Do śmierci dwóch mężczyzn, którzy pod koniec stycznia zginęli podczas wejścia na Śnieżkę, nie przyczyniły się osoby trzecie - przekazała prokuratura. 23- i 47-latek zsunęli z wysokości około 900 metrów, niemal z samego szczytu góry. Zginęli na miejscu.
Prokuratura prowadziła postępowanie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. Prokurator Tomasz Czułowski z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze (woj. dolnośląskie) poinformował jednak w poniedziałek, że według wszystkich dotychczasowych ustaleń przyczyną tragedii był nieszczęśliwy wypadek.
Do wypadku doszło 30 stycznia około godziny 14 na północnym zboczu Śnieżki. Jak powiedział wówczas Adam Tkocz, pełniący obowiązki naczelnik Grupy Karkonoskiej GOPR, ratownicy otrzymali zgłoszenie o trzech osobach, które idąc zboczem Śnieżki, zsunęły się do Kotła Łomniczki tak zwaną rynną śmierci.
- Wysłanym na miejsce ratownikom pomagali też ratownicy z czeskiej Horskiej Służby - powiedział Tkocz. W akcji uczestniczyły również trzy śmigłowce: polskiego LPR i dwa czeskie.
Rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Justyna Sochacka tuż po zdarzeniu przekazała, że załoga LPR "wyruszyła w to miejsce, gdzie prowadzona już była akcja ratunkowa przez Grupę Karkonoską GOPR", a po informacji o zaginionych "zapadła decyzja o poszukiwaniu śmigłowcem LPR z powietrza". - Załoga nie wypatrzyła jednak innych poszkodowanych - podkreśliła.
Ostatecznie prowadzone przez służby poszukiwania kolejnej osoby lub osób zostały zakończone. - Ratownicy nikogo nie znaleźli. Relacje osób zgłaszających wypadek były bardzo rozbieżne - mówiono o dwóch, trzech, a nawet czterech osobach - powiedział p.o. naczelnik Grupy Karkonoskiej GOPR.
Bardzo trudne warunki
Ofiary to dwaj mężczyźni. - Jeden z nich to 23-letni mieszkaniec województwa lubuskiego, a drugi to 47-letni mieszkaniec województwa dolnośląskiego - przekazała podinspektor Edyta Bagrowska, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Jeleniej Górze. Obaj to obywatele Polski. Wspinali się na Śnieżkę w bardzo trudnych warunkach. Spadli z wysokości około 900 metrów, z samego szczytu Śnieżki do dna Kotła Łomniczki.
Ciała osób, które zginęły w wyniku upadku ze zbocza Śnieżki, były transportowane do Karpacza. Wydobycie poszkodowanych było skomplikowaną operacją. Do akcji początkowo został skierowany zespół ośmiu ratowników pełniących dyżur w stacji ratunkowej w Karpaczu.
- Te zbocza Śnieżki północne jest to teren dość eksponowany, a teraz panują tam bardzo trudne warunki. W zasadzie całe zbocze jest oblodzone, tak że ratownicy musieli zachować dużą ostrożność, by samemu nie ulec wypadkowi. Cały transport osób poszkodowanych był zabezpieczany linami i odbywał się drogą linową - wyjaśniał Tkocz.
Ratownicy musieli się poruszać w rakach, z czekanami. Wyciągali poszkodowanych do Domu Śląskiego.
Akcja ratunkowa zakończyła się o godzinie 21:30. "Teren został dokładnie przeszukany i wykluczono udział w zdarzeniu dodatkowych osób" - poinformowała Grupa Karkonoska GOPR.
W akcji brało udział w sumie 22 ratowników GOPR, czterech ratowników Horskiej Służby z Czech, sześciu żołnierzy z Jednostki Wojskowej Komandosów, śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz 2 czeskie śmigłowce z Liberca oraz miasta Hradec Kralove. Pomocy udzieliła także Karpacz Ski Arena, udostępniając ratrak do transportu kolejnych ratowników pod Dom Śląski.
Tak zwana rynna śmierci to miejsce, w którym często dochodzi do wypadków. - Zwykle są one bardzo poważne - podsumował goprowiec.
Szlaki w Karkonoszach są oblodzone i bardzo śliskie. Zalecamy używanie raczków turystycznych. Oblodzenie szlaków było przyczyną większości kontuzji u 9 osób w weekend. Polska turystka spadła także na czeską stronę ze szlaku na oblodzonym stoku Śnieżki. Nie warto kusić losu. pic.twitter.com/grQqMTIYEd
— KPN profil oficjalny (@Karkonoski_PN) January 30, 2024
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: GOPR Karkonosze