Od tygodni w Polsce utrzymuje się mniej więcej stała liczba potwierdzonych przypadków koronawirusa SARS-CoV-2. Jak zauważył prezes Fundacji Instytutu Profilaktyki Zakażeń doktor Paweł Grzesiowski, w naszym kraju nieustannie pojawiają się nowe ogniska epidemii, przy czym te stare nie są wystarczająco opanowane.
Z najnowszych danych worldometers.info wynika, że od wybuchu pandemii w grudniu 2019 roku odnotowano w sumie ponad sześć milionów zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2, a ponad 377 tysięcy osób zmarło. Wyzdrowiało około 2,9 milionów chorych, natomiast aktywnych zakażeń, obecnie występujących są ponad trzy miliony.
- Pandemia na świecie nie słabnie, w różnych częściach świata różne jest jej nasilenie w zależności od lokalnych uwarunkowań - ostrzega prezes Fundacji Instytutu Profilaktyki Zakażeń dr Paweł Grzesiowski.
Przykładem jest Brazylia, gdzie 30 maja zarejestrowano rekordową liczbę 30 102 tysięcy nowych przypadków COVID-19. Wszystkich zakażeń jest tam już tam ponad 500 tysięcy, a zgonów - ponad 30 tysięcy.
"Pełzająca epidemia"
W Polsce odnotowano dotąd ponad 24 tysiące zakażeń koronawirusem oraz ponad tysiąc zgonów, mniej niż w wielu innych krajach, co udało się osiągnąć dzięki wcześnie ogłoszonej kwarantannie społecznej. Specjalista zwrócił jednak uwagę, że teraz mamy "pełzająca epidemię" - z dnia na dzień sytuacja się nie polepsza, natomiast wciąż rośnie liczba aktywnych przypadków.
- Od kwietnia występuje w naszym kraju mniej więcej stała liczba potwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 z okresowymi wzrostami w ogniskach epidemicznych. Wciąż jednak pojawiają się nowe ogniska epidemii, a stare nie są do końca opanowane - podkreślił dr Grzesiowski.
Najwięcej zakażeń i zgonów jest w województwach śląskim, dolnośląskim, mazowieckim, wielkopolskim oraz łódzkim. Najmniej z kolei w województwach lubuskim, warmińsko-mazurskim, podkarpackim i podlaskim.
Według dr. Grzesiowskiego nowym wyzwaniem jest poluzowanie obostrzeń - sprawiające, że zaczynamy się przemieszczać z podobną częstotliwością jak przed epidemią. Przemieszczają się też osoby zakażone, które nie mają objawów choroby lub tylko niewielkie, ale mogą zakażać inne osoby. Jednocześnie jest w naszym kraju duża część populacji podatna na koronawirusa SARS-CoV-2, bo dzięki kwarantannie się z nim jeszcze nie zetknęła.
Ile osób może nie mieć objawów
Według modeli matematycznych bazujących na podstawie liczby zgonów szacuje się, że w rzeczywistości zakażonych w naszym kraju może być około 180 tysięcy osób, przy założeniu, że śmiertelność COVID-19 wynosi u nas 0,5 procent.
- Niedoszacowanie zgonów o 50 procent spowoduje, że może być to około 350 tysięcy przypadków, co daje prawie jeden procent populacji - dodał dr Grzesiowski.
Z badań prof. Krzysztofa Pyrcia, kierownika Pracowni Wirusologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, przeprowadzonych na próbie tysiąca osób, wynika, że dwa procent osób może mieć już przeciwciało IgG, specyficzne dla koronawirusa. Grzesiowski stwierdził, że gdyby przyjąć te dwa procent, to daje około 780 tysięcy osób, które miały styczność z tym drobnoustrojem.
Dwa procent naszej populacji, która miała kontakt z SARS-CoV-2, to zdaniem eksperta wciąż niewiele. Według epidemiologów odporność populacyjna musi sięgać co najmniej 70 procent, by społeczeństwo było odporne na zakażenia. Takiej odporności nie osiągnął jeszcze żaden kraj na świecie.
Im więcej osób, tym większe ryzyko
- Trzeba pamiętać, że im więcej ludzi gromadzi się w jednym miejscu, szczególnie w pomieszczeniach, tym większe jest ryzyko zakażenia - podkreślił dr Grzesiowski. Największe zagrożenie jest w placówkach służby zdrowia, szpitalach oraz domach opieki społecznej. Pozostałe miejsca, gdzie jest najbardziej prawdopodobne, że mogą pojawić się ogniska epidemii, to przedszkola i szkoły oraz zakłady pracy, jednostki wojskowe, internaty oraz obozy dla uchodźców.
Autor: kw/map / Źródło: PAP