Tuż obok strefy objętej stanem wyjątkowym działa nieformalna grupa osób z wykształceniem medycznym, która pomaga wycieńczonym, chorym, zziębniętym migrantom. Medycy na Granicy, bo tak się nazwali, niemal codziennie informują o swych interwencjach w dramatycznych sytuacjach. Pomoc otrzymał między innymi starszy mężczyzna z amputowaną części nogi, który od wielu dni wędrował przez las czy też ciężarna kobieta, która skarżyła się, że po stronie białoruskiej została kopnięta w brzuch.
Jak wygląda działalność grupy Medycy na Granicy? To nieformalny zespół osób z wykształceniem medycznym, które w czasie wolnym od pracy jeżdżą karetką w pobliżu strefy objętej stanem wyjątkowym i pomagają migrantom, którzy potrzebują opieki medycznej. Praktycznie nie ma dnia bez interwencji. Odtworzyliśmy kilka ostatnich dni ich pracy na podstawie wpisów w mediach społecznościowych i wypowiedzi uczestników akcji.
Pomogli kobiecie w drugim trymestrze ciąży
20 października, środa. "Po północy nasz zespół otrzymał od organizacji pomocowej zgłoszenie o dużej grupie osób potrzebujących pomocy. Poszkodowani przebywali w lasach od wielu dni". Medycy podkreślają, że do grupy ponad 30 osób nie sposób było dotrzeć żadnym pojazdem. "Musieliśmy zaparkować na końcu drogi i przedrzeć się do grupy nocą przez gęsty las razem z naszym sprzętem oraz pakietami pomocowymi" – relacjonują Medycy na Granicy.
Na miejscu zastali ośmiu mężczyzn, sześć kobiet i 16 dzieci. Najmłodsze z nich miało około roku, było karmione piersią. Wszyscy byli wychłodzeni, bardzo głodni i spragnieni. Medycy przekazali potrzebującym żywność, wodę i koce.
"Jedna z kobiet była w drugim trymestrze ciąży. Jej stan bardzo nas niepokoił - dolegliwości, które zgłaszała, mogły świadczyć o poważnych powikłaniach położniczych. Po nakarmieniu, ogrzaniu i nawodnieniu jej stan się poprawił" – czytamy w relacji.
Leki dla osób z dolegliwościami internistycznymi i ginekologicznymi
Medycy pomogli też mężczyźnie w podeszłym wieku, który był po amputacji części nogi i od wielu dni wędrował przez las. Obejrzeli kikut i go opatrzyli, a mężczyźnie podali leki przeciwbólowe. Leków potrzebowało też kilka innych osób, które cierpiały z powodu urazów, dolegliwości internistycznych i ginekologicznych.
"Wszyscy nasi pacjenci kategorycznie odmówili przewiezienia do szpitala. Obawiali się bycia oddzielonymi od rodzin. Grupa była nam ogromnie wdzięczna za udzieloną pomoc. Na pożegnanie zostaliśmy wyściskani. Wróciliśmy do bazy po 6 rano - cała akcja trwała około sześciu godzin. To była najcięższa z naszych dotychczasowych interwencji. Nigdy, w całym swoim życiu zawodowym, nie widzieliśmy czegoś takiego" – podsumowują medycy.
Chora miała hipotermię z głębokimi zaburzeniami świadomości
21 października, czwartek. Około godz. 1.30 zespół pomógł 24-latce, która w przemoczonych ubraniach wędrowała boso przez las. Po badaniu stwierdzono u niej hipotermię z głębokimi zaburzeniami świadomości. Pacjentka była w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Kobieta trafiła do szpitala.
22 października, piątek. Medycy na Granicy nie próżnują nawet wtedy, kiedy nie donoszą o dramatycznych interwencjach. Tego dnia informują, że ruszają z cyklem szkoleń z pierwszej pomocy. "Zapraszamy mieszkańców i pracowników z rejonu przygranicznego oraz członków organizacji pomocowych działających na miejscu" - zachęcają.
Członkowie grupy opowiadają o swojej działalności. "Na dyżurze na Podlasiu oglądam film, na którym dwuletnia dziewczynka śpi w zimnym lesie. Potem widzę ją w naszej karetce i przed oczami staje mi moje własne zdjęcie z dzieciństwa. Jej kręcone ciemne loczki, takie jak moje. Jej białe rajstopy naciągnięte wysoko na brzuszek, jak u mnie. Moja twarz była umazana truskawkami, na jej buzi było widać zadrapania. Mi było ciepło i jej na szczęście już też jest. Dlatego biorę udział w tej akcji" - tłumaczy Kaja Filaczyńska, specjalistka endokrynologii. Podkreśla, że należy "zostawiać świat lepszym niż się go zastało".
