Za tydzień lub dwa projekt ustawy zakładający likwidację otwartych funduszy emerytalnych powinien trafić pod obrady Rady Ministrów - poinformował wiceminister funduszy i polityki regionalnej Waldemar Buda. Zgodnie z danymi na koniec stycznia, oszczędności w OFE zgromadziło ponad 15 milionów osób.
- Komitet Stały Rady Ministrów przyjął w ostatni czwartek projekt ustawy przenoszącej środki z Otwartych Funduszy Emerytalnych na Indywidualne Konta Emerytalne. Za tydzień lub dwa powinien on trafić pod obrady Rady Ministrów - powiedział Waldemar Buda.
Wiceminister funduszy i polityki regionalnej wskazał, że zgodnie z danymi na koniec stycznia br. ponad 15 mln Polaków zgromadziło w OFE około 149 mld zł oszczędności, co średnio daje po 9-10 tys. zł na osobę.
Likwidacja OFE
Ustawa ma wejść w życie 1 czerwca 2021 roku. Zgodnie z projektem powszechne towarzystwa emerytalne (PTE), zarządzające OFE, przekształcą się w towarzystwa funduszy inwestycyjnych (TFI). OFE staną się zaś specjalistycznymi funduszami inwestycyjnymi otwartymi (SFIO). Zakończenie odprowadzania części składek na ubezpieczenie społeczne (2,92 proc. wynagrodzenia) do OFE ma nastąpić 31 maja 2021 roku.
Projekt ustawy zakłada, że uczestnicy OFE będą mogli wybrać, czy zgromadzone środki trafią na IKE, prowadzone w specjalistycznych funduszach inwestycyjnych otwartych powstałych z przekształcenia OFE lub zostaną przeniesione na konto w ZUS. Z tytułu przekształcenia wnoszona będzie opłata odpowiadająca wartości 15 procent aktywów, której płatność zostanie rozłożona na dwa lata. Do jej zapłaty będą zobowiązane specjalistyczne fundusze inwestycyjne otwarte.
Osoby, które zdecydują się na ZUS będą musiały wypełnić i wysłać stosowną deklarację. Przy wyborze tej opcji nie będzie pobierana opłata przekształceniowa. Brak takiej deklaracji będzie oznaczał, że środki zostaną automatycznie przekazane na IKE.
Z projektu wynika, że wyboru będzie można dokonać od 1 czerwca do 2 sierpnia 2021 roku.
"Istotą ustawy jest możliwość wyboru"
Zapytany, na ile pandemia COVID-19 może zmienić założony w uzasadnieniu projektu ustawy podział środków zgromadzonych w OFE (50 procent na IKE, 50 procent ZUS - red.), wiceminister Waldemar Buda wskazał, że obecnie trudno jest przewidzieć, ile osób zdecyduje się na IKE, a ile na ZUS. - Szacujemy, że to może być pół na pół, ale trudno to przewidzieć. Istotą ustawy jest możliwość wyboru - podkreślił.
Poddał też w wątpliwość tezę, że pandemia może zniechęcić ludzi do wyboru IKE, którego zyski są częściowo uzależnione od wyników na giełdzie. - Podczas pierwszej fali pandemii, czyli wiosną ubiegłego roku, giełdy odnotowały znaczący spadek indeksów, ale obecnie te wyniki zostały już w dużej mierze odrobione. Myślę, że w czerwcu i lipcu, gdy będziemy dokonywali wyboru, notowania będą jeszcze lepsze - powiedział Buda.
Zaznaczył, że w perspektywie długoterminowej przekazanie środków do IKE może być bardziej korzystne dla oszczędzających, ponieważ stopa zwrotu z IKE będzie wyższa niż waloryzacja w ZUS. - Zakładamy, że IKE staną się dla Polaków powszechnym instrumentem oszczędzania na emeryturę. Łącznie z Pracowniczymi Planami Kapitałowymi wpisują się w jeden z filarów Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, wzmacniając finansowe zabezpieczenie przyszłych emerytów, a jednocześnie budują kapitał dla rozwoju i zwiększają możliwości inwestycyjne państwa - wyjaśnił wiceminister. Dodał też, że środki zgromadzone na IKE, w przeciwieństwie do tych z ZUS, będą prywatną własnością oszczędzającego i będą podlegały dziedziczeniu.
Wyjaśnił również, że wszyscy ci, którzy zdecydują się na ZUS, będą mieli zapisane środki na swoim indywidualnym koncie, natomiast aktywa odpowiadające wartości tych środków trafią do Funduszu Rezerwy Demograficznej, którym zarządzać ma Polski Fundusz Rozwoju. Wskazał, że dochody i rentowność FRD nie wpływają na wysokość emerytury, bo o tym decyduje główny wskaźnik waloryzacyjny. - To, co zarabia Fundusz Rezerwy Demograficznej, po pierwsze - jest gwarancją i zabezpieczeniem systemu emerytalnego, a po drugie - może służyć do ograniczenia ryzyk demograficznych - powiedział Waldemar Buda.
Wiceminister podkreślił, że z punku widzenia fiskalnego nie ma znaczenia, czy większa będzie tzw. pula, która z OFE trafi do IKE czy do ZUS. - Chcemy doprowadzić do sytuacji, w której nikt nigdy nie wpadnie na pomysł, żeby środki bez zgody ubezpieczonych zostały przelane na przykład do ZUS, tak jak to było z poprzednią transzą OFE - wskazał.
Kontrowersje
W całej reformie największe kontrowersje budzi opłata przekształceniowa. - Ta opłata przekształceniowa - 15 procent - to zwykły haracz. - mówiła w 2019 roku ówczesna szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer. - Nie znam takiego (...) banku, który by w jakiejkolwiek opłacie czy prowizji zabierał nam 15 procent. To zwykły haracz, to jest zwykłe proste złodziejstwo, jak ukraść nam 15 procent i nazwać to, że to dla naszego dobra, że coś prywatyzują, że chcą nam pomóc - mówiła w TOK FM. Jej zdaniem to "po prostu skok na kasę".
Z punktu widzenia rządu opłata przekształceniowa oznacza potężny zastrzyk gotówki w sytuacji, gdy państwowa kasa boryka się ze skutkami kryzysu gospodarczego wywołanego przez pandemię, przy jednocześnie kosztownych obietnicach socjalnych.
Rząd przygotował cztery warianty szacowanych wpływów z opłaty przekształceniowej płatnej na rzecz Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Maksymalnie może to być 22,29 mld zł, przy założeniu przejścia z OFE na IKE 100 procent obecnych członków OFE.
Zastrzeżenie budzi też ryzyko przejścia znajdujących się w posiadaniu Otwartych Funduszu Emerytalnych akcji pod kontrolę państwowego Polskiego Funduszu Rozwoju. – To tak naprawdę może oznaczać nacjonalizację prywatnych firm. Państwo będzie mogło przejąć nad nimi kontrolę, wprowadzać swoich ludzi do zarządu i rady nadzorczej i decydować np., co z dywidendą lub w co warto, a w co nie warto inwestować – powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dr Antoni Kolek, szef Instytutu Emerytalnego.
Źródło: PAP, TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock