Jest jednym z najlepiej zachowanych ogrodów zoologicznych na świecie, najstarszym zoo w Polsce i oczkiem w głowie mieszkańców. - To właśnie wrocławianie zrzucili się na pierwszego, największego mieszkańca zoo, słonia indyjskiego - opowiadają pracownicy ogrodu.
Był rok 1863. Coraz więcej niemieckich miast miało swoje ogrody zoologiczne - tylko nie Wrocław.
- Sprawę w swoje ręce wzięła więc grupa cenionych mieszkańców - aptekarzy, lekarzy, arystokratów i naukowców. Razem założyli towarzystwo akcyjne, którego celem było stworzenie zoo - mówi dr Leszek Solski, pasjonat historii pracujący we wrocławskim zoo. Udało się po dwóch latach. Ogród otwarto 10 lipca 1865 roku.
Początki były trudne, a ogród zoologiczny rozwijał się powoli. Pierwszy przełom nastąpił wraz z przybyciem do Wrocławia słonia.
Słoń Theodor - pierwszy wrocławski Trąbalski
Pierwszy słoń trafił do wrocławskiego ogrodu zoologicznego w 1873 roku, osiem lat po jego otwarciu. Złożyli się na niego wrocławianie.
- Zorganizowano loterię fantową. Mieszkańcy zrobili zbiórkę przedmiotów, które potem losowano jako nagrody - opowiada dr Solski. - By wziąć udział w loterii, wrocławianie kupowali specjalne losy ze słoniem. Tym sposobem każdy mógł przyczynić się do kupna zwierzęcia - dodaje.
Loteria okazała się sukcesem. Słoń indyjski, mniejszy kuzyn słonia afrykańskiego, został kupiony z najstarszego ogrodu świata - London Zoo. Na imię miał Peter i kosztował 450 funtów szterlingów.
- Jak obliczyłem, była to kwota porównywalna z 30 tysiącami dolarów - dodaje dr Solski.
Sprowadzenie słonia stało się wielkim wydarzeniem. Jego podróż z Londynu do stolicy Śląska nie była łatwa. W Anglii został załadowany na statek i przez Morze Północne przedostał się do Hamburga. Kolejnym portem był Szczecin. Stamtąd został przetransportowany pociągiem przez Poznań do Wrocławia.
Mieszkańcy powitali go z hukiem
- Słoń maszerował przez Wrocław z wielką pompą. Z Dworca Górnośląskiego (przyp. red. obecnie nieczynny, zlokalizowany obok Dworca Głównego) w przygotowanym na tę okazję wozie ciągniętym przez sześć, albo nawet osiem koni, przejechał, aż do ogrodu zoologicznego - mówi Solski.
Na miejscu na zwierzę czekała zaadaptowana do słoniowych potrzeb, specjalnie wzmocniona stodoła oraz nowe imię. Od tamtej chwili gwiazdą wrocławskiego ogrodu zoologicznego stał się słoń Theodor.
- Słoniarni z prawdziwego zdarzenia Theodor doczekał się dopiero w 1888 roku - mówi Solski. Niestety nie zdążył się nią nacieszyć. Padł jeszcze tego samego roku.
Przeżył 15 lat. Był pierwszym wrocławskim słoniem. W historii ogrodu było ich jeszcze 25, także te największe - afrykańskie. Obecnie słoniową tradycję podtrzymują dwie słonice indyjskie: Birma i Toto.
Przyjeżdżają z całego świata
Wrocławskie zoo na tle innych ogrodów odznacza się niebagatelną wartością historyczną i architektoniczną zachowanych budowli.
- Nie ma drugiego takiego zoo. U nas zachowały się stare XIX-wieczne pawilony. Samo założenie terenowe, bardzo dobrze zresztą pomyślane, także nie uległo zmianie. Układ ścieżek jest w 70% zgodny z pierwotnym - opowiada Solski.
Najstarszym zachowanym budynkiem jest znajdująca się w południowo-zachodniej części baszta niedźwiedzi. Powstała jeszcze przed otwarciem ogrodu, w 1864 roku. Ceglana konstrukcja w całości przetrwała do naszych czasów.
- Wielu zoohistoryków i entuzjastów ogrodów zoologicznych, szczególnie z państw anglosaskich, przyjeżdża żeby zobaczyć nasze zoo. Gdzie indziej dawne zabudowania zostały zniszczone w czasie wojny lub rozebrane w ramach modernizacji. U nas przetrwały - podkreśla.
W latach 1887-89 zoo rozkwitło. Wtedy powstały trzy nowe pawilony. Wielokrotnie do dziś przebudowywane małpiarnia i ptaszarnia oraz słoniarnia. Ten ostatni budynek przetrwał do naszych czasów w praktycznie niezmienionym stanie.
- Słoniarnia jest świetnie zachowana. Została wzmocniona, zainstalowano w niej elektrykę i nowoczesne zabezpieczenia dla pielęgniarzy zajmujących się słoniami - wymienia Solski.
Krwiożercze niedźwiedzie i pawian Bukiet
"... niedźwiedź schwycił za rękę karmiącego go chłopca, wciągnął do basenu i wywlókłszy na wysepkę zaczął szarpać. Witkowski przepłynął basen i atakując niedźwiedzie kamieniami, ocalił chłopca. Dziecko choć ciężko pokąsane żyje, bohaterski obrońca otrzymał liczne dowody zasłużonego uznania."
Tak dramatyczne wydarzenia roku 1959 w zoo relacjonowała jedna z wrocławskich gazet. Wypadek rozniósł się szerokim echem po całym mieście. 26-letni blacharz Edward Witkowski stał się bohaterem opinii publicznej.
- Szczegóły zdarzenia nie są mi znane. Na archiwalnych zdjęciach wyraźnie jednak widać, że niedźwiedź był w stanie wyskoczyć z wody i dosięgnąć do krawędzi, przy której byli ludzie - zauważa Solski. - W tamtych czasach inaczej podchodzono do kwestii bezpieczeństwa. Ogrodzenia nie były pod napięciem, wszystko opierało się na zdrowym rozsądku zwiedzających - zwraca uwagę i dodaje: - Do klatki z lwami można było wsadzić rękę.
Właśnie dzięki swobodnemu podejściu do bezpieczeństwa, jedną z gwiazd zoo w latach 60. stał się pawian Bukiet. Sprytna małpa nauczyła się wyskakiwać z wybiegu. Nie uciekał. Siadał wśród zwiedzających i płatał im figle.
- Pamiętam, jak jako dzieciak byłem w zoo. Miałem w kieszeni landrynki. Rozpakowałem jedną i wsunąłem papierek do kieszeni. Nagle poczułem, że coś grzebie mi w kurtce - wspomina Solski. - Okazało się, ze mam za sobą pawiana. Taki właśnie był Bukiet - dodaje.
Autor: Arkadiusz Kowalik,bieru//par / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici