Wszyscy uczestnicy wyprawy do Liberii, kraju ogarniętego epidemią Eboli, są już we Wrocławiu. Mimo że ostatnia wolontariuszka do kraju wróciła w piątek, dziewczyny nie widział żaden lekarz. Dopiero w poniedziałek zgłosiła się do sanepidu.
Wolontariusze z wrocławskiego liceum opiekowali się sierotami z krajów ogarniętych wojną domową. Na misję do Liberii wyjechali 1 lipca i każdy z nich spędził tam kilka tygodni. Ostatnia uczestniczka z epicentrum epidemii Eboli wróciła 15 sierpnia. Wtedy już do Liberii nie można było swobodnie wjechać - obóz, w którym przebywali wolontariusze, zamknięto właśnie przez wzgląd na rozprzestrzeniającą się chorobę. Mimo dużego zagrożenia zarażeniem ostatniej uczestniczki nie widział jeszcze lekarz.
- Miała skontaktować się z sanepidem tuż po powrocie. Kobieta zadzwoniła do nas dzisiaj. Inspektorzy dokładnie poinstruowali ją, jak powinna się zachować i że powinna się zgłosić się do specjalisty od chorób zakaźnych - informuje Witold Paczosa, kierownik działu epidemiologii w dolnośląskim sanepidzie.
Objawy nawet po kilkunastu dniach
Jak wyjaśnił, jeśli tylko wystąpią u niej niepokojące objawy, zostanie odizolowana. Na razie dziewczyna czuje się dobrze. Jednak symptomy gorączki krwotocznej pojawić się mogą nawet kilkanaście dni po kontakcie z innym zarażonym.
Jednocześnie Paczosa zapewnia, że inspektorzy sanepidu mają stały kontakt z innymi uczestnikami wyprawy Liberia 2014.
Kuratorium bezsilne?
Tymczasem sprawą wyjazdu młodzieży szkolnej z Wrocławia do Afryki zainteresowało się kuratorium oświaty. W wyprawie brało udział czterech 14-latków. - My przed ich wyjazdem nie dostaliśmy żadnego sygnału o takiej kontrowersyjnej wycieczce. Poprosiliśmy o wyjaśnienie jej przebiegu oraz przygotowania do wyjazdu - mówi w rozmowie z TVN24 Janina Jakubowska z Kuratorium Oświaty we Wrocławiu.
Ksiądz Jerzy Babiak, czyli organizator wycieczki, zapewnił kuratorium, że wyjazd nastolatków z Wrocławia do Liberii był wyjazdem prywatnym. - Dlatego też nie możemy nic zrobić, nie jesteśmy w stanie zbadać przebiegu tego wyjazdu. Z uwagi na to, że wyjazd mógł być niebezpieczny dla młodzieży, kurator zgłosił się do prokuratury, czy opiekun nie naraził zdrowia lub życia uczestników - dodaje Jakubowska.
Jeśli okaże się, że tak właśnie było, ksiądz za swoje nieodpowiedzialne zachowanie stanie przed komisją dyscyplinarną.
Tak o wycieczce do Liberii mówi kuratorium:
Sprawa w prokuraturze
Wyjazdem młodzieży na wolontariat do kraju ogarniętego epidemią Eboli zajęła się już prokuratura. Śledczy sprawdzają, czy młodzież nie została narażona na niebezpieczeństwo zagrażające zdrowiu i życiu. Jak wyjaśniają prokuratorzy, postępowanie nie toczy się przeciwko organizatorom wycieczki.
Ksiądz: "Zapoznali się z ryzykiem"
Jednocześnie ksiądz cały czas twierdzi, że ci, którzy wyjechali z nim na misję, byli zaznajomieni z zagrożeniem, na jakie się narażają. - Granice nie były zamknięte, uczniowie wiedzieli, gdzie jadą, a ich rodzice wyrazili na to zgodę - komentował na konferencji prasowej.
O tym, że w czasie pobytu w Liberii nie spotkali żadnego zarażonego, przekonywała w rozmowie z reporterem TVN24 jedna z uczestniczek niebezpiecznej wyprawy. - Tak naprawdę nie było wiadomo, kto jest chory, a kto nie. Wiedzieliśmy, że w regionie, w którym mieszkaliśmy, nie doszło do zarażenia Ebolą. Dlatego byliśmy w miarę spokojni. Pojechaliśmy tam pomagać, strach nie mógł nam w tym przeszkodzić - mówiła Ania. CZYTAJ WIĘCEJ
Wirus zbiera śmiertelne żniwo
Według ogłoszonych w piątek przez WHO danych w Afryce Zachodniej na Ebolę zmarło już 1145 osób. Jest również pierwsza ofiara śmiertelnej choroby w Europie - w Hiszpanii zmarł ksiądz, który przebywał na misji w Liberii. WHO ostrzegła, że epidemia wirusa Ebola stanowi zagrożenie dla zdrowia na skalę międzynarodową i może w dalszym ciągu rozprzestrzeniać się w nadchodzących miesiącach.
Autor: mir / Źródło: TVN24 Wrocław