Rządowy raport "Szanse polskiego rozwoju w kryzysie" przewiduje, że wzrost gospodarczy zmaleje nawet do 2,1 proc. - pisze "Gazeta Wyborcza". W budżecie na przyszły rok przewidziany jest wzrost na poziomie 3,7 proc. Z ankiety, którą wśród ekonomistów przeprowadził "Puls Biznesu" wyłania się jeszcze gorszy scenariusz - w 2009 r. czeka nas ostre hamowanie i PKB na poziomie 1,7 proc. Jednak prognozy nigdy nie były tak niepewne jak teraz - przyznają eksperci.
Autorzy raportu, do którego dotarła "GW" - minister Michał Boni i jego doradcy - wykazują dużo większy pesymizm niż resort finansów w oficjalnym stanowisku. Minister Jacek Rostowski już raz skorygował prognozę wzrostu gospodarczego w 2009 r. - z 4,8 proc. do 3,7 proc. Ale dociskany przez opozycję w sejmowej debacie na temat budżetu nie wykluczył, że jeszcze zmieni jego założenia w ciągu roku, jeśli kryzys okaże się dotkliwszy.
Schładzanie
Boni i zespół doradców premiera piszą, że od końca 2007 r. polska i europejska gospodarka są w fazie cyklicznego "schładzania", a na tę dekoniunkturę nakłada się jeszcze spowolnienie gospodarki światowej. Przewidują dwa scenariusze dla Polski - optymistyczny i pesymistyczny.Jednak nawet ten optymistyczny zakłada niższy wzrost od przewidzianego w budżecie. W scenariuszu optymistycznym ekipa Boniego szacuje wzrost PKB na 3,1 proc. W pesymistycznym - tylko na 2,1 proc.
Perspektywy gospodarcze dla Polski i świata nigdy nie były tak zamglone jak obecnie Jan Winiecki, ekonomista
Czarna prognoza oznacza spadek płac przeciętnie o 0,4 proc. i zatrudnienie niższe o 0,5 proc. Niższy wzrost PKB to także mniej podatków od ludzi i firm, a więc mniejsze wpływy do budżetu.
Zdaniem Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu, według scenariusza optymistycznego dochody budżetu zmaleją o 5-7 mld zł w porównaniu z założeniami ustawy budżetowej. Gdyby zrealizował się scenariusz czarny - wpływy do budżetu mogłyby zmaleć nawet o blisko 20 mld zł.
Ratunek w 91 mld zł
Zespół Boniego nie przesądza, który scenariusz jest bardziej prawdopodobny, wymienia jednak zagrożenia mogące przechylić szalę na pesymistyczną stronę. Chodzi przede wszystkim o sytuację, w której nie poprawi się płynność na rynku międzybankowym i dostępu firm do kapitału. Banki wciąż boją się ryzyka i nie pożyczają pieniędzy ani sobie nawzajem, ani firmom.
Problemem jest też przewaga kredytów nad depozytami bankowymi sięgająca 55 mld zł, nieumiejętne korzystanie z funduszy UE, czyli "zbyt długie oczekiwanie na realny pieniądz". A to właśnie unijne środki mają być kołem zamachowym naszej gospodarki. Ogromnym problemem jest też spowolnienie w eksporcie. Aż jedna czwarta naszego eksportu trafia do Niemiec, a tam firmy same zmagają się z ostrym spowolnieniem własnej gospodarki. Ponadto, naszej gospodarce szkodzą: spadek bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz niewypłacalność kredytobiorców, zwłaszcza tych, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne.
Doradcy przewidują jednak, że czarnego scenariusza można uniknąć dzięki rządowemu pakietowi antykryzysowemu wartemu 91,3 mld zł. Są tu m.in. rządowe gwarancje dla firm i banków, uproszczenie procedur w pozyskiwaniu funduszy unijnych czy inwestycje w infrastrukturę.
A jeśli to nie wystarczy? Autorzy raportu
Najbardziej zagrożone sektory gospodarki to hutnictwo, motoryzacja, branża deweloperska i meblarska Fragment rządowego raportu nt. gospodarki w 2009 r.
Czarne prognozy "PB"
Rządowy scenariusz, nawet w tej pesymistycznej wersji, i tak jest bardziej optymistyczny od prognoz ekonomistów, z którymi rozmawiali dziennikarze "Pulsu Biznesu". Eksperci są zgodni co do tego, że przyszły rok będzie najgorszym w tej dekadzie - wzrost gospodarczy spadnie do 1,7 proc.
W przyszłym roku mocno w dół mają pójść niemal wszystkie mierniki kondycji naszej gospodarki. Najmocniej - pisze "PB" - runie dynamika eksportu i eksportu. "Z powodu kryzysu po kieszeni dostanie przeciętny Kowalski przez ostry spadek dynamiki wynagrodzeń". Według gazety, wyraźnie ma spaść także zdolność naszej gospodarki do inwestowania i produkowania.
Jednak przy tych spadkowych prognozach, nie cieszą także wzrosty - bo w górę pójdzie bezrobocie i kursy walut.
Według Maji Goetting, głównej ekonomistki Banku BPH, średni kurs euro do złotego wyniesie 4. - Kryzys światowy sprawił, że zdobywana przez ostatni rok siła złotego prysła jak bańka mydlana. Teraz wiele zależy od tego, czy rządowi uda się zrealizować plan wejścia do przedsionka euro, czyli ERM2 - uważa ekonomistka.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", "Puls Biznesu"
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu