"Zażalenie jest całkowicie bezzasadne" napisał sędzia i tym samym ostatecznie zamknął sprawę rowerzysty z Wrocławia, który dwa lata temu zderzył się z samochodem na ścieżce rowerowej we Wrocławiu. Auto wyjeżdżało z drogi podporządkowanej. Prowadził je inny sędzia. Po miesiącach rehabilitacji i pisania odwołań rowerzysta rozkłada ręce. - Myślałem, że uda mi się pokazać, że nikt nie powinien być ponad prawem. Nie udało się - mówi.
O sprawie informowaliśmy pół roku temu. Wtedy Marcin Wieczorek dostał z prokuratury pismo, w którym śledczy napisali, że umarzają postępowanie. I że nie chcą zająć się sprawą sędziego, który - wyjeżdżając podporządkowaną drogą z parkingu - zderzył się z jadącym wzdłuż głównej trasy ścieżką rowerową Marcinem Wieczorkiem. Mężczyzna, kiedy otrzymał to pismo, miał już za sobą miesiące kompletnego zakazu pracy i walki na rehabilitacjach po złamaniu kręgosłupa.
"Zażalenie jest całkowicie bezzasadne"
Po naszej interwencji prokuratorzy zmienili zdanie. Umorzenie anulowali i skierowali sprawę do sądu. - I ja właśnie otrzymałem pismo z Sądu Rejonowego w Lesznie, z wydziału zamiejscowego w Rawiczu. To odpowiedź na moje zażalenie od decyzji prokuratury w Kluczborku, która uznała że nie zajmie się sprawą - pokazuje Marcin Wieczorek. Po dwóch latach od wypadku sędzia uznał, że "zażalenie jest całkowicie bezzasadne". I tym samym zgadza się z wcześniejszymi opiniami, żeby sprawą się nie zajmować.
- To najpierw ja opowiem jak pamiętam to zdarzenie - proponuje mężczyzna, który najpierw żalił się prokuratorom, potem sędziom. - Jechałem ścieżką w stronę centrum miasta. Wtedy nagle z podporządkowanej drogi, którą miałem po lewej, wysunął się samochód - mówi. - Auto wyjechało zza wysokiego muru, który oddziela teren byłego parkingu od chodnika i przejazdu dla rowerzystów. I zajechało mi drogę. Uderzyłem w nie, to był moment, nie zdążyłem nawet złapać za manetki do hamowania. To były sekundy. Przeleciałem przez maskę i upadłem na kostkę brukową - mówi.
Potem otrzepał spodnie, poszedł do domu. Jak zanotowali na pogotowiu, gdzie zabrała go żona, był w szoku.
A kierowca? Odjechał w swoją stronę. Na miejsce nikt nie wezwał karetki ani policji.
Zderzenie nagrała oddalona o kilkadziesiąt metrów kamera parkingowego monitoringu.
"Chociaż widoczność poprawili"
- Wnikliwa analiza przedmiotowego postanowienia w świetle przedstawionych dowodów nie wskazuje żadnych błędów prawnych czy merytorycznych organu orzekającego. Sąd nie dopatrzył się błędów w toku przeprowadzanych czynności. I zażalenie Marcina Wieczorka uznaje za bezzasadne - napisał w oświadczeniu sędzia z Sądu Rejonowego w Lesznie, z wydziału zamiejscowego w Rawiczu.
Jak dodał, "istotą było wzajemne przesłonienie kierujących murem, a uczestnicy zdarzenia zbliżając się do skrzyżowania nie widzieli się wzajemnie i nie reagowali na zaistniałe zagrożenie". - To prawda, że zasłonięci byliśmy murem. Ale to nie zwalnia kierowcy od tego, żeby nie dostosowywać się do przepisów. Kiedy wyjeżdża się z drogi podporządkowanej trzeba zwolnić i przepuścić - komentuje Marcin Wieczorek.
Również na taką uwagę sąd ma odpowiedź. "Kierujący samochodem nie miał możliwości uniknięcia zdarzenia, gdyż aby obserwować ruch pojazdów na ścieżce rowerowej, musiał przodem samochodu wjechać na pas przejazdu dla rowerzystów" napisał w uzasadnieniu sędzia. Dodał jednak, że - w opinii biegłego - "zatrzymując samochód w sposób zamierzony, nie przysłonił całości pasa ścieżki, pozostawiając obszar zezwalający na ominięcie auta przez ewentualnych rowerzystów".
- Po pierwsze: wcale nie zamierzony, bo na monitoringu widać, że on zatrzymał się dopiero, kiedy doszło do zderzenia, nie wcześniej. Po drugie: czyli, że jak? Czyli że skoro samochód zajeżdża mi drogę, to powinienem umieć wymanewrować, bo mam jeszcze kilkanaście centymetrów niezajętego pasa po prawej? - zastanawia się Marcin Wieczorek.
I na to sąd ma odpowiedź. "Kierujący rowerem nadjeżdżał ścieżką ze znaczną prędkością" - uzasadnił brak czasu na reakcję u rowerzysty. Jak szybko? Tego nie uda się ustalić. Na ścieżkach rowerowych nie ma przecież fotoradarów. - Prawo drogowe pozwala jechać ścieżką rowerową z prędkością do 50 kilometrów na godzinę. Ile ja jechałem? Na pewno nie mam tyle pary w nogach, żeby przekroczyć tę prędkość. Biegły mi szacował, że mogłem jechać koło 30 kilometrów na godzinę. Czyli z dwudziestokilometrowym zapasem - zauważa Marcin Wieczorek.
