Wolontariuszka opolskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami podczas spaceru usłyszała miauczenie. - To było nie do uwierzenia. Z kratki kanalizacyjnej wystawała oblodzona łapka. Przymarzła do metalu, a kot na niej zwisał - mówi.
Niedzielny poranek na jednym z osiedli w Opolu. Pani Katarzyna, wolontariuszka opolskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami wyszła na spacer z podopiecznymi. Podczas przechadzki usłyszała miauczenie dochodzące spośród zaparkowanych samochodów.
- Dźwięki były przytłumione. Myślałam nawet, że się przesłyszałam. Jednak na wszelki wypadek postanowiłam sprawdzić, co się dzieje, bo osiedlowe koty lubią ogrzewać się pod maskami samochodów - relacjonuje Katarzyna Kaczmarek.
"To było nie do uwierzenia"
Kobieta poprosiła sąsiadów, by upewnili się, że jeden z czworonogów nie ukrył się właśnie w ich aucie. - Wróciłam do domu. Sąsiadka zadzwoniła, że żadnego kota nie ma. 20 minut później odebrałam telefon z wiadomością, że jednak jest - mówi kobieta.
Zwierzę było, ale nie tam, gdzie się spodziewała. Bo jak przyznaje, na taki widok trudno być przygotowanym. - To było nie do uwierzenia. Z kratki kanalizacyjnej wystawała zaśnieżona i oblodzona łapka. Przymarzła do metalu, a kot na niej zwisał. I nawoływał ostatkiem sił - opowiada wolontariuszka TOZ.
Pomoc mieszkańców i strażaków
Mieszkanki osiedla rozpoczęły akcję ratunkową. Dzwoniły na numery alarmowe.
- W niedzielę o godzinie 9.30 otrzymaliśmy zgłoszenie, z którego wynikało, że ze studzienki dobiegają głosy uwięzionego zwierzęcia - informuje st. kpt. Bartosz Raniowski, oficer prasowy komendanta miejskiego Państwowej Straży Pożarnej w Opolu.
Do akcji ruszyło sześciu strażaków, którzy próbowali podnieść przymarzniętą do ziemi kratkę. Ratownikom pomagali mieszkańcy. - Sąsiedzi zaczęli znosić garnki i czajniki z gorącą wodą, żeby rozmrozić kratkę - mówi Kaczmarek. To i użycie specjalistycznego strażackiego sprzętu dało rezultat. Po kilkudziesięciu minutach akcji kot został wyciągnięty z pułapki. - Wyglądał okropnie. Myśleliśmy, że już nie żyje. Na szczęście było inaczej. Przekazaliśmy go strażnikom miejskim, a ci przewieźli go do lecznicy - relacjonuje kobieta.
Z pułapki do weterynarza
Nie wiadomo, jak długo kot był uwięziony. Zdaniem wolontariuszki TOZ musiało to być kilka godzin. Prawdopodobnie wszedł do kanałów jednym z wejść lub otwartych włazów. - Z jakiegoś powodu nie mógł wyjść tą samą drogą. Szukał wyjścia na powierzchnię i ugrzązł w tak niefortunny sposób - mówi pani Katarzyna.
Obecnie zwierzak, pod opieką weterynarzy, dochodzi do siebie. Jak mówią lekarze, był wychłodzony. Teraz jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. - Pokazuje pazurki. Nie daje się do siebie zbliżyć - mówi Marek Tymowicz, weterynarz, który zajmuje się kotkiem.
Do zdarzenia doszło w Opolu:
Autor: tam//ec / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TOZ Opole