Nie było karetki, Patrycja zmarła. Postępowanie prokuratury i Rzecznika Praw Pacjenta

Według raportu NIK co piąta karetka docierała do chorych z opóźnieniem
Do zdarzenia doszło w powiecie świdnickim
Źródło: Google Earth

Prokuratura Okręgowa w Świdnicy wszczęła postępowanie w sprawie śmierci pacjentki, która z powodu braku karetki przez co najmniej dwie godziny czekała na transport do szpitala. Na wyjaśnienia ze strony placówki liczy też Rzecznik Praw Pacjenta.

Kluczowe fakty:
  • 30-letnia pani Patrycja straciła przytomność i została zawieziona na SOR w Świdnicy. Miała udar.
  • Konieczne było przewiezienie kobiety do innego szpitala, jednak zabrakło wolnej karetki.
  • Z powodu opóźnienia szpital w Wałbrzychu także nie był w stanie pomóc chorej – trafił do niego inny pacjent.
  • 30-latka zmarła.
  • Ojciec zmarłej złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, a wojewoda dolnośląski zlecił kontrolę w placówce.
  • Pan Albert opisał historię swojej córki w rozmowie z redakcją Kontakt24

Pani Patrycja zmarła pod koniec marca. Trafiła wówczas z udarem na SOR w Świdnicy. Tam jednak medycy mogli jedynie ustabilizować stan 30-latki i zapewnić jej wczesne leczenie. Z powodu braku karetki transport kobiety do kolejnych placówek medycznych znacznie się się opóźnił.

Pan Albert, ojciec pani Patrycji, 25 kwietnia złożył w Prokuraturze Rejonowej w Dzierżoniowie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Sprawa została przekazana do Prokuratury Okręgowej w Świdnicy, która w piątek poinformowała o wszczęciu postępowania w tej sprawie. Wcześniej odbyło się przesłuchanie ojca zmarłej.  

Rzecznik prokuratury Mariusz Pindera wyjaśnił, że rozpoczęto zbieranie dokumentacji od szpitali, a także ustalanie, kto zajmował się transportem kobiety. W planie są przesłuchania, a decyzja o kierunku, w jakim będzie prowadzone śledztwo, zapadnie najwcześniej w czerwcu.

Jednocześnie sprawie przygląda się Rzecznik Praw Pacjenta. Jak przekazało w korespondencji z tvn24.pl biuro prasowe RPP, decyzja o wszczęciu postępowania wyjaśniającego zapadła po zapoznaniu się ze sprawą.

"Obecnie oczekujemy na stanowisko podmiotu leczniczego. Po analizie pełnej dokumentacji sprawa zostanie niezwłocznie zakończona" – przekazało biuro prasowe RPP. Zapytaliśmy, które podmioty mają złożyć wyjaśnienia i ile mają na to czasu, na odpowiedź czekamy.

Miała udar

Pani Patrycja zemdlała 27 marca w swoim domu w Piławie Górnej. - Jej narzeczony szybko zadzwonił na 112 i po około 20 minutach przyjechało pogotowie i zabrało ją na SOR w szpitalu w Świdnicy. Córce wykonano tomografię komputerową i okazało się, że omdlenie było spowodowane udarem krwotocznym. Trzeba było szybko przewieźć córkę do innego szpitala - relacjonował pan Albert.

Ojciec pani Patrycji przekazał w rozmowie z Kontakt24, że ze względu na poważne nieprawidłowości i brak dostępnej karetki 30-latki nie udało się przewieźć do drugiego, a następnie trzeciego szpitala na czas.

Nasz rozmówca przekazał, że w szpitalu okazało się, że nie ma transportu dla jego córki. - Poinformowali nas, że tak nie powinno być, ale nie znaleźli transportu dla mojej córki, odmówiono też śmigłowca. Nawet padła sugestia, że jeden z lekarzy zawiezie ją autem do Wałbrzycha. Nie chcąc tracić czasu, zaproponowałem, że zawiozę ją swoim samochodem. Nie dostałem na to zgody. Usłyszałem za drzwiami, jak dwóch lekarzy rozmawia między sobą i wymieniają pomysł zamówienia taksówki. Byłem w szoku - mówił.

"Nie było już dla niej ratunku"

Mężczyzna przekazał, że jego córka została po czterech godzinach od omdlenia przewieziona do szpitala w Wałbrzychu. - Tam powiedziano nam, że na nas czekali, ale przyjechał do nich pacjent z wylewem i będziemy musieli czekać na swoją kolej cztery do pięciu godzin. Zaczęto szukać dla nas innego szpitala. Trwało to 40 minut. Lekarz dał nam do zrozumienia, że to wygląda źle, bo długo leżała w Świdnicy. Po około sześciu godzinach od omdlenia trafiliśmy do wrocławskiego szpitala przy ulicy Borowskiej - mówił.

- Nie było już dla niej ratunku - dodał. Patrycja została dawczynią organów. - Dzięki niej żyje kilka osób - podkreśla ojciec zmarłej.

Mężczyzna zaznacza, że opowiada tę historię, aby zwrócić uwagę na rażące nieprawidłowości. - To patologiczna sytuacja. Gdyby córka sprawnie została przetransportowana do Wałbrzycha lub Wrocławia, pewnie byłaby nadal z nami - zakończył.

