Attaché obrony ambasady RP w Holandii przywiózł do Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie (województwo lubelskie) rzeczy osobiste należące do polskich lotników, którzy nie wrócili z misji wykonywanej nad III Rzeszą. Niemcy zestrzelili ich bombowiec, który runął do holenderskiego jeziora.
- Cieszymy się, że sprawa, w której od pięciu lat bierze udział nasze muzeum, znalazła swój koniec w naszych progach, a naszą ekspozycję uświetniły tak cenne eksponaty, pokazujące, na jak wielu frontach II wojny światowej walczyli nasi rodacy – mówi Jacek Zagożdżon, kierownik Działu Edukacji Organizacji i Udostępniania Wystaw w Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie.
To właśnie tam trafiły rzeczy osobiste polskich lotników wchodzących w skład załogi bombowca Vickers Wellington IC nr R1322 SM-F z 305. Dywizjonu Bombowego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego "Ziemi Wielkopolskiej".
"Pochodzili z różnych województw ówczesnej Rzeczypospolitej"
- Polska jednostka miała za zadanie, wraz z resztą dywizjonu, zbombardować śródmieścia Bremy – miasta leżącego wówczas w granicach III Rzeszy. Wystartowała ósmego maja 1941 roku z lotniska RAF Syerstone, Notts w Wielkiej Brytanii. Jako jedyna tej nocy nie powróciła z misji. Samolot został zestrzelony dziewiątego maja 1941 roku o godzinie 00.48 nad holenderskim sztucznym jeziorem Ijsselmeer (przed 1932 rokiem było ono częścią Morza Północnego – przyp. red.) – opowiada nasz rozmówca.
Załogę bombowca stanowili: kapitan obserwator Maciej Wojciech Socharski, sierżant pilot Jan Piotr Dorman, plutonowy pilot (sierżant) Zdzisław Gwóźdź, kapral radiooperator strzelec pokładowy (sierżant) Ludwik Karcz, plutonowy radiooperator strzelec pokładowy (sierżant) Stanisław Pisarski oraz plutonowy radiooperator (sierżant) Henryk Franciszek Sikorski.
- Pochodzili z różnych województw ówczesnej Rzeczypospolitej. Wszyscy związani byli z dęblińską Szkołą Orląt – zaznacza Jacek Zagożdżon.
"Na odkrycie ciał wszystkich członków załogi trzeba było czekać ponad 70 lat"
Kilka dni po tragedii miejscowy rybak wyłowił trzy ciała. Rozpoznano i pochowano na cmentarzu w Amsterdamie dwóch pilotów: sierż. Dormana oraz plut. Gwóździa. Trzecie ciało, pozbawione prawej nogi, spoczęło w mogile na tym samym cmentarzu, jako NN. W lipcu 1941 roku, w okolicach wyspy Urk, morze "oddało" kolejnego członka załogi – kpr. Karcza, którego ciało spoczęło na lokalnym cmentarzu, skąd w 1947 roku zostało ekshumowane i przeniesione na nekropolię Oud-Leusden w Amersfoort.
Na odkrycie ciał pozostałych członków załogi trzeba było czekać ponad 70 lat. Stało to dzięki temu, że jesienią 2015 roku, w czasie prac pozyskiwania piasku z dna jeziora, nad którym rozbił się bombowiec, trafiono przypadkowo na wrak. Wewnątrz znajdowały się szczątki ludzkie oraz trzy niezdetonowane bomby lotnicze, które stanowiły zagrożenie dla osób pracujących przy pozyskiwaniu piasku. W 2016 roku postanowiono więc wrak wydobyć.
W miejscowości Oudemirdum stoi pomnik upamiętniający polską załogę
- Wyznaczony obszar jeziora - 900 metrów kwadratowych - został otoczony stalową tamą i osuszony. Wypompowano cztery tysiące metrów sześciennych wody. Było to pierwsze, takich rozmiarów, przedsięwzięcie w historii Holandii. Koszt całościowy zamknął się w kwocie jednego miliona euro, a w akcję włączyło się królewskie wojsko: saperzy, Sekcja Ratownictwa Morskiego oraz Sekcja Identyfikacji Królewskich Sił Lądowych – mówi kierownik Zagożdżon.
