Nieproporcjonalne rozmieszczenie uczniów cudzoziemców w klasach pierwszych nowej szkoły na Jagodnie we Wrocławiu doprowadziło do przenoszenia polskich dzieci. Sytuację pogorszyło odejście ukraińskiej wychowawczyni, która zrezygnowała po fali negatywnych komentarzy. - To by się nie wydarzyło, gdyby państwo wcześniej rekomendowało, jak działać w takich sytuacjach - twierdzi prof. Mikołaj Pawlak z Uniwersytetu Warszawskiego.
W dużej szkole na wrocławskim Jagodnie utworzono aż 13 klas pierwszych. W jednej z nich ponad połowa dzieci nie pochodziła z Polski, a wychowawczyni była Ukrainką. Nieproporcjonalne rozłożenie cudzoziemskich uczniów sprawiło, że rodzice części polskich dzieci, zaczęli przenosić je do klas "większościowo polskich". Dyrekcja nie chciała jednak likwidować klasy i stworzyć bardziej równomiernego podziału. Impas trwał kilka tygodni.
Zwróciliśmy się z prośbą o komentarz do dyrekcji Szkoły Podstawowej nr 11, lecz nikt nie chciał nam wyjaśnić sytuacji. Odpowiedź dostaliśmy od urzędu miasta.
Dyrekcja dzieliła dzieci ze względu na miejsce zamieszkania
"Dyrekcja tworząc pierwotnie klasy, w tym pierwsze, brała pod uwagę przede wszystkim miejsce zamieszkania, tak by docelowo dzieci mieszkające przy tej samej ulicy mogły razem wracać po zajęciach do domu. Poza tym niezwykle ważnym kryterium były umiejętności językowe dziecka. Wielu uczniów od lat mieszka w Polsce i bardzo dobrze posługuje się językiem polskim. Często też wcześniej chodziły do polskiego przedszkola i to z tymi dziećmi, z którymi teraz spotykają się w klasie, czy na szkolnym korytarzu. Kolejnym kryterium były orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego, przedstawiane przy rekrutacji. Dyrekcji zależało, by również tych uczniów przydzielić do różnych klas." - informuje Monika Dubec z urzędu miasta we Wrocławiu.
O sprawie dowiedziało się również Kuratorium Oświaty we Wrocławiu. "We wrześniu dostaliśmy pismo, odpowiedzieliśmy, że to nie leży w kompetencjach kuratorium. Jeżeli w czyichkolwiek kompetencjach to leży, to dyrektora. My się odnosiliśmy do tego, że jedyne co, moglibyśmy rozważać to, czy liczba uczniów się zgadzała, a nie kwestię pochodzenia itd. Liczba klas, była zgodna z przepisami prawa oświatowego. Ewentualne zastrzeżenia przekierowaliśmy do prezydenta miasta Wrocławia, ale głównie do dyrektora placówki" - informuje nas kuratorium oświaty we Wrocławiu.
Eksperci: brakuje wytycznych od państwa
Jak wynika z danych resortu edukacji, w polskim systemie oświaty stanem na wrzesień 2024 roku nalicza się 185 tys. dzieci uchodźców z Ukrainy. Do tej liczby warto dodać również dzieci ukraińskich migrantów, których rodzice przyjechali do Polski przed wojną. Umieszczenie w krótkim czasie w szkołach tak wielu dzieci, które często nie mówią po polsku, było ogromnym wyzwaniem. Dr hab. Mikołaj Pawlak, prof. Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW) wskazuje, jakie jeszcze państwo powinno podjąć kroki, żeby cały proces szedł w dobrym kierunku.
CZYTAJ TEŻ: Około 80 tysięcy ukraińskich dzieci w polskich szkołach i kluczowa rola asystentów międzykulturowych
- Rekomenduję by nie tworzyć klas szczególnych, w których się gromadzi dzieci z jakimikolwiek specjalnymi potrzebami. To by się nie wydarzyło, gdyby państwo wcześniej rekomendowało, jak działać w takich sytuacjach. Gdyby była informacja z kuratoriów czy z MEN, że zalecamy nie kumulować dzieci w jednej klasie, to dyrektor nie kumulowałby – podkreśla Pawlak.
Według profesora, najlepszym rozwiązaniem jest w mądry sposób wspierać dzieci o przeszłości migranckiej i to tak, by pomagać funkcjonować całej klasie, całej szkole.
- Nigdy bym nie rekomendował tego, żeby kumulować dzieci cudzoziemskie w jednej klasie. Jeśli jest możliwość rozdzielenia ich proporcjonalnie, to jest pierwsza z rzeczy. Mądry dyrektor w każdej klasie umieściłby po 3-4 uczniów. Druga rzecz, oni potrzebują dodatkowego wsparcia. Niestety, rząd trochę się spóźnia, większe środki na to będą dopiero od 2025 roku. Z dziećmi powinni być asystenci międzykulturowi, żeby wszystkim się lepiej pracowało i nieważne czy to są polskie dzieci, ukraińskie czy jakiekolwiek inne. Asystentki odciążyłyby nauczycieli, niezależnie czy nauczyciele są Polakami, czy Ukraińcami – tłumaczy.
Po dwóch miesiącach nieustannych próśb od rodziców i złożonych wnioskach dyrekcji udało się przenieść dzieci do innych klas. - Obecnie wszyscy zostali proporcjonalnie podzieleni na klasy, biorąc pod uwagę sytuację w każdej klasie - wyjaśnia nam mama jednego z uczniów. Efektem ubocznym jest to, że w istniejących klasach zwiększyła się liczba uczniów.
Jak dowiedziała się nasza redakcja, w trakcie trwania sporu ucierpiała również nauczycielka ukraińskiego pochodzenia, która pod presją niektórych rodziców zrezygnowała z funkcji. Uczniowie przez tygodnie nie mieli stałego nauczyciela.
"Nasze szkoły potrzebują nauczycieli"
Obecnie we wrocławskich szkołach i przedszkolach brakuje około tysiąca nauczycieli i to praktycznie każdego przedmiotu. Najwięcej w szkołach podstawowych i zespołach szkolno-przedszkolnych.
- Nasze szkoły potrzebują nauczycieli. Jeśli nauczycielka była zatrudniona w tej szkole, to oznacza, że miała odpowiednie przygotowanie, ukończone studia pedagogiczne i była w stanie świetnie z tymi dziećmi pracować. Ważne jest to, żeby nauczycielka niezależnie od swojego pochodzenia była wsparta przez osoby, które są w stanie pracować np. z uczniami, mówiącymi trochę gorzej po polsku. Na tym zyskuje cała szkoła. Ostatnią zmianą w prawie, wprowadzoną specustawą, jest narzędzie, które się nazywa asystentura międzykulturowa. Środki z MEN niestety będą dopiero od przyszłego roku, ale samorządy będą mogły z tego korzystać, wspierać takie szkoły i wtedy tego typu kłopotów nie będzie - podkreśla prof. Pawlak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24