Lekarka, która wystawiała recepty na nazwisko kardynała Henryka Gulbinowicza i jego rzekomego osobistego sekretarza została już prawomocnie skazana na dwa lata więzienia, w zawieszeniu na pięć lat. Kobieta ma też zwrócić Narodowemu Funduszowi Zdrowia ponad 450 tys. złotych.
W styczniu 2014 roku lekarka stanęła przed sądem oskarżona o poświadczenie nieprawdy przy wystawieniu ponad setki recept na silne leki przeciwbólowe na raka. Recepty wystawiała m.in. na nazwisko kardynała Henryka Gulbinowicza, byłego metropolity wrocławskiego i jego rzekomego osobistego sekretarza - ks. Piotra M. Jej działalność trwała trzy lata. Sprawa wyszła na jaw, gdy Narodowy Fundusz Zdrowia przeprowadził kontrolę w przychodni przy ul. Dobrzyńskiej we Wrocławiu. Właśnie wtedy okazało się, że pacjenci na które wystawione były recepty nie korzystali z usług tej przychodni.
Na duchownego, bo tego "nikt się nie odważy kwestionować"
Kardynał o sprawie masowo wystawianych recept nie wiedział. Co więcej, jak mówili prokuratorzy nie miał też osobistego sekretarza. Mężczyzna, który się za niego podawał, Piotr M., nigdy nie był księdzem. Dlaczego lekarka wybrała kardynała? "Bo pełni ważne funkcje kościelne i nikt nie odważy się kwestionować przedmiotowych recept" - miała wyjaśniać "sekretarzowi". Problemem nie było też to, że medyk i mężczyzna nie znali PESEL-u duchownego. Ten miał być wymyślany. "Sekretarz", by nie wzbudzać podejrzeń miał podawać PESEL osoby starszej, np. swojej babci.
Dawki tak duże, że zagrażały zdrowiu i życia
W marcu, gdy zapadł wyrok skazujący lekarkę, sąd podkreślał, że oskarżona nie znała osobiście kardynała i nigdy go nie leczyła. Nie przeszkadzało jej to jednak w wypisywaniu na jego nazwisko recept na leki przeciwbólowe "w ilościach przekraczających wielokrotnie dopuszczalne dawki". Jak zeznawano: były to ilości zagrażające zdrowiu i życiu pacjenta. Kobieta nie przyznawała się do winy. Utrzymywała, że sama padła ofiarą oszustwa. To nie przekonało sędziego. Wyrok? Dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Lekarka miała też zwrócić Narodowemu Funduszowi Zdrowia ponad 460 tys. złotych. Sędzia uznał, że jej działanie charakteryzuje się "wysokim stopniem szkodliwości społecznej". Kwotę jaką z publicznych pieniędzy dopłacano do leków z fikcyjnych recept.
Kobieta odwołała się od wyroku. W czwartek Sąd Apelacyjny we Wrocławiu potwierdził wcześniejsze orzeczenie. Jednak obniżył, na podstawie ponownego wyliczenia, kwotę jaką lekarka ma zwrócić do kasy funduszu. Zamiast ponad 460 tys. złotych ma teraz oddać o 9 tys. złotych mniej.
Wyrok zapadł przed Sądem Apelacyjnym we Wrocławiu:
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, sxc