Wrocławianin Michał Sałaban przejechał rowerem ponad 30 tysięcy kilometrów. Odwiedził przy tym 25 krajów, a "w nogach" ma trasę od Norwegii po Republikę Południowej Afryki.
- Zawsze byłem ciekawy świata – opowiada Michał Sałaban. – Wcześniejsze wyprawy odbywały się jednak z plecakiem. Teraz stwierdziłem, że chciałbym przejechać Afrykę rowerem. Uznałem, że dotrę tam także na rowerze – dodaje.
Największym problemem było ustalenie trasy i załatwienie wszystkich dokumentów, bez których przekraczanie granic nie byłoby możliwe. - Z poważnych przygotowań, to tylko poskładałem rower. O kondycję specjalnie nie dbałem. W trasie zaczynałem od małych dystansów, a formę łapałem po drodze - opowiada podróżnik.
Na siodełku do Afryki
Swoją wyprawę wrocławianin zaczął w maju 2011 roku na Przylądku Północnym w Norwegii. Później, przez Finlandię, promem do Estonii, Łotwę i Litwę dotarł do Polski. Podróż trwała jednak dalej.
- Jechałem przez Ukrainę, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Syrię i Jordanię. Potem był Egipt i przejazd wzdłuż Nilu i podróż dalej, aż do Przylądka Igielnego w Republice Południowej Afryki - wylicza Michał.
Średnio robił około 70 kilometrów na rowerze dziennie.
Postoje miał zawsze tam, gdzie znalazło się coś ciekawego do obejrzenia lub wtedy, gdy był zmęczony.
- Nie byłem niczym ograniczony. Po prostu stawiałem rower i rozbijałem namiot - wspomina.
Lwy o krok
Przez nieco ponad półtora roku przejechał 30 422 km.
Większość nocy spędzał w namiocie. Czasami zdarzało się, że ktoś z mieszkańców zaproponował mu nocleg u siebie. Najbardziej nerwowa okazała się noc spędzona w Parku Narodowym Królowej Elżbiety w Ugandzie.
- Akurat ten odcinek trasy przebywałem z kolegą. Po południu stwierdziliśmy, że chcemy wreszcie zobaczyć jakieś dzikie zwierzęta. Łamiąc wszelkie możliwe przepisy, rozbiliśmy się w parku narodowym - przyznaje się Sałaban. - W nocy usłyszeliśmy odgłosy słoni i ryki lwów w pobliżu naszego namiotu. Żaden z nas nie zdecydował się wtedy wyjść na zewnątrz - dodaje. - Następnego dnia bardzo szybko zwinęliśmy się z parku narodowego. Po drodze napotkaliśmy jeszcze grupę słoni – mówi podróżnik.
Okradziony dwa razy
Rowerzysta mówi, że spotkał się z ogromną życzliwością i sympatią ze strony miejscowej ludności. Przyznaje, że najbardziej zaskoczyła go postawa mieszkańców Syrii.
- Jednego dnia robiło się już ciemno, padał deszcz – opowiada Michał. – Nie miałem gdzie się rozbić, bo wszędzie dookoła były pola uprawne. Podszedł do mnie zupełnie przypadkowy człowiek i zaprosił do siebie na noc. Bez pytania nakarmili mnie, położyli do łóżka spać i następnego dnia zapytali, czy nie potrzebuję pieniędzy na dalszą podróż – dodaje.
Ale były też nieprzyjemne sytuacje. Najpierw okradziono go na Ukrainie, potem ponownie spotkał się ze złodziejami w Egipcie.
- Napadła mnie grupka mężczyzn z karabinami. Teraz myślę, że byli to amatorzy. Zabrali mi tylko pieniądze. Całe szczęście ocalał i paszport i rower– wspomina Michał.
Najprzyjemniej jechało mu się przez Turcję. Kosztowało to jednak sporo wysiłku, ze względu na górzyste ukształtowanie terenu.
- Jednak każda przelana kropla potu wynagradzana była niesamowitymi widokami – mówi Michał Sałaban. - Poza tym Turcy to bardzo przyjazny naród, a tureckie jedzenie uważam za jedne z najlepszych na świecie – dodaje.
"Nie tak drogo"
Po powrocie przyszedł czas na podliczenie kosztów.
- Biorąc pod uwagę to, ile przejechałem i co zobaczyłem, to taki wyjazd jest niewiarygodnie tani. Najwięcej pieniędzy wydałem na jedzenie i wizy. Śpiąc w namiocie nie musiałem płacić za noclegi, a jeżdżąc rowerem oszczędzałem na transporcie – ocenia. Już planuje kolejne wyprawy.
- Najchętniej zwiedziłbym Azję lub Amerykę Południową. Jednak takie wyprawy więcej kosztują, więc na razie muszę trochę podreperować budżet – śmieje się podróżnik.
Autor: Małgorzata Wójcik/ansa//mz / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: north-south.info/pl/