Nie żyje pracownica administracji szpitala powiatowego w Złotoryi na Dolnym Śląsku. Kobieta z objawami COVID-19 tydzień czekała na wynik testu. Ostatecznie go nie poznała. Zdążyła jeszcze wezwać karetkę pogotowia. Zmarła w swoim domu.
Kobieta w złotoryjskim szpitalu powiatowym pracowała w dziale administracji, zajmowała się rozliczaniem rehabilitacji. Ale od przeszło tygodnia nie pojawiała się w pracy. Miała objawy COVID-19. Poddała się samoizolacji. Na początku poprzedniego tygodnia pobrano od niej wymaz do testu.
Mijały kolejne dni, stan kobiety się pogarszał, a wyniku testu nadal nie było. W niedzielę, z wysoką gorączką, zgłosiła się do nocnej i świątecznej opieki ambulatoryjnej w złotoryjskim szpitalu.
- Tam udzielono jej doraźnej pomocy. My nie mamy oddziału covidowego. Pani doktor pouczyła ją, że powinna zawiadomić pogotowie i pojechać do szpitala z oddziałem dla osób zakażonych koronawirusem - mówi Jolanta Klimkiewicz, od nieco ponad tygodnia prezes szpitala w Złotoryi.
Zmarła w domu
Pracownica szpitala wróciła do domu. W poniedziałek jej stan znacząco się pogorszył. Wezwała pogotowie. Ratownicy reanimowali ją na miejscu. Niestety, nie udało się uratować kobiety. Była obciążona innymi chorobami. Nie wiadomo, czy chorowała także na COVID-19. Wyniku testu nie doczekała.
- Poprosiłam moich pracowników o przygotowanie notatek służbowych dotyczących tej sytuacji. Jeżeli nasza pracownica była w niedzielę na terenie szpitala, to chciałabym wiedzieć, czy prawidłowo zareagowaliśmy, czy pracownicy zachowali się właściwie. Kiedy zbiorę wszystkie notatki, będę mogła udzielić bardziej szczegółowej informacji. Na razie posługuję się głównie relacjami współpracowników - przyznaje prezes Klimkiewicz.
- Wszyscy w szpitalu bardzo to przeżyli. Wszyscy jesteśmy ludźmi, każdy ma swoją rodzinę. Poświęcenie personelu jest ogromne - dodaje.
Długi czas oczekiwania na wyniki
Klimkiewicz zaznacza, że wszyscy bardzo sumiennie wykonują swoje obowiązki. Boi się jednak, że przyjdzie moment, kiedy nie będzie kim zapełnić grafiku.
- Drżę o każdy telefon, że pracownik może być zakażony. Nawet o to, że miał kontakt z kimś zakażonym - wymienia prezes.
Obawy te wiążą się z wydłużonym czasem oczekiwania na wyniki testów. Nie tylko zmarła pracownica administracji szpitala czekała tydzień od wymazu. Inny pracownicy, ale też pacjenci potrafią oczekiwać nawet dłużej.
- Proszę sobie wyobrazić, że leży u nas pacjent z objawami covidowymi, my go "wymazujemy" i na wynik czekamy na przykład osiem dni. Musimy go traktować jak covidowego, chociaż nie wiemy, czy jest zakażony - mówi Jolanta Klimkiewicz.
Rozwiązaniem tego problemu byłoby pozyskanie testów antygenowych, aby szybko, na bieżąco sprawdzać pacjentów i personel pod kątem zakażenia. Szpital złożył zapotrzebowanie na 500 sztuk. W poniedziałek miał otrzymać pierwsze 40 sztuk. Przesyłka nadal nie dotarła.
W ostatnim czasie w szpitalu i funkcjonującym przy nim Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym wykryto siedem zakażeń koronawirusem. Miejsce w szpitalu zakaźnym udało się znaleźć tylko dla jednej z tych osób. Dla pozostałej szóstki, po podzieleniu interny, utworzono tzw. oddział buforowy.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN