Ktoś zniszczył auto wolontariuszki, która niesie pomoc humanitarną migrantom przekraczającym granicę z Białorusią. Kobieta podejrzewa żołnierzy, więc sprawę bada Żandarmeria Wojskowa.
Do zdarzenia doszło w niedzielę, 20 października. Ktoś oblał auto działaczki żrącą substancją oraz przebił opony w dwóch kołach, a w dwóch pozostałych spuścił powietrze.
- Podejrzewam, że był to gaz pieprzowy, który jest na wyposażeniu służb na granicy. Substancja przy dotknięciu podrażniała skórę, a wdychanie jej powodowało kaszel – mówi Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok, wolontariuszka z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, które pomaga migrantom na granicy z Białorusią.
Zaparkowała obok wojskowej ciężarówki
Zaczęło się od tego, że wolontariuszka, razem z dwoma innymi osobami, pojechała po południu do Puszczy Białowieskiej, żeby pomóc sześciu migrantom, którzy mieli utknąć na bagnach.
- Na pomoc wyruszyła też nasza druga grupa. Po drodze spotkaliśmy Straż Graniczną, którą powiadomiliśmy o sprawie. Dojeżdżając na miejsce, zaparkowałam auto jakieś 20 metrów od stojącej tam ciężarówki wojskowej. Gdy wróciliśmy, po tym, jak nie udało się jednak znaleźć migrantów, okazało się, że mój samochód został zniszczony – opowiada Mazurkiewicz-Bylok.
Twierdzi, że nie chcieli z nią rozmawiać
Jako że nie widziała w okolicy nikogo innego, podejrzewa, że zrobili to żołnierze.
– O ile to prawdziwi żołnierze, bo na mundurach nie zauważyłam żadnych oznaczeń - chociażby nazwisk czy nazwy jednostki wojskowej, w której służą – mówi.
Dodaje, że gdy do nich podeszła, żaden nie chciał z nią rozmawiać.
- Rozmawiali tylko między sobą. Było ich pięciu, każdy zamaskowany. A gdy parkowałam auto, był tylko jeden – kierowca, który wtedy jeszcze nie był zamaskowany – wyjaśnia wolontariuszka.
Mówi, że próbowali odjechać, jednak wolontariusze ich powstrzymali
Zaraz zadzwoniła na 112.
– Czterech mężczyzn, wszyscy oprócz kierowcy, na początku zaczęli się oddalać pieszo w stronę lasu. Później jednak wrócili, wsiedli do ciężarówki i próbowali w piątkę odjechać. Drogę zastawili im jednak wolontariusze z naszej drugiej grupy, która również już wróciła. Żołnierze, żeby przejechać, musieliby staranować auto naszych kolegów. Zaczekali więc na przyjazd Żandarmerii Wojskowej – mówi Mazurkiewicz-Bylok.
Relacjonuje, że funkcjonariusze ŻW rozmawiali z żołnierzami i fotografowali pojemniki z gazem pieprzowym, którzy ci mieli na wyposażeniu.
- Nie pobrali jednak próbek substancji z mojego auta, czemu się dziwiłam. Po założeniu zastępczych opon musiałam pojechać na myjnię, bo substancja była tak dusząca, że nie dojechalibyśmy do domu – zaznacza.
Rzecznik ZZ Podlasie: twierdzą, że to na pewno nie byli oni
Podpułkownik Kamil Dołęzka, rzecznik Zgrupowania Zadaniowego Podlasie, potwierdza, że na miejscu było pięciu żołnierzy właśnie tej jednostki.
- Realizowali tam inne zadania. Owszem, wolontariuszka zaparkowała obok wojskowej ciężarówki, ale żołnierze twierdzą, że nie przebywali tam przez cały czas i nie wiedzą, kto zniszczył auto. Na pewno to nie byli oni – mówi.
Żaden z pojemników z gazem nie był rozpieczętowany
Dodaje, że wojskowi mieli na mundurach wymagane oznaczenia, czyli flagę państwową na obu ramionach, wskazanie przynależności do jednostki służbowej na jednym z ramion oraz imiennik z nazwiskiem na piersi.
