Polscy rybacy nic nie robią sobie z unijnego zakazu połowu dorszów i wypływają w morze. Mówią, że od tego zależy życie ich i ich rodzin. Tymczasem niedostosowanie się do zaleceń Brukseli może sprawić, że w przyszłym roku w ogóle nie wypłyną w morze.
W nocy z wtorku na środę Okręgowy Inspektorat w Gdyni chciał skontrolować osiem jednostek, które podejrzewał o połowy dorsza wbrew zakazowi. Trzy z nich nie chciały się poddać kontroli, za co grozi im od 15 do 40 tys. zł kary. Pięć pozostałych zostało skontrolowanych, a w ładowniach trzech z nich znaleziono w sumie ponad trzy tony dorsza. Każdemu z kapitanów tych kutrów grozi kara nawet do 110 tys. zł.
Kara może zostać jednak nałożona dopiero po zakończeniu postępowania przez inspektorat. A zgromadzenie wszystkich dokumentów oraz przesłuchanie świadków może zająć nawet kilka miesięcy. Następnie rybacy mogą odwołać się jeszcze od decyzji inspektoratu, jeśli ten zdecyduje się nałożyć karę, do ministerstwa gospodarki morskiej. Obecnie rozpatrywanie odwołań kontroluje wiceminister ds. rybołóstwa Grzegorz Hałubek, były rybak i szef Związku Rybaków Polskich, który doskonale rozumie problemy swoich kolegów po fachu.
Jakkolwiek Unia zgadza się, że dorszów w Bałtyku nie brakuje, to problemem jest wiek ryb. Większość z nich wchodzi dopiero w fazę umożliwiającą reprodukcję, a będąc wyławiana nie ma szans nawet na pierwsze tarło.
Prędzej czy później rybacy i wiceminister będą musieli stanąć wobec problemu, dlatego, że unijni kontrolerzy, którzy przyjechali zbadać sprawę na polskim wybrzeżu nie zanegują nałożonego wcześniej zakazu. Rybacy zapowiadają, że będą łowić, nawet jeśli będą musieli płacić kary, tyle, że od nowego roku nie będą mogli nawet wypływać w morze, bo Komisja Europejska zagroziła, ze niedostosowanie się do zakazu może skutkować całkowitym zamknięciem Bałtyku w przyszłym roku.
Źródło: tvn24.pl, PAP, Polskie Radio
Źródło zdjęcia głównego: Rybacy o zakazie połowu dorsza (TVN24)