Aramco zdołało już przywrócić część wydobycia ropy po atakach na dwie rafinerie. Szef saudyjskiego koncernu Amin Nasser stwierdził, firma "wyszła z tego incydentu silniejsza niż kiedykolwiek".
"Pożary miały doprowadzić do zniszczenia Aramco, ale tylko zjednoczyły 70 tysięcy jego pracowników wokół misji szybkiego i zdecydowanego powrotu do wcześniejszego poziomu produkcji, Aramco wyszło z tego incydentu silniejsze niż kiedykolwiek" - napisał szef koncernu Amin Nasser w liście wysłanym do pracowników z okazji obchodzonego w poniedziałek saudyjskiego święta narodowego. "W takich chwilach liczy się każda sekunda, gdybyśmy nie zareagowali tak szybko, nie opanowali ognia i nie podjęli szybkich działań na rzecz odbudowy, wpływ na rynek ropy i światową gospodarkę byłby o wiele bardziej niszczycielski" - ocenił.
Wydobycie ropy
W piątek koncern Aramco zaprosił dziennikarzy, żeby zobaczyli szkody wyrządzone na skutek ataków oraz podejmowane działania naprawcze. Tysiące pracowników pracujących dotąd nad innymi projektami ściągnięto do prowadzonych przez całą dobę napraw, a z USA i Europy sprowadzany jest sprzęt do odbudowy zniszczonych instalacji - przekazano przedstawicielom prasy. Nasser przekazał również pracownikom firmy, że Aramco już zdołało przywrócić część wydobycia, a powrót produkcji do pierwotnego poziomu zapowiedział na koniec miesiąca. "Nie przegapiliśmy ani nie odwołaliśmy z powodu ataków ani jednego transportu do naszych zagranicznych odbiorców" - podkreślił. Minister energetyki książę Abdel Aziz ibn Salman we wtorek informował, że Arabia Saudyjska sięgnęła po swoje rezerwy ropy, by utrzymać dostawy do odbiorców w kraju i za granicą.
Atak na rafinerie
14 września zaatakowane zostały dwie rafinerie - w Bukajk i Churajs na wschodzie Arabii Saudyjskiej. Przedstawiciele władz USA i Arabii Saudyjskiej oskarżają o atak Iran, ten zaś odrzuca zarzuty.
Atak na rafinerie spowodował wstrzymanie blisko 50 procent całkowitej produkcji ropy w Arabii Saudyjskiej. Przyczynił się też do gwałtownego wzrostu napięcia na Bliskim Wschodzie. Oficjalnie do przeprowadzenia ataków przyznali się szyiccy rebelianci Huti z Jemenu, wspierani przez Teheran. Zdaniem Teheranu, ataki miały być "ostrzeżeniem" dla Saudyjczyków, którzy dowodzą sunnicką koalicją walczącą w Jemenie z Huti od 2015 roku.
Autor: mb/ToL / Źródło: PAP