Działacz Greenpeace'u wleciał w środę rano na paralotni na teren francuskiej elektrowni atomowej w regionie Bugey na środkowym wschodzie kraju. Tą akcją chciał zwrócić uwagę kandydatów we francuskich wyborach prezydenckich na zagrożenia związane z energetyka atomową. Według ekologów udany "nalot" pokazał, że francuskie instalacje nuklearne nie są zabezpieczone przed atakiem lotniczym.
Ekolog z Greenpeace'u przyleciał na paralotni ok. godz. 7.40. Latał nad elektrownią, zrzucił bomby dymne, a następnie wylądował na terenie centrali, gdzie został zatrzymany - podała żandarmeria departamentu Ain. Zdarzenie potwierdziła też rzeczniczka operatora elektrowni, firmy EDF.
Greenpeace: kandydaci negują zagrożenie
Przedstawicielka organizacji ekologicznej Sophia Majnoni wyjaśniła, że celem akcji było zwrócenie uwagi kandydatów w niedzielnych wyborach prezydenckich Nicolasa Sarkozy'ego i Francois Hollande'a, "którzy negują zagrożenie wynikające z energetyki atomowej".
- Chcieliśmy w ten sposób zilustrować zagrożenie zewnętrzne - dodała Majnoni, która we francuskiej gałęzi Greenpeace'u odpowiada za sprawy nuklearne.
Słabo zabezpieczone elektrownie?
Członkowie organizacji uważąją, że francuskie instalacje nuklearne nie są zabezpieczone na wypadek ataku z powietrza, co podkreślają w relacji ze zdarzenia na swojej stronie internetowej.
"Podczas gdy Niemcy wzięli pod uwagę katastrofę samolotu w badaniach bezpieczeństwa, Francja nadal odmawia analizy tego zagrożenia dla naszych elektrowni!" - czytamy na www.energie-climat.greenpeace.fr.
Ekolodzy "atakowali" już wcześniej
W grudniu 2011 roku działacze Greenpeace'u dostali się na teren elektrowni w Nogent-sur-Seine, w północno-wschodniej Francji, i w Cruas na południowym wschodzie. Chcieli zwrócić w ten sposób uwagę na luki w systemie bezpieczeństwa elektrowni.
We Francji z elektrowni atomowych pochodzi 75 proc. energii.
Autor: js/ŁUD / Źródło: PAP, energie-climat.greenpeace.fr