Na olimpiadę się jeszcze nie załapali, nie ma ich też na oficjalnych mistrzostwach. Zawodnicy z całego świata startujący w szlachetnej, choć niedocenianej dyscyplinie - skoku "na bombę" - zmierzyli się w niemieckim Essen.
Cały świat patrzy na lekkoatletyczne mistrzostwa świata w Berlinie, tymczasem w niemieckim Essen odbyły się alternatywne zawody w skoku "na bombę". Około 100 osób z Austrii, Szwajcarii, Australii, Danii i Filipin wystartowało w tej niebezpiecznej konkurencji.
Ciężko to opisać, kiedy czujesz ten wrzut adrenaliny w momencie skoku, kiedy zdajesz sobie sprawę, że pod tobą jest 35 metrów, a ty wylądujesz na tyłku. To niesamowite uczucie. Mistrz skoku na bombę, Christian Guth
Sport ekstremalny
Skok "na bombę", podczas którego zawodnik trzyma rękami kolana, na pierwszy rzut oka nie wygląda specjalnie groźnie, jednak gdy startuje się z kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu metrów, bywa bardzo bolesny.
- To szaleństwo. Gdy uderzysz w wodę plecami, wszystko może się zdarzyć. Twoje płuca mogą eksplodować, twoje nerki mogą eksplodować, to bardzo niebezpieczny sport – komentował jeden z gości zawodów, Robert Koppe.
Mistrz skoku na bombę, Christian Guth, zostawił w tyle konkurencję po tym, jak skoczył w 35 metrów. – Ciężko to opisać, kiedy czujesz ten wrzut adrenaliny w momencie skoku, kiedy zdajesz sobie sprawę, że pod tobą jest 35 metrów, a ty wylądujesz na tyłku. To niesamowite uczucie – stwierdził po skoku.
Źródło: Reuters