Rodzina ze Szklarskiej Poręby podczas pobytu na Krecie natknęła się na bezdomnego szczeniaka. Bezskutecznie szukali dla niego opiekunów na miejscu. W końcu postanowili: zabieramy go ze sobą. Jednak nie można było tego zrobić od razu. Urlop się kończył, a szczeniak nie miał dokumentów ani szczepień. Pomogli dobrzy ludzie, którym los zwierząt nie jest obojętny. Teo przyleciał do Polski.
Pani Sylwia z rodziną wyjechała na urlop na Kretę. Wakacyjny spokój zmącił mały, czarny szczeniak, który pojawił się na parkingu nieopodal hotelu.
- Był zabiedzony, wychudzony, miał poparzone łapki i 60 kleszczy. Wzięliśmy go ze sobą do hotelu, daliśmy jeść i pić. Chcieliśmy albo odnaleźć jego właściciela, albo znaleźć mu nowy dom - opowiada mieszkanka Szklarskiej Poręby.
W hotelu? "Nie ma mowy"
W hotelowej recepcji usłyszała, że czworonóg powinien jak najszybciej opuścić obiekt.
- Nie mogliśmy zostawić go samego. Napisałam do polskiej ambasady w Grecji, szukałam pomocy u Polaków mieszkających na wyspie, pytaliśmy okolicznych mieszkańców, czy szczeniak nie jest ich albo czy nie chcą go przygarnąć. Jednak Grecy patrzyli na nas podejrzliwie, bo utarło się tam, że czarny pies przynosi pecha - relacjonuje pani Sylwia. I przyznaje, że na początku nie myślała o zabraniu szczeniaka do Polski.
Przez pięć dni Teo, który dostał imię na część hotelowego barmana, który próbował pomóc polskiej rodzinie i psiakowi, był ukrywany w pokoju. Czarę goryczy przelała informacja o tym, co mogło spotkać malucha.
- Dowiedzieliśmy się, że możemy zawieźć Teo do weterynarza, do lecznicy oddalonej o 100 km. Tam szczeniak miał być uśpiony - mówi kobieta.
To właśnie wtedy rodzina postanowiła zabrać szczeniaka do Polski, tym bardziej, że 8-letni syn pani Sylwii zakochał się w maleńkim czworonogu.
Pomoc znaleziona w internecie
Urlop jednak dobiegał końca, a Teo nie miał ani chipa ani potrzebnych dokumentów. Losy szczeniaka mieszkanka Szklarskiej Poręby opisywała na Facebooku. Jeden z wpisów przeczytała znajoma, pani Marlena. Przeczytała i zaczęła działać.
- Na co dzień zajmuję się bezdomnymi kotami, odliczałam dni do końca wakacji Sylwii i liczyłam, że uda się załatwić sprawę. Gdy zobaczyłam, że nie jest łatwo zaczęłam szukać pomocy i kontaktów, które mogłyby pomóc - opowiada pani Marlena.
W ten sposób trafiła do Kasi Pisarskiej, która pomaga w adopcjach zwierząt i ma doświadczenie w sprowadzaniu czworonogów zza granicy. Pisarska postanowiła pomóc.
- Mieliśmy dwa dni żeby załatwić miejsce w którym Teo mógłby poczekać na wyrobienie dokumentów, zachipowanie i wymagane szczepienia. Zwróciłam się do niemieckiego małżeństwa, które po przejściu na emeryturę postanowiło pomagać bezdomnym zwierzętom na Krecie. Przejechali 100 km po to, by odebrać Teo spod hotelu - relacjonuje Kasia Pisarska, który trzy tygodnie później wyruszyła w podróż po szczeniaka.
"Merdał ogonem jak szalony"
W międzyczasie pani Sylwia próbowała zebrać fundusze na transport psa. By je zdobyć zdecydowała się sprzedać część mebli i męski sygnet. W końcu, przy pomocy znajomych, ale też obcych ludzi, udało się zgromadzić pieniądze dla Teo. We wtorek, w towarzystwie Kasi Pisarskiej, wylądował w Warszawie. Na filmie uwieczniono pierwsze, po trzytygodniowej rozłące, spotkanie szczeniaka z panią Sylwią i ich synem. - Zareagował niesamowicie. Poznał ich - cieszy się Pisarska. A pani Sylwia dodaje: był zamroczony lekami uspokajającymi, ale merdał ogonem jak szalony.
Teraz Teo dochodzi do siebie w swoim nowym domu w Szklarskiej Porębie. Rozrabia i nabiera masy. - W domu mamy już kota więc będą musieli się do siebie przyzwyczaić. Aklimatyzacja na razie przebiega dobrze, wskakuje synowi do łóżka, przytula się do nas i śledzi każdy ruch. Wydaje się, że jest nam wdzięczny - mówi pani Sylwia. Dla niej spotkanie z Teo było symboliczne, bo dokładnie rok przed znalezieniem szczeniaka odszedł poprzedni psi ulubieniec rodziny, owczarek niemiecki.
Po co? By dać do myślenia i pokazać, że można
Przy podobnych historiach pojawiają się zarzuty. Ludzie pytają po co zadawać sobie trud i przywozić psa zza granicy skoro w polskich schroniskach jest wiele zwierząt czekających na nowe domy. - Jednak takie historie jak ta mogą dać ludziom do myślenia, że skoro da się przejechać tysiące kilometrów i stanąć na rzęsach dla psiaka, by go tu sprowadzić, to można tym bardziej pojechać do pobliskiego schroniska, jednego zaadoptować i pokochać - uważa Pisarska. I kwituje: każda opowiedziana historia z happy endem może przekonać innych do zrobienia czegoś podobnego.
Teo przejechał ponad 3 tys. kilometrów, by zamieszkać w Szklarskiej Porębie:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Sylwia Cybulska Pyczak