Szpital tłumaczy: to nie są częste sytuacje

O sprawę zapytaliśmy Regionalny Szpital Specjalistyczny "Latawiec" w Świdnicy, na SOR którego początkowo przewieziono panią Patrycję. Dyrektor placówki Grzegorz Kloc zastrzegł, że ze względu na tajemnicę lekarską i ochronę danych osobowych nie informuje o świadczeniach medycznych udzielanych konkretnym pacjentom. Zaznaczył także, że "wszelkie zgłaszane dyrekcji szpitala nieprawidłowości są weryfikowane", a przesłana przez naszą redakcję wiadomość spowodowała wszczęcie wewnętrznego postępowania wyjaśniającego.

Na część naszych pytań dyrektor jednak odpowiedział.

"Na potrzeby transportu medycznego szpital posiada stosowne umowy z wykwalifikowanymi jednostkami realizującymi transport medyczny, także międzyszpitalny, na który istnieje spore zapotrzebowanie na rynku usług medycznych. Sytuacje niedostępności transportu w czasie wymaganym w umowie nie należą do częstych i zawsze w takim przypadku Szpital stara się zorganizować alternatywny transport, angażując dodatkowe środki i osoby (np. lekarzy dyżurnych), by skrócić czas oczekiwania. W szczególnych sytuacjach zwracamy się także o pomoc do dyspozytora zespołów ratownictwa medycznego, niestety obwarowania prawne i brak należnej koordynacji na poziomie wojewódzkim uniemożliwiają taką incydentalną pomoc" – czytamy w przesłanej do naszej redakcji wiadomości.

Kloc zaznaczył, że w przypadku pani Patrycji szpital wykorzystał wszystkie dostępne możliwości, a opóźnienie wynikało z "przyczyn niezależnych od nich". Pani Patrycja według informacji przekazanych przez szpital miała trafić do kolejnej jednostki po 2 godzinach i 18 minutach od przybycia na SOR w Świdnicy. Zanim to nastąpiło, oddział zapewnił 30-latce "diagnostykę, stabilizację funkcji życiowych i wczesne leczenie".

Zapytaliśmy też dyrektora szpitala, jakie znaczenie ma czas w przypadku pacjentów z podejrzeniem udaru krwotocznego i czy szansa na uratowanie pacjentki byłaby większa, gdyby wcześniej otrzymała pomoc. W odpowiedzi czytamy między innymi, że faktycznie "czas ma istotne znaczenie w przypadku pacjentów ze schorzeniami CUN (centralnego układu nerwowego - red.)".

"Według danych z piśmiennictwa śmiertelność w przypadku krwotoku śródmózgowego wynosi ponad 50 proc., przy czym połowa zgonów następuje w ciągu pierwszych 2 dni, a rokowanie w większości przypadków jest niepomyślne i wyjściowo ciężki stan kliniczny bezpośrednio koreluje ze śmiertelnością" - przekazał Kloc.

Wojewoda zawiadamia NFZ

Zwróciliśmy się do rzecznika Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego z prośbą o wyjaśnienie, czy faktycznie nie ma możliwości, by w kryzysowej sytuacji dyspozytor przekierował karetkę do szpitala.

Tomasz Jankowski, rzecznik prasowy Wojewody Dolnośląskiego w odpowiedzi na nasze pytania zapewnił, że w opisywanej sytuacji "system Państwowego Ratownictwa Medycznego – nadzorowany przez Wojewodę Dolnośląskiego – zadziałał prawidłowo i zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa". Wyjaśnił, że rola PRM w ratowaniu życia pani Patrycji zakończyła się po przewiezieniu jej z domu na SOR w Świdnicy.

"W momencie przyjęcia pacjentki do szpitala, to podmiot leczniczy odpowiada za stan zdrowia pacjentki. Ponadto szpital ma obowiązek zapewnić jej dalszą diagnostykę, leczenie, a także w razie konieczności, transport do innej placówki. Systemowe zespoły ratownictwa medycznego nie są uprawnione do realizacji transportów między szpitalami, a próby traktowania ich jako rozwiązania awaryjnego są sprzeczne z przepisami prawa i naruszają zasady funkcjonowania całego systemu w regionie" – przekazał Jankowski.

Rzecznik dodał, że Wojewoda Dolnośląski zlecił kontrolę w placówce. Zapowiedział też, że powiadomi o sprawie Narodowy Fundusz Zdrowia.

Anna Szewczuk-Łebska, rzeczniczka prasowa NFZ poinformowała nas, że Dolnośląski Oddział Wojewódzki NFZ wyjaśnia obecnie, czy w przypadku pani Patrycji placówka medyczna prawidłowo wywiązała się ze swoich obowiązków.

"Szpitale mają obowiązek zapewnienia pacjentom odpowiedniej diagnostyki i leczenia oraz transportu do innej placówki, jeśli ich stan tego wymaga. W stanie zagrożenia życia pacjent powinien być przetransportowany niezwłocznie. W tym celu szpitale są zobowiązane do posiadania transportu własnego lub umowy na transport zawartej z innym podmiotem. Taki transport powinien zapewniać dostęp do opieki lekarskiej porównywalnej z udzielaną przez specjalistyczny zespół ratownictwa medycznego i być w dyspozycji szpitala całodobowo przez wszystkie dni tygodnia" – podała rzeczniczka.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: