Kierunek, którzy przyjęła Europa, jest zły. Cła na chińskie elektryki nic nie zmienią albo zmienią w niewielkim stopniu - stwierdził w rozmowie z redakcją biznesową tvn24.pl prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR Wojciech Drzewiecki. Jak dodał, celem Brukseli było przeniesienie inwestycji na rynek europejski, lecz tak się nie stanie.
Wojciech Drzewiecki, prezes IBRM Samar w rozmowie z tvn24.pl przyznał, że "rewolucja na rynku motoryzacyjnym już trwa i sami sobie ją stworzyliśmy". - Ta rewolucja nazywa się Chiny. Niestety wszystko wskazuje na to, że producenci chińscy będą grali dość istotną rolę w rozwoju rynku oraz dyktowali warunki - ocenił.
- W przypadku Chin tempo wdrożenia nowych modeli, nowych innowacji jest zdecydowanie większe niż w przypadku marek europejskich i co gorsza, koszty wdrożenia nowych modeli są niższe. Nie chodzi tylko o subsydia, które kierowane są ze strony rządu do producentów chińskich, ale także i koszty pracy - przekazał Drzewiecki.
Dodał, że szansa na wygranie wyścigu z Pekinem już była, a europejscy producenci ją przespali.
Niemcy przegapili "dobry czas"
Dopytywany o sytuację naszego zachodniego sąsiada w kontekście planowanych zwolnień i zamykania fabryk z branży motoryzacyjnej, odpowiedział, że "także Niemcy w tej sytuacji wyglądają słabo, bo konkurencyjność marek niemieckich spadła".
- Po pierwsze przespali dobry czas, wtedy gdy rzeczywiście ich pozycja była mocna. Po drugie chęć zarobienia pieniędzy i uczestnictwo w rynku chińskim kosztowało ich konieczność udostępnienia technologii - mówił.
Drzewiecki wyjaśnił, że działania te przyspieszyły rozwój marek chińskich, które znacznie szybciej niż chociażby producenci japońscy, wypracowali mocną pozycję na rynku.
Nie tylko elektryki
Prezes IBRM Samar w rozmowie zwrócił uwagę, że Chińczycy w Europie, a w szczególności na rynku polskim, planują ekspansję w oparciu o samochody spalinowe i hybrydowe.
- Pamiętajmy, że chińscy producenci patrzą bardzo racjonalnie, dostosowując swoją ofertę do rynku. Tam, gdzie większym zainteresowaniem cieszą się pojazdy spalinowe, pchają spalinówki, w innych krajach sprzedają natomiast elektryki - stwierdził.
Drzewiecki przypomniał, że pierwsze wejście firm z Państwa Środka na rynek europejski zakończyło się niepowodzeniem, gdyż oferowany produkt był słaby, brakowało serwisu, a trwałość pozostawiała wiele do życzenia. - Natomiast dzisiaj mówimy już o autach, które jakościowo nie odstają od tych europejskich. Choć trudno nam powiedzieć jeszcze cokolwiek o trwałości, bo te marki pojawiają się u nas od niedawna - zaznaczył.
Przeczytaj również: Chiński producent aut wstrzymuje inwestycje w Polsce
Cła na elektryki "nic nie zmienią"
Zdaniem Drzewieckiego kierunek, który przyjęła Europa względem samochodów elektrycznych, jest złym kierunkiem. - Cła na elektryki nic nie zmienią albo zmienią w niewielkim stopniu. Właśnie dlatego, że marki chińskie skupiają się na hybrydach i ewentualnie autach spalinowych - wyjaśnił.
- Decyzja Komisji Europejskiej spotka się z retorsjami. Już wiemy, w jakim kierunku to idzie. KE myślała, że zmusi cłami producentów do przeniesienia inwestycji na rynek europejski - mówił. Tymczasem "sugestie idące ze strony władz w Pekinie wskazują na zjawisko odwrotne, czyli wstrzymanie się z inwestycjami na rynku europejskim".
- Gdybyśmy cła wprowadzili na wszystkie pojazdy sprowadzane z Chin, to wtedy możemy mówić, że chronimy miejsca pracy i nasz europejski produkt. Jednakże działania, które zostały podjęte, były bardzo delikatne - ocenił rozmówca.
"Najwyższa pora na zmianę"
Drzewiecki w rozmowie z tvn24.pl podkreślił, że polski rynek w zakresie produkcji komponentów do aut do tej pory rozwijał się "całkiem nieźle". - Dostarczaliśmy komponenty do Forda czy Mercedesa, więc można powiedzieć, że mamy dobrą bazę przygotowaną do produkcji - wyjaśnił.
Zauważył, że pomimo planowanych przez UE regulacji, auta spalinowe będą jeszcze jeździły po drogach przez wiele lat. Jak dodał, polscy producenci powinni jednak już teraz przygotować się na nadchodzące zmiany.
- Ten czas, który dzisiaj mamy, powinien zostać wykorzystany do transformacji polskiego przemysłu i spojrzenia szerzej na nowe kierunki. My powinniśmy się do tego przygotować i działać jak najszybciej, żebyśmy byli w stanie naszym przemysłem, mówiąc nieładnie 'komponenciarskim' znaleźć się w nowym czasie, nowych warunkach i dostarczać komponenty do samochodów elektrycznych - przekazał.
- Mamy już niewiele czasu, by przejść przez proces transformacji i dostosować się do nowych wymagań. Najwyższa pora, aby to zrobić, pomimo tego, że Polska rozwija się nadal w oparciu o samochody z napędem klasycznym - dodał.
Pytany o plany dotyczące polskiego auta elektrycznego wyjaśnił, że jest to "przede wszystkim projekt polityczny, który ma nikłe szanse na rozwój bez zaangażowania części prywatnej". - Jeśli chodzi o Izerę, najpierw musielibyśmy wypracować dobry wizerunek, a na to potrzeba czasu i pieniędzy. Te środki, które zostały wdrożone, są olbrzymie z naszego punktu widzenia, ale wciąż niewielkie z punktu widzenia produktu, który ma zadebiutować na rynku - przekazał.
Brak dopłat spowalnia rynek
Ekspert IBRM Samar zwrócił uwagę na rolę dopłat do samochodów elektrycznych. Wyjaśnił, że tam, gdzie są one realizowane, rynek przyspiesza i proces wdrażania technologii jest sprawniejszy, a tam, gdzie się z tego rezygnuje, widoczne jest spowolnienie.
- Dlaczego Niemcy odeszli od dopłat? Nie dlatego, że im się skończyły pieniądze, ze względu na to, że na tych środkach za bardzo żywiła się konkurencja. Tesla się rozwijała, a marki niemieckie z ofertą ukierunkowaną na inne segmenty, zaczęły błyskawicznie tracić. Do tego doszły auta chińskie, na które również wykorzystywano dofinansowania, gdyż przysługiwał one na wszystkie samochody dostępne na rynku - przekazał.
Jak dodał, pomimo że w Polsce również brakuje dopłat, rynek elektryków stale się rozwija, choć nie bez przeszkód. Jednym z głównych problemów pozostaje bowiem infrastruktura, a dokładniej dostęp do ładowarek, szczególnie na terenie dużych blokowisk.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Scharfsinn/Shutterstock