Przed białostockim sądem ruszył w środę proces Romana L. i Sylwestra F., oskarżonych w związku z podłożeniem i eksplozją urządzenia wybuchowego w jednym z pasaży handlowych w mieście. Choć poważnych strat nie było, to w ocenie biegłych, gdyby wybuchł pożar, mogli zginąć ludzie. Oskarżonym grozi do ośmiu lat więzienia.
Do detonacji urządzenia doszło 3 września ub.r. w pasażu handlowym w centrum Białegostoku. Według ustaleń śledczych doszło wówczas do eksplozji wywołanej użyciem prymitywnego urządzenia wybuchowego. Nikt nie został ranny.
"Było duże zagrożenie"
Według Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ, która w śledztwie posiłkowała się opiniami biegłych, eksplozja mieszaniny pirotechnicznej w połączeniu ze znajdującymi się w pobliżu butelkami z benzyną byłaby w razie pożaru dużym zagrożeniem dla życia i zdrowia ludzi oraz dla mienia.
Zarzuty sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa eksplozji, której skutki zagrażały ludziom i mieniu, usłyszeli: Sylwester F., 36-letni pracownik sklepu komputerowego w tym pasażu i Roman L., 66-letni administrator budynku. W ocenie śledczych oskarżeni działali wspólnie i w porozumieniu.
Młodszy z mężczyzn - zdaniem śledczych - na zlecenie drugiego przygotował ładunek wybuchowy, skonstruowany między innymi z petard, dwóch półlitrowych plastikowych butelek wypełnionych benzyną, włącznika elektrycznego i transformatora. To administrator miał ten ładunek zdalnie zdetonować ze swojego pomieszczenia. Po wybuchu petard było zagrożenie zapłonu benzyny. Ostatecznie jednak do tego nie doszło.
"Miało być dużo huku"
36-latek przyznał się przed sądem do winy i wyraził skruchę. - Postąpiłem głupio, nie byłem świadomy tego, jak mocno sytuacja się rozwinie – wyjaśnił Sylwester F. Dodał, że ładunek przygotował na prośbę Romana L. i dostał za to 300 złotych, które miały pokryć koszty przygotowania. Twierdził, że miało być dużo huku, ale żadnych szkód.
Zdaniem śledczych to drugi z oskarżonych, administrator pasażu 66-letni Roman L. chciał, poprzez "upozorowanie zamachu", wzbudzić zainteresowanie sobą i współczucie u użytkowników pasażu, którzy skarżyli się na sposób, w jaki administruje tamtejszymi lokalami.
Mężczyzna konsekwentnie nie przyznaje się do winy. - Niczego nie zlecałem, nie mam nic wspólnego z detonacją - mówił przed sądem. Odpowiadał tylko na pytania swojego obrońcy.
Obu oskarżonym grożą kary do ośmiu lat pozbawienia wolności.
Autor: nina/ks/kwoj / Źródło: PAP/TVN24 Białystok
Źródło zdjęcia głównego: tvn24