, dzięki swojemu sukcesowi, uczyli, że ludzie ich pokroju nie różnią się od innych.
Mathias Glauer był jednym z najbardziej znanych mieszkańców przedwojennego Rosenberga (dziś Olesno na Opolszczyźnie). Był mistrzem rzeźnickim i jego wyroby podbijały podniebienia mieszkańców niewielkiego miasteczka.
Państwo Glauerowie doczekali się siódemki dzieci. Trójce z nich – Heinrichowi, Brunowi i Paulowi – brakowało hormonu wzrostu. Najwyższy z nich miał 95 centymetrów wysokości, najniższy o pięć mniej.
Podbój Europy
Dorastający chłopcy nie użalali się nad sobą. Wręcz przeciwnie. Postanowili zrobić użytek ze swoich predyspozycji fizycznych, zakasali rękawy i zaczęli ćwiczyć grę aktorską i śpiew. Razem z nimi ćwiczył kuzyn Adolf, któremu także brakowało kilkudziesięciu centymetrów wzrostu.
Motorem napędowym trupy był najstarszy z braci – Heinrich, który dzięki wujowi dostał się do berlińskiego zespołu liliputów. Do grupy zaciągnął się też Bruno. A później poszło z górki. W roku, w którym wybuchła pierwsza wojna światowa bracia wystąpili w Wiosce Liliputów we Francji. Później ruszyli na podbój Europy. Najpierw na południe do Hiszpanii, później do Holandii, by w końcu wrócić do Niemiec i rodzinnego miasteczka. To tu zdecydowali się sformalizować swoją działalność. Heinrich, Bruno, Paul i Adolf Glauerowie założyli "Glauers Liliputaner-Truppe". Nie wystarczyło jednak spełniać kryterium wzrostu. Trzeba było również mieć nie lada umiejętności i charyzmę. "Glauers Liliputaner-Truppe" zachwycała widzów nie tylko występami, ale też kostiumami, makijażami i dbałością o każdy detal.
"Równie sympatyczni, co niezwykle utalentowani"
Na początku lat 20. XX wieku grupa wyjechała na pierwsze występy za wielką wodę. W niektórych źródłach można znaleźć informację o tym, że zanim Glauerowie wsiedli na statek musieli pożegnać się z kuzynem Adolfem. Mężczyzna miał zaprzestać występów, bo niespodziewanie - w wieku 18 lat - urósł.
Ówczesne amerykańskie dzienniki - które opisywały występy Glauerów - wspominają jednak także show, które raz po raz dawał na scenie Adolf. W Stanach Zjednoczonych bracia święcili triumfy. Tu porzucili swoją niemiecką nazwę i stali się częścią zespołu "Rose’s Royal Midget".
I z każdym występem wzbudzali coraz większe zachwyty. Ich pokazy miały być nawet częścią kampanii wyborczej przyszłego 30. prezydenta USA Calvina Coolidge’a. Na łamach prasy polityk zachwalał wyczyny członków "Rose’s Royal Midget": "Damy i dżentelmeni niewielkiego wzrostu są równie sympatyczni, co niezwykle utalentowani".
Ameryka oszalała
Czym było "Rose’s Royal Midget”? Trupą artystów niewielkiego wzrostu, którą do Stanów Zjednoczonych sprowadził Ike Rose. To właśnie on załatwił artystom wodewilowe występy. W skład grupy wchodziło 25 osób w wieku od 19 do 42 lat. Kobiety i mężczyźni - jak opisywała prasa - "pochodzili z czterech krańców świata". Na scenie występowali więc przedstawiciele USA, artyści z indonezyjskiej wyspy Jawa, ale też z Australii.
Najsilniejszą reprezentację w rewiowym zespole miała jednak Europa. Tak silną, że - jak odnotowały gazety - Amerykanie myśleli, że na Starym Kontynencie znajduje się miejsce, w którym rodzą się ludzie małego wzrostu. W rzeczywistości europejscy członkowie grupy pochodzili między innymi z Francji, Niemiec, Polski, Węgier i Włoch.
