Tomasz Komenda, który przesiedział za kratami 18 lat, decyzją wrocławskiego sądu wyszedł na wolność. Choć sąd ten nie decydował o tym, czy mężczyzna jest winny, czy nie. Zdecydował natomiast, że zasługuje on na warunkowe przedterminowe zwolnienie. O tym, co dalej ze sprawą mężczyzny, zdecyduje Sąd Najwyższy. Prokuratorzy zajmujący się śledztwem twierdzą, że mają dowody na to, iż Komenda został niesłusznie skazany za gwałt i zabójstwo, do którego doszło w sylwestrową noc z 1996 na 1997 rok.
"To jest olbrzymie zaskoczenie"
Taki obrót sprawy dziwi Stanisława Oziminę, prokuratora, który decydował o zatrzymaniu Komendy i o złożeniu wniosku o zastosowanie wobec niego tymczasowego aresztu.
- Dla mnie te decyzje, które zapadły w ostatnich dniach, to jest olbrzymie zaskoczenie - stwierdził Ozimina. Dlaczego? Jak tłumaczy, na etapie, na jakim przejął śledztwo, "były dowody, które uprawdopodabniały, że winny jest Tomasz Komenda". - Dowody wskazywały, że był jednym ze sprawców. Jednym z trzech. Takie były dowody i opinie. Z tamtymi faktami dzisiaj podjąłbym taką samą decyzję. Wtedy były dowody wskazujące na niego. On sam się przyznał, że tam był - powiedział Ozimina.
Śledczy: on się przyznał, że tam był
Wśród tych dowodów był odlew szczęki Komendy, który wtedy pasował do śladów zębów pozostawionych na ciele ofiary. - Z opinii biegłego wynikało, że należały one do Komendy. Drugi z dowodów to opinia osmologiczna, czyli zapach z czapki znalezionej na miejscu zbrodni - wyliczył prokurator. Kolejnym dowodem, który wskazywał na Komendę, było DNA zabezpieczone z włosa znalezionego na czapce.
- Jestem naprawdę zaskoczony, że te opinie zostały podważone, ale nie mam pojęcia w jaki sposób - przyznał prokurator. Jednocześnie zastrzegł, że nie zna dowodów, którymi dziś dysponują śledczy. - Wtedy były dowody wskazujące na niego. On się przyznał, że tam był - wspominał Ozimina. Podkreślał też, że dziś, 18 lat po zatrzymaniu Komendy, technika poszła do przodu.
Tomasz Komenda tylko raz potwierdził, że w noc, w którą doszło do tragedii, był w Miłoszycach. Jak mówił, odbył tam dobrowolny stosunek z jedną z dziewczyn. Później twierdził, że te wyjaśnienia zostały na nim wymuszone.
Czy prokurator Ozimina słyszał o tym, że na Tomasza Komendę ktoś mógł wywierać naciski? Jak wspomina prokurator, na przesłuchanie mężczyznę doprowadził funkcjonariusz policji z komendy wojewódzkiej. - Oni rozmawiali ze sobą, chodzili po korytarzu. Nie było na niego strasznej presji. Nie widziałem żadnych śladów pobicia, nie zgłaszał mi takich wniosków (...) Miałem taką jedną zasadę: nigdy nie zmuszałem do niczego podejrzanego. Chciał mówić, to mówił, nie chciał, to nie mówił. Mamy dowody na niego, to mamy - stwierdził śledczy.
Śledztwo w sprawie śledztwa
Prokurator sprawę zbrodni miłoszyckiej przejął w 2000 roku. Śledztwo prowadził tylko przez kilka miesięcy. Na początku 2001 roku został od sprawy odsunięty. - Pełnomocnik pokrzywdzonych złożyła wcześniej wnioski dowodowe. Zarzucono mi, że ja tych wniosków nie rozpoznałem. W związku z tym miałem postępowanie dyscyplinarne - powiedział prokurator. Do sprawy już nie wrócił.
Jak, z perspektywy czasu, ocenia swoje postępowanie w tamtej sprawie? - Nie mogę sam siebie oceniać. Dziś wiemy, że będzie mnie oceniał kto inny - przyznał Ozimina. To, co działo się w śledztwie dotyczącym Tomasza Komendy, będą teraz badać prokuratorzy z Łodzi. - Przede wszystkim będziemy ustalać, czy nie dochodziło do tworzenia fałszywych dowodów, które ukierunkowywałyby postępowanie przeciwko osobie niewinnej, bądź zatajania dowodów niewinności. Sprawa będzie badana także pod kątem ewentualnego poplecznictwa i bezprawnego pozbawienia wolności Tomasza K. - poinformował Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Autor: tam//ec / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24