- Miałem więc prawo z taką prędkością jechać główną drogą. Samochód wyjeżdżający z podporządkowanej trasy powinien ustąpić pierwszeństwa. Dodatkowo przypominały mu o tym znaki - przypomina zasady ruchu drogowego mężczyzna.
"Sąd nie zgadza się z opinią, że kierujący samochodem nie zastosował się do do znaku poziomego, tj. linii warunkowego zatrzymania, gdyż - co jest widoczne gołym okiem - znaki poziome na nawierzchni brukowej były w chwili wypadku nieczytelne, gdyż uległy starciu". - Litości, przecież tam, poza tą linią były jeszcze pionowe znaki drogowe, że "uwaga, oto ścieżka rowerowa". To od strony rowerzystów nie ma informacji, że tam jest jakikolwiek wyjazd z parkingu - mówi Marcin Wieczorek.
Mężczyzna nie rozumie też dlaczego nikt nie wziął pod uwagę opinii pierwszego biegłego, który orzekał w jego sprawie. - On napisał wyraźnie, że to wina kierowcy. Prokuratorzy, sąd uznali że jego opinia jest "lakoniczna", ale nikt nie poprosił, jak to się zwykle robi, o jej uzupełnienie. Od razu powołali nowego biegłego - mówi rowerzysta. "Pierwsza dopuszczona w sprawie opinia biegłego jest powierzchowna i nie uwzględnia wszystkich aspektów sprawy, a w większości ma charakter normatywny, wskazujący obowiązki kierującego pojazdem zbliżającego się do przejazdu dla rowerów, czym biegły w sposób niedopuszczalny wszedł w rolę organu orzekającego" tłumaczy mu sąd.
"Gdybym ja siedział za kierownicą, decyzja sądu byłaby pewnie inna"
Marcin Wieczorek ma swoją teorię. - Gdybym to ja jechał tym autem, to na pewno uznaliby mnie za winnego spowodowania wypadku. Tamtego kierowcy nie uznali z jednego powodu - pewnie dlatego, że na co dzień jest sędzią i sam orzeka w takich samych sprawach, związanych z wypadkami drogowymi we Wrocławiu. Sam też doskonale zna tych biegłych, skoro na co dzień z nimi pracuje - mówi mężczyzna.
Marcina Wieczorka do tej pory zastanawia: dlaczego sędzia nie wezwał na miejsce nawet pogotowia, policji?
- Byłem w szoku - mówił pół roku temu sędzia. - Ja wyjeżdżałem z parkingu, i to nie tak, że ja, tylko rowerzysta wjechał na mnie. To znaczy ja się wysunąłem, a rowerzysta uderzył we mnie. I przetoczył się przez maskę. To nie jest tak, że ja jechałem i uderzyłem w rowerzystę - opowiadał wtedy.
Dziś jest mniej rozmowny. Nie chce komentować całej sytuacji, zapewnia, że o decyzji sądu w Rawiczu dowiedział się dopiero od dziennikarzy. - Nie śledzę tej sprawy, żeby nie było, że mam na nią jakikolwiek wpływ - mówi jedynie.
Dla Marcina Wieczorka sprawa jest już zamknięta. - Ta decyzja zamknęła mi ostatnią drogę sądową - mówi rowerzysta.
Bo to decyzja ostateczna. Marcin Wieczorek przeszedł wszystkie możliwe szczeble, próbując udowodnić swoje racje w postępowaniu karnym. Był w prokuraturze, a kiedy ta - rejonowa w Kluczborku - nie chciała się zająć jego sprawą, napisał zażalenie. Zażalenie zostało zaakceptowane na korzyść rowerzysty, prokuratorzy zdecydowali wtedy, że jednak przekażą sprawę do sądu. Trafiła ona do Sądu Najwyższego - tamtejsi sędziowie zdecydowali, że Marcinem Wieczorkiem powinien zająć się Sąd Rejonowy w Lesznie, wydział zamiejscowy w Rawiczu. I właśnie tu zażalenie ostatecznie zostało odrzucone. Polskie prawo jest tak skonstruowane, że przejście takiej drogi to wszystko, co można zrobić w sprawach karnych, jeśli sądy i prokuratury odrzucają wnioski o zajęcie się sprawą.
- Jest ranny, nie ma winnego. Ot cały paradoks - mówi tylko Marcin Wieczorek.
Postawili lustro
Jednego i rowerzysta i kierowca i sąd są pewni: wysoki mur, który oddziela stary teren parkingu od ścieżki rowerowej, bardzo w tamtym miejscu przeszkadza. - Tak napisał też sędzia. I na szczęście miasto zainstalowało w miejscu wypadku już lustro. Ludzie dzięki temu będą mieć lepszą widoczność - mówi Marcin Wieczorek.
- I to jedyny plus mojej sprawy. Ja walczyłem o odszkodowanie za złamany kręgosłup, nic nie dostałem przez to że umorzono wszystko. Ale chciałem też żeby ten sędzia i jego koledzy zobaczyli, poczuli, że nikt nie jest poza prawem. I mi się nie udało. W głowie mi się to nie mieści, że takie rzeczy mogą się dziać w tym kraju - dodaje.
Więcej na temat sprawy Marcina Wieczorka w programie Blisko Ludzi.
Autor: bieru/kv / Źródło: tvn24.pl