W "Rose’s Royal Midgets" występowali tancerze i tancerki, śpiewacy i śpiewaczki, akrobaci, magicy, a nawet - jak reklamowano - "jedyny na świecie jazz band liliputów". Według "New York Times" był to "pokaz cudów wspaniałej grupy". A według dziennika "Public Ledger" występy były "czymś innym, czymś odświeżającym".
W prasie umieszczano też ogłoszenia o kolejnych przystankach na trasie tournee grupy. W South Bend w Indianie zawitali pod koniec lutego 1924 roku. "Jeszcze tylko dwa dni, nie przegap tego" - reklamowano show w tamtejszym dzienniku. Dziennie odgrywano cztery pełne rozrywki spektakle. "Każde dziecko powinno to zobaczyć” - podkreślano. W październiku 1925 roku zespół liliputów ponownie zawitał do Indiany.
W gazetach z Logansport wyczyny "Rose’s Royal Midget" zapowiadano jako "najwspanialsze show na świecie". Ceny biletów? 25 centów za dziecko, a dwa razy tyle za wejściówkę dla dorosłego.
Aplauz i podziw
Glauerowie z Rosenberga byli jednymi z najjaśniejszych punktów rewii. Heinrich, którego w Ameryce przechrzczono na swojsko brzmiącego Henry’ego, wraz bratem Brunem dawali popisy stepowania. Ich taneczny duet nazywano w USA sensacją. "Tych dwóch niewielkich mężczyzn ubranych zgodnie z ostatnimi trendami mody bezbłędnie wykonuje najtrudniejsze z tanecznych kroków. Ich praca jest perfekcyjna" - komentowano w "Battle Creek Enquirer".
Równie duże emocje wzbudzały występy śpiewających Paula i Adolfa. Kuzyni wcielali się w bardzo znanych wtedy w Stanach muzyków-komediantów Ed’a Gallaghera i Al’a Shean’a. Dostali nawet błogosławieństwo od gwiazdorskiego duetu na przedstawienie własnych interpretacji sławnych utworów. W 1924 roku jeden z dzienników tak opisywał "achy i ochy" nad show Glauerów: "Prawdziwy Gallagher i Shean nigdy w życiu nie otrzymali serdeczniejszego i bardziej gromkiego aplauzu niż tych dwóch artystów miniaturowego wzrostu w czasie występu w Bijou Arcade".
Prasa śledzi Glauerów
Artyści z "Rose’s Royal Midgets" byli gwiazdami. Do tego stopnia, że ludzie interesowali się ich życiem prywatnym. Prasa - podobnie jak dzisiejsza - dostarczała im więc opowieści. I tak w jednym z periodyków wyczytać można było, że "primadonna Hansi Herman najprawdopodobniej jest zaręczona z Henry’m Glauerem".
Kolejny z tekstów przybliżał czytelnikom, kim są bracia. Dzięki temu dowiedzieli się, że Glauerowie urodzili się w Niemczech, a ich rodzice byli normalnego, przeciętnego wzrostu. Podkreślono, że umysły mają tak samo rozwinięte jak każdy inny człowiek. Że - mimo pobytu na obczyźnie - interesują się sytuacją polityczną, społeczną i przemysłową w rodzinnych Niemczech. Przypomniano też, że na scenach występują od kiedy byli nastolatkami. Podkreślono, że sytuacja finansowa braci jest stabilna i opisano jak "Henry" zaledwie kilka tygodni wcześniej kupił kamienicę w Berlinie. I zapowiadano, że z kolejnego wydania czytelnicy dowiedzą się jak bracia podróżują.
"Co chcielibyście wiedzieć o życiu karłów"
Gdy wielkie tournee po Stanach Zjednoczonych dobiegło końca bracia pieniędzy mieli jeszcze więcej. Talent i żyłka do interesów pozwoliły im na założenie w wiedeńskim parku Prater własnego Miasteczka Liliputów. Było tu wszystko, co można było spotkać w typowym miasteczku. Z tą różnicą, że rzemieślnicy czy pracownicy poczty byli - tak jak Glauerowie - liliputami.
Swoimi występami chcieli nie tylko bawić, ale też uczyć. Dlatego ci, którzy odwiedzali Miasteczko Liliputów dostawali też broszurę "Co chcielibyście wiedzieć o życiu karłów". I tłumaczyli w niej: "Jesteśmy dokładnie tacy sami jak inni ludzie, mamy normalnych rodziców i rodzimy się w normalny sposób. Intelektualnie jesteśmy na wysokim poziomie i nie potrzebujemy specjalnego traktowania. Tak jak wszyscy ludzie chodzimy do szkoły, zdobywamy różne zawody: kupca, zegarmistrza czy krawcowej. Jednak niestety, mimo wykształcenia nikt nas nie chce przyjąć do pracy ze względu na mały wzrost. Dlatego decydujemy się na działalność artystyczną".
Bracia - najwyraźniej zainspirowani nazwą zespołu z którym występowali w USA - teraz działali pod szyldem "Glauer’s Royal Midgets". Swoją siedzibę mieli w rodzinnym domu przy dzisiejszej ulicy Lompy. Inwestowali w nieruchomości. Nie tylko we wspomniane przez amerykańskiego dziennikarza mieszkania w Berlinie, ale także w dwie kamienice we Wrocławiu. Jedna z nich wciąż stoi przy ulicy Sienkiewicza.
Przetrwali wojnę, ale na scenę już razem nie wrócili
Wybuch drugiej wojny światowej zastał ich w trakcie występów w Anglii. Jako obywatele Trzeciej Rzeszy trafili za kratki. A gdy w końcu z więzienia wyszli musieli wrócić do ojczyzny. Tam okazało się, że na ich zagraniczne występy władza nie patrzy łaskawym okiem.
Glauerowie próbowali działać jeszcze na własnym podwórku, ale w końcu zostali zmuszeni do zamknięcia swojego biznesu. Zostali pozbawieni możliwości robienia tego, co kochali robić najbardziej. A i tak mieli dużo szczęścia. Naziści, których celem było wykreowanie idealnych Aryjczyków nie lubili odmienności.
Jednak Glauerom - prawdopodobnie dzięki zdobytej sławie - włos z głowy nie spadł.
Po 1945 roku nie wrócili już do biznesu. Rok po wojnie zmarł Bruno, który do rodzinnego Olesna wrócił z amerykańskiej emigracji. Heinrich, najstarszy z braci, w Stanach nazywany Henry’m został w rodzinnym Oleśnie. Żył tam aż do śmierci w 1970 roku. Pochowano go jako Henryka Glauera. Jego nagrobek można tam znaleźć do dziś. Z kolei Paul do 1984 roku żył w Berlinie Zachodnim. Jako jedyny nie porzucił estrady. Zagrał nawet w kilku filmach. Jednym z nich był obraz w reżyserii Wernera Herzoga "Nawet karły były kiedyś małe".
***
O życiu braci Glauer książkę "Glauer's Royal-Midget's. Wszechstronny zespół liliputów z Olesna" napisała ich krewna Adelheid Glauer. Przy pisaniu tekstu korzystałam między innymi z archiwalnych artykułów w "Altoona Tribune", "Battle Creek Enquirer", "Lansing State Journal", "Logansport Pharos Tribune", "The News Palladium", "The Record", "The South Bend Tribune" i "The Standard Union".
Autor: Tamara Barriga / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: The Richmond Item, Altoona Tribune, Times Signal, The South Bend Tribune, Logansport Pharos Tribune