Za krótki, komercyjny lot w kosmos nasz kraj zapłaci fortunę, a cały plan zapowiedziano akurat, gdy w kraju rusza kampania wyborcza. Czy drugi w historii lot Polaka w kosmos ma w ogóle sens? I dlaczego płacimy za niego tak dużo? Pytamy o to eksperta polskiego sektora kosmicznego, dr. inż. Krzysztofa Kanawkę.
O tym, że drugi w historii astronauta z Polski poleci w kosmos, poinformowano w środę. - To jest niesamowita historia, która pisze się na naszych oczach - powiedział minister rozwoju i technologii Waldemar Buda. Jak później dodał na Twitterze, do udziału w misji na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) zgłoszona będzie kandydatura Sławosza Uznańskiego, obecnie rezerwowego astronauty Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Ale drugi polski astronauta nie pojawi się tam za darmo - Polska wyda na niego ogromne pieniądze. Nasza składka do Europejskiej Agencji Kosmicznej przez trzy lata wzrośnie łącznie o ok. 295 mln euro. To znacznie więcej, niż dotychczas Polska wydawała na udział w ESA. Ponadto 292,5 mln złotych z rezerwy budżetowej ma zostać wydane bezpośrednio na lot Polaka w kosmos. Razem wysłanie astronauty na orbitę będzie więc kosztować Polskę około 1,6 miliarda złotych.
Dlaczego ta misja kosztuje tak dużo, po co ona Polsce i czy to w ogóle ma sens? Spytaliśmy o to eksperta, dr. inż. Krzysztofa Kanawkę - prezesa firmy Blue Dot Solutions oraz autora portalu kosmonauta.net.
Drugi Polak w kosmosie
Maciej Michałek: Europejscy astronauci są regularnie wysyłani na orbitę w ramach rotacji załogi na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Ale Polska nie korzysta z tego rozwiązania, zamiast niego za ogromne pieniądze wykupuje od amerykańskiej firmy Axiom Space komercyjny lot w kosmos. Jaki jest w tym sens?
Dr inż. Krzysztof Kanawka: Wbrew pozorom, spory. Dotąd trzeba było przez lata płacić większą składkę do ESA, licząc, że w bliższej lub dalszej przyszłości uda się wysłać swojego astronautę w kosmos. Ale w 2022 roku czasy się zmieniły, gdy na rynek weszła firma Axiom, oferująca komercyjne wysyłanie astronautów w kosmos na pokładzie amerykańskiej kapsuły Dragon. Ta oferta okazała się na tyle atrakcyjna, że skorzystały z niej już rządy Arabii Saudyjskiej, Włoch, Turcji i Szwecji, wysyłając swoich astronautów w kosmos. W tym samym czasie, lub tuż po nas, to samo zrobią też na pewno Węgrzy - za sprawą Axiom powstał więc niejako drugi obieg astronautów, w tym tych z Europy.
A dlaczego oferta Axiom okazała się atrakcyjna?
Niedoskonale można by porównać ofertę wysłania w kosmos astronauty przez ESA albo Axiom do kupowania lotu na pokładzie Qatar Airways albo Ryanaira. To drugie rozwiązanie nie wymaga wieloletniego koordynowania swoich planów, łatwiej można znaleźć połączenie i szybciej polecieć.
Tylko w tym porównaniu lot Ryanairem byłby też znacznie tańszy.
To, czy wykupienie lotu przez Axiom jest droższym rozwiązaniem, niż wysłanie zawodowego astronauty w ramach misji ESA, jest bardzo trudne do stwierdzenia. Jeśli mielibyśmy przez lata płacić dodatkowe kilkadziesiąt milionów euro rocznie, czekając na swoją kolej, to może się okazać, że skorzystanie ze współpracy z Axiom "jednorazowo" jest znacznie tańsze. Było zaś wiadome, że nie zanosi się, aby Polska miała szansę wysłać swojego astronautę stosunkowo szybko, w najbliższych latach. A naszego kraju prawdopodobnie też wciąż nie stać na długofalowe zaangażowanie w drogim programie załogowym ESA na wysokim poziomie nakładów.
Rozumiem, ale za lot Axiom płacimy przecież oddzielnie. Po co więc jednocześnie tak drastycznie zwiększamy swoją składkę do ESA?
Tu dochodzimy do sedna sprawy. Składka ta tylko w niewielkiej części idzie na lot polskiego astronauty. Te pieniądze przede wszystkim przeznaczone zostaną na szerszą aktywność Polski w ramach ESA i dostęp do prowadzonych przez nią działań rozwojowych - technologicznych czy naukowych, które były dotąd dla Polski niedostępne.
To też znacznie większy dostęp do modułu naukowego Columbus na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w którym polskie technologie mogą być testowane także przez astronautów z innych państw. Nasze wydatki per capita były dotąd drugimi najniższymi w całej Europie, zarzucano nawet, że powoduje to stagnację polskiego przemysłu kosmicznego. Każde inne państwo miało aspiracje w kosmosie i zaczynało działać, a my tymczasem mogliśmy coraz bardziej odstawać w tyle.