- Na zdjęciach widać, że koła zostały poprzecinane nożem. Żołnierze nie mają natomiast na wyposażeniu noży czy też innych ostrych narzędzi, za pomocą których można w ten sposób zniszczyć opony. Żandarmeria sprawdziła też pojemniki z gazem pieprzowym, które mieli przy sobie. Żaden z nich nie został rozpieczętowany – informuje.
Udało się pobrać próbki z auta
Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok złożyła w poniedziałek zawiadomienie o możliwości popełniania przestępstwa.
- Funkcjonariusze ŻW przyjechali jeszcze raz. Okazało się, że w niedzielę nie mogli pobrać próbek substancji, bo na miejsce został wysłany patrol interwencyjny, a pobieraniem próbek zajmują się technicy kryminalistyki, którzy wykonują swoją pracę dopiero po tym jak zostanie złożone zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Nie mam do żandarmerii żadnych zastrzeżeń. Dokładnie obejrzeli auto i pobrali próbki. Okazało się, że chociaż byłam na myjni, to substancja zalegała jeszcze na wlotach powietrza przy szybie - mówi wolontariuszka.
O pobraniu próbek informuje nas też pułkownik Artur Karpienko, rzecznik Komendanta Głównego Żandarmerii Wojskowej. Dodaje, że żandarmeria wszczęła postępowanie. Nadzoruje je dział do spraw wojskowych Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ w Białymstoku.
Pułkownik Radosław Wiszenko, zastępca prokuratora rejonowego, mówi że obecnie wszystkie materiały są jeszcze w żandarmerii.
Operacja "Śluza" - kryzys wywołany przez Łukaszenkę
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu ponad 28 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Czytaj też: Operacja "Śluza" - skąd latały samoloty do Mińska? Oto, co wynika z analizy tysięcy rejsów
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już wcześniej dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod pozorem wycieczek do Mińska obiecując przerzucenie do Europy Zachodniej, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewozi ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja wciąż trwa.
Organizacje pomocowe o sytuacji na granicy
Organizacje niosące pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej twierdzą, że pomimo zmiany rządów w Polsce wobec migrantów nadal łamane jest prawo. Przekonują, że mają udokumentowane przypadki wyrzucania za granicę z Białorusią osób, które wyraźnie i w obecności wolontariuszy prosiły o ochronę międzynarodową. W czasie jednej z konferencji prasowych zaprezentowano drastyczny film udostępniony przez Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, na którym widać przeciąganie bezwładnego ciała kobiety przez bramkę w płocie granicznym i porzucanie jej po drugiej stronie.
Organizacje pomocowe domagają się od rządu przywrócenia praworządności na pograniczu polsko-białoruskim, prowadzenia polityki ochrony granic z poszanowaniem prawa międzynarodowego oraz krajowego gwarantującego dostęp do procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową i przestrzeganie zasady non-refoulement, wszczynania przewidzianych prawem postępowań administracyjnych wobec osób przekraczających granicę, natychmiastowego zatrzymania przemocy na granicy wobec osób w drodze i pociągnięcie do odpowiedzialności winnych przemocy.
"Wiemy o osobach w ciężkim stanie zdrowia wyrzucanych z ambulansów wojskowych, a także wywożonych wprost ze szpitali. Za druty i płot graniczny trafiają mężczyźni, kobiety z dziećmi oraz małoletni bez opieki. Wywózkom cały czas towarzyszy przemoc ze strony polskich służb: używanie gazu łzawiącego, bicie, rozbieranie do naga, kopanie, rzucanie na ziemię, skuwanie kajdankami, niszczenie telefonów i dokumentów, odbieranie plecaków z prowiantem oraz czystą wodą. Ludzie opowiadają nam, że groźbą lub przemocą fizyczną są zmuszani do podpisywania oświadczeń, że nie chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową w Polsce, a następnie wywożeni są za płot" - czytamy we wspólnym oświadczeniu organizacji.
Czytaj więcej w tvn24.pl: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok