Podczas powodzi w 2010 roku stracił samochód. Po niemal 6 latach biały volkswagen się odnalazł. Okazało się, że auto przez niemal cały ten czas stał na strzeżonym parkingu. Razem z wiadomością o odnalezieniu samochodu właściciel dostał rachunek za kilka lat postoju. Ma zapłacić niemal 12 tys. złotych.
Podczas powodzi, która w 2010 roku nawiedziła Bogatynię, wylała rzeka Miedzianka. Zginęły wtedy dwie osoby. Pan Jerzy swoim autem pomagał przewozić osoby z terenu zalanego przez wodę. Gdy nie dało się już jeździć, samochód ze znajomymi podepchnął na wzniesienie. - Po godzinie woda go dosięgła, obróciła i popłynął w dół. Zatrzymał się na poboczu drogi, choć służby twierdzą, że wpadł do rzeki - mówi Jerzy Wiśniewski, mieszkaniec Bogatyni. I dodaje, że ostatni raz swojego białego volskwagena widział na zdjęciu, które podesłał mu kolega.
Słony rachunek za pomyłkę urzędników
W trakcie usuwania szkód po powodzi pojazd został zabrany przez służby. Wtedy błędnie spisano numer identyfikacyjny auta.
- Nie wiedzieli do kogo należy, a gdy numer poprawiono i trafiono do mnie okazało się, że rachunek jest ogromny. To jakoś 24 razy więcej niż samochód jest wart. Nie opłaca się go nawet oglądać, w ogóle za nim nie tęsknię - denerwuje się pan Jerzy, który niedawno otrzymał rachunek na prawie 12 tys. złotych za przetrzymanie pojazdu na parkingu.
Okazuje się, że mieszkaniec Bogatyni swojego "zagubionego" samochodu zobaczyć i tak by nie mógł. Volkswagen w ciągu ostatnich 6 lat był przewożony z jednego parkingu na drugi. W końcu został zezłomowany.
"Nie możemy zwolnić właściciela z kosztów"
Pan Jerzy płacić nie zamierza. Chyba, że będzie zmuszony. - Ale jeżeli to jest państwo prawa, to czemu mam płacić za czyjąś pomyłkę? - zastanawia się mieszkaniec Bogatyni.
Przedstawiciele starostwa bronią się. - Musimy przeprowadzić całe postępowanie administracyjne. Nie możemy zwolnić właściciela z kosztów. Nie zrobiłam nic wbrew przepisom, bo cała procedura musiała być przeprowadzona tak jak nakazuje ustawa - powiedziała "Radiu Wrocław" Agnieszka Garbowska ze starostwa w Zgorzelcu. W rozmowie z TVN24 dodaje: opłaty naliczane są od momentu wystawienia dyspozycji usunięcia pojazdu do momentu odebrania go przez właściciela, bądź uzyskania postanowienia sądu o przepadku.
Jak tłumaczy urzędniczka natychmiast po ustaleniu właściciela, w październiku 2014 roku, do mężczyzny wysłano wezwanie do odbioru auta. - Z naszej dokumentacji wynika, że pan Wiśniewski nie odebrał od nas pisma, które było dwukrotnie awizowane. Po tym fakcie musieliśmy złożyć do sądu wniosek o przepadek mienia - twierdzi Garbowska.
Pan Jerzy ze swoją sprawą zgłosił się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. - Okoliczności sprawy uzasadniają dalsze odwoływanie się właściciela pojazdu i przekazanie sprawy do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego - komentuje adwokat Katarzyna Antkowiak. I dodaje: w przypadku, gdy naliczenie opłaty jest wynikiem ewidentnego błędu organu samorządowego zasadnym jest, by raz jeszcze rozpatrzył on sprawę i wydał ponowną decyzję.
Samochód pana Jerzego "zaginął" po powodzi w Bogatyni:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław, Radio Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24