W maju w szpitalu w Głogowie (woj. dolnośląskie) zmarł półroczny chłopiec, przyjęty pod koniec lutego z ciężkimi obrażeniami głowy i klatki piersiowej. Do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie. Rodzicom chłopca grozi dożywocie.
We wtorek Prokuratura Rejonowa w Głogowie poinformowała o skierowaniu aktu oskarżenia wobec rodziców Marcina G. i Moniki M. znęcających się nad swoimi synami: 2,5-miesięcznym i 1,5-rocznym.
Sprawa ma swój początek 27 lutego zeszłego roku. Wówczas do szpitala po raz pierwszy trafił 2,5-miesięczny Marcinek. Według relacji rodziców miał zachłysnąć się mlekiem. Ponieważ w szpitalu nie obserwowano niepokojących objawów, dziecko wypisano.
Po powrocie do domu dziecko płakało. Według ustaleń prokuratury, dzień po wizycie w szpitalu ojciec miał uderzyć chłopca ze znaczną siłą ręką w głowę. Spowodował złamanie obu kości ciemieniowych czaszki, co skutkowało zatrzymaniem krążenia i oddechu.
- Wówczas ponownie wezwano pogotowie. Ojciec podał, że dziecko po podaniu kaszki nie mogło zaczerpnąć oddechu - informuje Liliana Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Powiadomili prokuraturę
Po przeprowadzeniu badań stwierdzono u chłopca przebyty uraz czaszkowo-mózgowy oraz zmiany niedokrwienne i niedotlenienie mózgu. Kolejne badania wykazały, oprócz złamania kości ciemieniowych, obrzęk mózgu, który zazwyczaj powstaje po ciężkim urazie głowy. Lekarze powiadomili prokuraturę, że ciężkie obrażenia głowy, a także klatki piersiowej niemowlęcia mogły powstać w wyniku przemocy.
Rodziców zatrzymano 4 marca, kiedy chcieli odwiedzić synka w szpitalu. Postawiono im zarzuty i tymczasowo aresztowano. Oboje usłyszeli zarzuty psychicznego i fizycznego znęcania się nad dwoma małoletnimi synami. Mieli m.in. popychać ich, uderzać dłonią i pięścią po głowie i plecach, kopać w tułów, rzucać o łóżko, do tego pozostawiać bez opieki. Zarzucono im także spowodowanie u chłopca złamanie żebra i kości czaszki, a także spowodowanie licznych zmian niedokrwiennych w mózgu, powstałych na skutek wcześniejszych uderzeń w głowę, co stanowiło chorobę realnie zagrażającą życiu.
Dzieci trafiły do pieczy zastępczej. Na wniosek nowych opiekunów młodszemu chłopcu zmieniono imię z Marcina, nadanego na cześć ojca, na Piotr. 20 maja niespełna półroczny chłopiec zmarł w szpitalu w Głogowie.
- Uzyskane opinie medyczne dotyczące obu chłopców wykazały, że obaj pokrzywdzeni byli bici i popychani, rzucano nimi o różne przedmioty i upuszczano na twarde powierzchnie. To w wyniku takich zachowań, zwłaszcza ojca i braku reakcji ze strony matki, która godziła się przez to na krzywdzenie dzieci, doszło u pokrzywdzonych do doznania licznych obrażeń czaszkowo mózgowych - wyjaśnia Liliana Łukasiewicz.
Lekarze nie mieli wątpliwości, że obrażenia zadawano im celowo. - Z opinii dotyczącej starszego chłopca - Filipa wynika, że w przeszłości doznał on licznych urazów głowy w postaci krwiaków nadtwardówkowych, które w dalszej konsekwencji doprowadziły do powstania wodniaków głowy i wodogłowia. Rozwój półtorarocznego dziecka zatrzymał się na poziomie dziecka sześciomiesięcznego. Doznane obrażenia stanowiły ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu, a także w postaci ciężkiej choroby długotrwałej - przekazuje Łukasiewicz.
Biegli stwierdzili, że ciężkie obrażenia młodszego chłopca doprowadziły do jego śmierci.
Grozi im dożywocie
41-letni obecnie Marcin G. został oskarżony o znęcanie się nad dziećmi i doprowadzenie do śmierci młodszego z nich. Śledczy określili to przestępstwo jako zabójstwo w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Grozi mu za to dożywocie.
Jak ustalono, Marcin G. - mimo wcześniejszego leczenia się z powodu choroby psychicznej (wiele lat wcześniej) - był poczytalny w momencie popełnienia przestępstwa.
Matka dzieci - 36-letnia Monika M. została oskarżona o znęcanie nad chłopcami poprzez krzyczenie na małoletnich, uderzanie dłonią, zaniedbywanie ich potrzeb rozwojowych, a nadto wielokrotne pozostawianie chłopców bez opieki w miejscu zamieszkania, co naraziło ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Śledczy uznali, że kobieta poprzez zaniechanie, pomagała ojcu w znęcaniu się nad dziećmi i zabójstwie Marcinka. Jej także grozi dożywocie.
Złożyli zeznania
- Z uwagi na ograniczenie poczytalności w czasie popełnienia przestępstwa, sąd może zastosować wobec Moniki M. nadzwyczajne złagodzenie kary, które polega na wymierzeniu kary poniżej dolnej granicy ustawowego zagrożenia, a zatem poniżej 15 lat. Jeżeli czyn stanowi zbrodnię, jak w niniejszej sprawie, sąd musi wymierzyć karę pozbawienia wolności nie niższą od jednej trzeciej dolnej granicy ustawowego zagrożenia. W przypadku oskarżonej sąd zatem może wymierzyć jej karę w wymiarze od 5 do 15 lat pozbawienia wolności - tłumaczy Łukasiewicz.
Marcin G. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. Ostatecznie złożył wyjaśnienia, w których obciążał odpowiedzialnością partnerkę Monikę M.
Monika M. przesłuchana w charakterze podejrzanej także nie przyznała się do popełnienia zarzuconych jej przestępstw. Potem potwierdziła swoje dawanie klapsów i bicie dzieci butelką po głowie. - Wyjaśniła też, że Marcin G. używał przemocy wobec niej i dzieci. Podała, że partner bił dzieci z pięści i z "plaszczaka", a co do młodszego syna, że przyciskał jego głowę do poduszki, a także często brał go w obie ręce, podnosił i potrząsał obiema rękami, trzymając przed sobą i rzucał nim o łóżko "jak worek", a starszego popychał, przesuwał i kopał. Podała też, że w dniu 28. lutego 2024 roku Marcin G. uderzył młodszego syna "ręką z pięści", po tym, jak wyrwał jej go z rąk i zaczął nim potrząsać - podaje Łukasiewicz.
Marcin G. nadal przebywa w areszcie. Monika M. obecnie w związku z inną sprawą przebywa w więzieniu.
Niedopełnienie obowiązków służbowych
W sprawie znęcania się nad dziećmi i śmiercią młodszego z braci toczą się osobne postępowania dotyczące ewentualnego niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy policji w Przemkowie, kuratorów sądowych Sądu Rejonowego w Głogowie i pracowników samorządowych w Gminie Przemków.
- Śledztwo w tej sprawie nadal pozostaje w toku. Jak dotąd nikomu nie postawiono zarzutów - przekazała Liliana Łukasiewicz.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne Joanny Kantenarell