23 października, sobota. "Dziś na granicy trudny dzień. Nasz zespół otrzymał od rana już trzy wezwania do grup osób potrzebujących pomocy medycznej. Bez wyjątku pacjenci są wychłodzeni. Kilkoro, w tym ciężarna kobieta, wymagało przewiezienia do szpitala. W naszej opinii sytuacja poza strefą się pogarsza" - piszą medycy.
Udzielili pomocy między innymi czteroosobowej grupie (dwie kobiety, dwóch mężczyzn). "Poszkodowanych zastaliśmy w lesie. Byli wychłodzeni, głodni i odwodnieni. Mieli mokre ubrania. W najcięższym stanie był mężczyzna z hipotermią z towarzyszącymi zaburzeniami świadomości. Jego stan pogarszał uraz klatki piersiowej, którego przyczyny nie byliśmy w stanie ustalić" - opowiadają we wpisie zamieszczonym w niedzielę. "Pacjent nie był w stanie chodzić - ewakuowaliśmy go więc z lasu na noszach (około 500 metrów). (...) Naszą interwencję utrudniał padający grad. Chorych przewieźliśmy do szpitala" - czytamy.
Pacjenci byli odwodnieni, głodni i wyziębieni
24 października, niedziela. Podczas interwencji o godz. 8 medycy zastali na miejscu sześcioro dorosłych i 10-letniego chłopca. Wszyscy byli odwodnieni, głodni i wyziębieni. Jedna kobieta miała powierzchowny uraz nogi, który został opatrzony.
"Skonsultowaliśmy również stan starszej kobiety chorującej przewlekle na schorzenie natury kardiologicznej. Przekazaliśmy wchodzące w skład pakietów pomocowych napoje, żywność i koce. Nikt nie wymagał transportu do szpitala. Na miejscu obecni byli członkowie organizacji pomocowych" – czytamy w relacji.
Około południa tego samego dnia medycy pomogli grupie, w której znajdowało się sześcioro dorosłych i czworo dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Wszyscy otrzymali pakiety pomocowe. Mężczyzna z urazem nosa twierdził że został pobity po stronie białoruskiej. Podobnie mówiła ciężarna kobieta, która skarżyła się, że została uderzona w brzuch. Pacjentka nie zgodziła się jednak na przewiezienie do szpitala.
25 października, poniedziałek. Medycy, podsumowując weekend, podkreślają: "W miniony weekend udzieliliśmy także licznych konsultacji telefonicznych, również chorym przebywającym w strefie stanu wyjątkowego, gdzie nasz zespół wciąż nie ma wstępu. Kontakt z niektórymi z tych chorych się urwał - nie znamy ich dalszych losów" - przyznają.
Medycy nie mają zgody na wjazd na teren strefy
Medycy skarżą się, że choć ich baza znajduje się kilkaset metrów od strefy objętej stanem wyjątkowym, to MSWiA nie udzieliło im zgody na przekroczenie granicy tej strefy.
"Wiemy, że za tą linią jest wiele osób, które potrzebują pomocy medycznej. Mamy sprzęt, umiejętności, ale nie możemy przekroczyć tej linii" – podkreślają medycy.
Lekarka: Czujemy się potrzebni
Jak komentuje w rozmowie z tvn24.pl Kaja Filaczyńska, taki stan powoduje frustrację. – Druga emocja, jaka nam towarzyszy, jest taka, że czujemy się potrzebni. Wyrazy wdzięczności płyną zarówno ze strony organizacji pomocowych, okolicznych mieszkańców, jak i samych pacjentów i pacjentów – mówi.
Dodaje, że grupa liczy ponad 40 ratowników, ratowniczek, pielęgniarek, lekarzy i lekarek. – Pełnimy dyżury na zmianę w zespołach trzyosobowych. Dojeżdżamy z całej Polski. Są osoby chociażby z Śląska, Krakowa, Warszawy i Szczecina – opowiada nasza rozmówczyni.
Interwencji coraz więcej, a stan pacjentów coraz gorszy
Kiedy Medycy na Granicy podsumowywali w zeszłym tygodniu swoją pracę, podali, że pomogli już ponad setce osób
- Przypuszczam, że obecnie ta liczba się podwoiła. Interwencji jest coraz więcej, a stan pacjentów coraz gorszy – podkreśla lekarka.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Medycy na Granicy