Pracownik sklepu komputerowego miał na prośbę administratora pasażu handlowego w centrum Białegostoku skonstruować "bombę". Ta składała się między innymi z petard i dwóch plastikowych butelek z benzyną. Choć doszło do wybuchu petard, to nie zapaliła się benzyna. Sąd skazał obu mężczyzn za sprowadzenie "bezpośredniego niebezpieczeństwa" eksplozji materiałów wybuchowych.
Trzeciego września 2018 roku po godzinie 15 w pasażu handlowym w centrum Białegostoku doszło do eksplozji wywołanej użyciem prymitywnego urządzenia wybuchowego. Na szczęście, nikt nie został ranny i obyło się bez poważniejszych strat materialnych. Nie zaszła też potrzeba ewakuacji pracowników czy klientów.
Pracownik sklepu komputerowego przyznał się do zarzutu i przepraszał
Według aktu oskarżenia, ładunek wybuchowy przygotował pierwszy z mężczyzn. Składał się m.in. z petard, dwóch plastikowych butelek wypełnionych benzyną, włącznika elektrycznego i transformatora. To administrator miał ów ładunek zdetonować zdalnie ze swojego pomieszczenia. Doszło do wybuchu petard i było zagrożenie zapłonu benzyny, co ostatecznie jednak nie nastąpiło.
Na początku procesu pracownik sklepu komputerowego przyznał się do zarzutu, wyraził skruchę i przepraszał. Twierdził, że ładunek przygotował na prośbę drugiego z oskarżonych. Dostał za to 300 złotych, które miały pokryć koszty.
Według prokuratury administrator budynku chciał wzbudzić zainteresowanie
Drugi z oskarżonych zaprzeczał jednak, by miał z tym jakikolwiek związek. Prokuratura uważa jednak, że 67-latek chciał - poprzez pozorowany "zamach" - wzbudzić zainteresowanie sobą i współczucie u użytkowników pasażu, skarżących się na sposób, w jaki administruje on lokalami w tym budynku.
Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał w środę (6 października) obu oskarżonych na takie same kary - po 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Mają też zapłacić po 15 tys. zł kosztów postępowania.
W kwalifikacji prawnej sąd przyjął, że doszło do sprowadzenia "bezpośredniego niebezpieczeństwa" eksplozji materiałów wybuchowych, jako zdarzenia zagrażającego życiu, zdrowiu i mieniu.
Na szczęście nie zapaliła się benzyna
Biegli ocenili, że co prawda doszło do wybuchu petard, które były częścią skonstruowanego ładunku, ale na szczęście nie zapaliła się benzyna. To dopiero wywołałoby pożar i trudne do przewidzenia skutki.
Sędzia Ewa Dakowicz, w ustnym uzasadnieniu wyroku, podkreślała że sąd uznał za wiarygodne twierdzenia pierwszego z oskarżonych o roli drugiego. Dodała, że bez udziału każdego z obu oskarżonych, do przestępczego czynu by nie doszło.
Sąd uznał też, że w tej sprawie wystarczy kara w zawieszeniu. Wziął też pod uwagę wcześniejszą niekaralność obu mężczyzn. Natomiast koszty procesu są tak duże, bo największą ich część stanowiły opinie biegłych, m.in. z zakresu pożarnictwa i badania ładunków wybuchowych.
Obrońca Romana L: Wyrok jest dla mnie totalnym zaskoczeniem
Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura chciała nieco wyższych kar w zawieszeniu. Natomiast obrońca jednego z oskarżonych uniewinnienia, a drugiego - możliwie łagodnego wyroku przy założeniu, że kara proponowana przez prokuratora jest zbyt surowa.
Można się więc spodziewać odwołań.
- Wyrok jest dla mnie totalnym zaskoczeniem - stwierdził zaraz po ogłoszeniu wyroku, przed kamerą TVN24, mecenas Mariusz Truszkowski, który jest obrońcą Romana L. - W tej sprawie nie ma żadnych dowodów, oczywiście poza wyjaśnieniami współoskarżonego, które po części sąd uznał za niewiarygodne. Tam gdzie dowody przeczyły tym wyjaśnianiom – a były to dowody obiektywne, bo pochodzące z opinii biegłych – sąd ułożył sobie historyjkę, którą dopasował.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: konkret24