Ponad półtora miliarda złotych to jednak trochę za duże pieniądze, by tłumaczyć je tylko spełnianiem aspiracji. Jakie konkretne korzyści Polska może odnieść z tej inwestycji?
Bardzo liczne. Sektor kosmiczny to tylko w niewielkim stopniu rakiety, misje naukowe i stacje kosmiczne. Przede wszystkim to wykorzystywanie na Ziemi danych pozyskiwanych w kosmosie, głównie przez satelity. A my wciąż jesteśmy jedynie konsumentem zagranicznych rozwiązań satelitarnych, często na tym przepłacając. W komunikacji: to łącza satelitarne, w mediach: to telewizja satelitarna, w pozycjonowaniu - to nawigacja satelitarna. Nie jesteśmy jednak producentem tych rozwiązań, musimy więc zwiększyć wydatki na badania i rozwój, i zacząć gonić inne państwa.
Dlaczego właściwie to takie ważne?
Pierwszy z brzegu przykład to tocząca się za naszą granicą wojna w Ukrainie. Polska nadal nie ma własnych źródeł obrazowania satelitarnego albo też własnych systemów telekomunikacyjnych. Wojskowo oczywiście możemy liczyć na dostęp do sojuszniczych systemów, cywilnie również mamy dostęp do Copernicus (europejski satelitarny program obserwacji Ziemi - red.), ale wciąż nie mamy własnych rozwiązań.
Tak samo w telekomunikacji - Polska nie ma ani jednego satelity komunikacyjnego, mamy jedynie dwa niewielkie satelity naukowe, reszta nie działa, albo nigdy nie działała. Dochodzi przez to do absurdów, na przykład takiego, że kilkanaście lat temu polskie wojska w Afganistanie do swojej komunikacji korzystały z rosyjskiego satelity telekomunikacyjnego.
I w jaki sposób pieniądze przekazywane do ESA pomogą nam rozwinąć własne rozwiązania satelitarne?
ESA bardzo dużą część funduszy przekazuje na rozwój technologii. A moim zdaniem w Polsce są przynajmniej cztery bardzo dobre firmy zajmujące się technikami telekomunikacyjnymi, które teraz na pewno będą wnioskować do ESA o współpracę. Taka międzynarodowa współpraca umożliwi im rozwój własnych technologii i sprawdzenie ich w praktyce, a następnie też ewentualną sprzedaż ich za granicę. A z czasem firmy te możliwe, iż stwierdzą, że na tyle znają już technologie i rynek, że będą gotowe nawet do zbudowania własnego satelity.
Ale my nie zwiększamy swojego zaangażowania w sektor kosmiczny stopniowo, my z dnia na dzień decydujemy o wlaniu do niego gigantycznych pieniędzy. I polski przemysł jest gotowy, aby móc je wykorzystać?
To bardzo dobre pytanie. Odpowiedziałbym jednak: "tak", łamane na "nie wiem". Polska Agencja Kosmiczna wykonuje teraz bardzo fajną pracę, próbuje wszystko zorganizować i zbiera informacje na temat tego, jakie projekty polskiego przemysłu możemy zrealizować w kosmosie. I polskie firmy w tej chwili dopiero przedstawiają swoje pomysły.
Rzeczywiście, jest tutaj bardzo wiele obaw, czy te pieniądze zostaną właściwie wydane i zaprocentują kolejnymi projektami, a nie zostaną niejako przejedzone. Osobiście mam jednak wrażenie, że duża część polskiego sektora kosmicznego od lat komunikowała, że ma większy potencjał, ale czeka na więcej funduszy. Teraz te fundusze będą, a dodatkowo tam, gdzie pojawiają się fundusze państwowe, zwykle przybywa też funduszy prywatnych.
Jakie konkretne polskie technologie można wskazać, które czekają na takie dodatkowe pieniądze?
Jest bardzo dużo technologii w Polsce, które zostały przetestowane do etapu prototypu, ale nie udało im się wejść na rynek. Sam mam system, który potrafi zoptymalizować pracę na lotniskach w oparciu o systemy satelitarne. Jest firma, która stworzyła bardzo obiecujący polski odbiornik nawigacyjny. Są firmy, które mają technologie obserwacji satelitarnej, platformy satelitarne, technologie obrazowania satelitarnego. Gdyby zaprezentować możliwości polskiego sektora kosmicznego, to ludzie byliby bardzo pozytywnie zdziwieni, co jest w naszym kraju możliwe.
Czyli Pana zdaniem wydanie ponad półtora miliarda złotych z polskiego budżetu na taki krótki lot w kosmos broni się biznesowo? I to - całkiem przypadkiem - ogłoszony krótko przed wyborami parlamentarnymi?
Nie ma co ukrywać, że termin ogłoszenia lotu może być nieprzypadkowy, warto pytać, jakim cudem akurat teraz znalazły się na to pieniądze. Ale nie zmienia to faktu, że ten plan broni się od strony biznesowej. Dotychczas bardzo brakowało możliwości sprawdzenia naszych rozwiązań w warunkach końcowych, czyli zdobycia tak zwanego "flight heritage" - udowodnienia, że coś naprawdę działa w kosmosie. Teraz będzie to możliwe.
Źródło: tvn24.pl