Oprócz wspomnianych bomb lotniczych udało się wydobyć m.in. części silnika, łopatę śmigła oraz karabiny 303. Vickers. A także ludzkie szczątki – kpt. Socharskiego i plut. Sikorskiego. Oraz, pozwalającą zidentyfikować trzecią osobę, kość strzałkową prawej nogi. Bezimiennym dotąd lotnikiem, który spoczął w 1941 roku na cmentarzu w Amsterdamie, okazał się plutonowy Pisarski. Wszystkie szczątki trafiły na amsterdamską nekropolię, natomiast 2 maja 2017 roku w miejscowości Oudemirdum odsłonięto pomnik upamiętniający polską załogę. Ukazała się też książka o poszczególnych etapach akcji wyciągania wraku i identyfikacji odnalezionych szczątków.
Fragmenty wraku przekazano do muzeum już w 2017 roku
Cztery lata temu władze Fryzjii oraz Recovery & Identyfication Unit (holenderska jednostka wchodząca w skład Wojsk Lądowych Holandii – przyp. red.), przekazały dęblińskiemu muzeum fragmenty wydobytego wraku.
– Mamy tu chociażby elementy wyposażenia kabiny takie jak obudowy lampek podświetlających dla członków załogi czy tabliczki znamionowe. Ale też klamry uprzęży spadochronów, części mechaniczne silnika, zamki bombowe, zawory oraz butle tlenowe. Jak się okazało, jedna z tych ostatnich nadal trzyma ciśnienie i nadal jest sprawna. Jest w niej tlen z 1941 roku – opowiada nasz rozmówca.
Zegarek, który w 1939 roku swojemu instruktorowi wręczyli uczniowie
Wszystkie eksponaty przeszły już konserwację. Obecnie prezentowane są w ramach wystawy stałej muzeum, opowiadającej o historii polskiego lotnictwa wojskowego. Niedawno zbiory wzbogaciły się o wspomniane na wstępie rzeczy osobiste członków załogi.
– 27 kwietnia przywiózł je do nas attaché obrony ambasady RP w Holandii pułkownik Dariusz Poczekalewicz. Stronie holenderskiej udało się odszukać dalszą rodzinę członków załogi, która zdecydowała, że pamiątki powinny zostać przekazane do muzeum. Dostaliśmy między innymi zegarek sierżanta Jana Piotra Dormana oraz elementy słuchawek do pilotki RAF plutonowego Henryka Sikorskiego. Łatwo zidentyfikowaliśmy te eksponaty, bo na zegarku był grawer informujący o tym, że jest to prezent, który swojemu instruktorowi wręczyli uczniowie dęblińskiej szkoły w 1939 roku, gdy Dorman wykładał w Dęblinie. Na słuchawkach były zaś inicjały Henryka Sikorskiego. Nie wiemy zaś, do kogo należały dwie pozostałe rzeczy: skórzany portfel z brytyjskimi monetami oraz zegarek Brytyjskiego Ministerstwa Sił Powietrznych – tłumaczy Jacek Zagożdżon.
Album ze zdjęciami z lat 1935-36
Co ciekawe, dzień wcześniej muzeum pozyskało z prywatnej kolekcji z Niemiec unikatowy albumu fotograficzny podpisany "III. Kurs aplikacyjny oficerów lotnictwa z lat 1935-1936 w Dęblinie".
- Wśród fotografii znajdują się między innymi zdjęcia przedstawiające szkolenie w zakresie technologii silników, broni pokładowej, nawigacji i technologii radiowej. Ale też pierwsze godziny lotu oraz zdjęcia grupowe na lotnisku. Fotografie zostały opatrzone rysunkowym "komentarzem". Zdjęcia wykonali oficerowie kursanci. Sam album opracował zaś podporucznik Maciej Socharski – jeden z członków załogi bombowca, o którym mowa. Tak oto historia zatoczyła koło – uśmiecha się nasz rozmówca.
Album również trafił na wystawę.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie