Sprawdzał anteny na dachu wrocławskiego wieżowca, podniósł reklamówkę - wybuchła. Tak zginął 40-latek. "Konstruktor" bomby złamał przysięgę milczenia. Dwaj mężczyźni odpowiedzą za spowodowanie śmierci montera. Za sprawę sprzed 16 lat przed sądem stanął Wiesław B., który "załatwił" ładunek, i Maciej A., który ukrył go na dachu.
"Ja ten ładunek schowałem pod takim wiekiem na dachu. Nie był widoczny na pierwszy rzut oka. Trzeba było najpierw podnieść właz, aby to zobaczyć. Ja myślę, że ta bomba leżała najpierw dwa tygodnie zanim wybuchła" - odczytał zeznania oskarżonego Macieja A. sędzia Wiesław Rodziewicz. Z zeznań mężczyzny wynika, że po tym, gdy doszło do eksplozji, mężczyźni spotkali się i "ustalali szczegóły, że gęba na kłódkę".
Na sali sądowej A. przeprosił i wraził żal z powodu tego co stało się kilkanaście lat temu. Żona ofiary eksplozji, słowami A. była niewzruszona. - Jego przeprosiny nic mi nie dadzą. Mój mąż nie żyje. Nikt mu życia nie wróci. Co to da, że on wyraził żal i skruchę - mówiła kobieta.
Drugi z oskarżonych, Wiesław B., do winy się nie przyznaje. - Przebieg rozprawy mnie nie zaskoczył - stwierdził po rozprawie oskarżyciel publiczny.
Jeden zlecił przygotowanie bomby, drugi schował ją na dachu
Pod koniec 2000 roku Wiesław B. zamówił ładunek wybuchowy, którego siła rażenia miała być na tyle duża, by zniszczyć samochód osobowy. Mężczyzna był znany policji. Tłem jego działania miały być przestępcze porachunki. Zamówienie zostało zrealizowane. Maciej A. został poproszony o przechowanie bomby. Miał uznać, że najbezpieczniejszym schowkiem będzie dach budynku. Wybrał wieżowiec przy ul. Bulwar Ikara we Wrocławiu. "(...) sprowadzał bezpośrednie niebezpieczeństwo zdarzenia zagrażającego zdrowiu lub życiu wielu osób, mającego postać eksplozji znajdującego się w przyrządzie wybuchowym materiału wybuchowego" - napisano w aktach sprawy.
"Straszny wybuch" i "lecące szczątki ludzkie"
To dopiero początek tragicznej w skutkach historii. Piątego stycznia 2001 roku na dachu doszło do eksplozji. Zginął w niej 40-letni monter, który tego dnia miał przeprowadzić konserwację anten. Mężczyzna zauważył porzuconą reklamówkę. Zainteresował się nią. Wyciągnął urządzenie, które wybuchło. Zginął na miejscu. Jego kolega po fachu chwilę wcześniej przeszedł w miejsce, które znajdowało się poza polem rażenia bomby. Świadkowie mówili o "strasznym wybuchu", "trzęsących się oknach" i "lecących szczątkach ludzkich".
Zmowa milczenia przerwana po latach
Początkowo śledczym nie udało się rozwikłać tajemnicy bomby pozostawionej na dachu. Osoby zamieszane w sprawę miały przysiąc sobie milczenie. Jednak jeden z mężczyzn się wyłamał.
- Przełom w sprawie nadszedł kilkanaście lat później, gdy ta zmowa milczenia została przerwana. Nastąpiło to w trakcie innego postępowania - informował Robert Tomankiewicz z Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Konstruktor zaczął sypać. Dostał łagodniejszą karę
Na współpracę ze śledczymi zdecydował się Witold M., który skonstruował bombę. W połowie marca sąd uznał go za winnego. Prokurator wnioskował o nadzwyczajne złagodzenie kary, a sąd do tego wniosku się przychylił. Mężczyznę skazał na 5 lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat. - Gdyby nie wyjaśnienia skazanego, jest wielce prawdopodobne, że do wyjaśnienia tej tragedii nigdy by nie doszło. Ten wyrok jest konsekwencją tego, że oskarżony w toku postępowania przygotowawczego składał wyjaśnienia, które pozwoliły wyjaśnić historię tego zdarzenia - wyjaśniał Dariusz Sobieski z Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Do wybuchu doszło na dachu wieżowca przy ul. Bulwar Ikara:
Autor: tam//ec/jb / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24